Upodobanie do idoli przybiera najczęściej niewinną formę mięty do gwiazd show-businessu. Beyonce, Rihanna, Jay Z, Bono, Brangelina i inne produkty marketingu (a niegdyś być może i własnego talentu) gromadzą miliony fanów o wartości miliardów dolarów. Pięknie opakowane, świetnie wyprodukowane, megawypromowane „hologramy” na bazie ludzkich podkładek podbijają serca i umysły tłumów tęskniących do blasków lepszego świata.
Mimo blasków i odblasków, kult celebrytów to zjawisko dość ponure. Wywraca bowiem racjonalną hierarchię wartości. Krytyczna ocena czyichś dokonań zostaje zastąpiona przez zachwyt nad medialną otoczką danej osoby i środowiska, jakie reprezentuje. Nie liczy się treść, ani nawet forma – znaczenia nabiera sam połysk. I odpowiednio – traci na znaczeniu to, co kryje się za tym blichtrem. Przypomina to sytuację osoby zagubionej w ciemnym lesie, przed której oczami zapala się reflektor. Nie widać, co się za nim kryje, kto go obsługuje, ani jakie ten ktoś ma intencje, a światło nie rozprasza ciemności, lecz oślepia. Na podobnej zasadzie umysł oszołomiony blaskiem „gwiazd” ma problem z przeniknięciem do strefy „operatora” – tej części świata, w której reżyseruje się spektakl dla mas.
O tym, jak sugestywna jest to reżyseria, przekonuje niedawna oprawa medialna dla „występu” celebryty z najwyższej półki – księcia Filipa, męża obecnej monarchini. Lubiany przez Brytyjczyków arystokrata gościł niedawno w laboratorium biologii molekularnej w Cambridge, gdzie zagaił polskiego studenta następującymi słowami: „Przyjechałeś tu na zbiór malin?”. Żart, bez wątpienia, przedni. Brytyjskie media zapewniają, że książę posiada „specyficzne poczucie humoru”, którym hojnie obdarza poddanych, bez najmniejszej intencji sprawienia komukolwiek przykrości. Nawet wtedy, gdy pyta Aborygenów, czy wciąż rzucają w siebie oszczepami. Albo sugeruje 13-latkowi, że powinien zrzucić nieco wagi.
Media rozświetlające dla nas mroki wszechświata z pewnością wiedzą, co mówią, czytając w myślach brytyjskiego monarchy. Mnie jednak dopadła zaduma nad komentarzem skromnego internauty, który na forum Onetu opublikował następującą myśl: „Książę Filip po prostu nie potrafi ukryć tego, jak zdegenerowana elita postrzega prostych ludzi. Jesteśmy dla nich głupią i prymitywną siłą roboczą, która ma pracować i łożyć na elitę bez szemrania. Ludowi, któremu mózgi wyprano przez „edukację” i przemysł rozrywkowy, zwyczajnie nie mieści się w głowie, że to jest możliwe, więc myśli, że to żart”.
Jakże celne: „ludowi nie mieści się w głowie”. To istota oszustwa doskonałego – wywołać skrajne niedowierzanie w odniesieniu do faktów. Przekonanie, że iluzja jest bardziej rzeczywista niż prawda, a prawda jest „niemożliwa”. Taką porażającą zmysły iluzją jest przekonanie, że świat elit to społeczność ludzi „takich jak my”, tyle że w większym stopniu obdarzonych talentem i powodzeniem. A nie zamknięta kasta „kapłanów”, dla których tradycyjna moralność to program do zarządzania zasobami ludzkimi, które stanowią nawóz historii. Niewiarygodne, prawda? Bo przecież szefowie korporacji łamiących wszelkie normy humanitarne w państwach Trzeciego Świata, finansiści rozpętujący kryzysy spychające w ubóstwo miliony ludzi, przywódcy mocarstw szerzących demokrację za pomocą bombowców, celebryci, którzy bardziej lub mniej pośrednio udzielają twarzy tym przedsięwzięciom i inni beneficjenci światowego systemu skrajnych nierówności to piękni ludzie z wyższych sfer, uosabiający nasze marzenia i aspiracje – i przez sam ten fakt zasługujący na szacunek – a nie zwyczajni zwyrodnialcy, oszuści, ludzkie manekiny wyprane z elementarnej wrażliwości, a w przypadku estradowych błaznów: pożyteczni idioci.
Dlatego zamiast rozbijać skorupki medialnych wydmuszek i rozliczać przedstawicieli elit z ich słów i czynów jak zwykłych ludzi, faktycznie, śmiejmy się z księciem Filipem z sezonowych roboli, śpiewajmy „Kocham Judasza” z Lady Gagą, dzielmy się zdjęciami swoich dzieci z Markiem Zuckerbergiem, nieśmy wolność Maghrebowi wraz z Barackiem Obamą i jego „przyjacielem” (tak, tak) Georgem Clooneyem.
Pan Dobrodziej