To, co wydarzyło się w Woolwich, to nie „scena jak z horroru”. Dzisiejsze horrory są bardziej wyszukane plastycznie. To raczej scena jak z gabinetu luster. Jak wiadomo, w gabinecie luster nie bardzo wiadomo, co jest rzeczywistością, a co odbiciem. Można przez takie pomieszczenie brnąć w lekkim oszołomieniu, co rusz odbijając się od szklanej tafli. W „naszym świecie” jest podobnie. Mówiąc „nasz świat”, nie mam na myśli „kuli ziemskiej”, ale coś przypominającego gmatwaninę lustrzanych korytarzy. Sieć iluzji sączących się z luster-ekranów. Ta ekranowa pulpa zapuszcza korzenie w naszych głowach w postaci schematów myślowych, które nie tworzą spójnej całości, ale zlewają się w mentalną sieczkę. Wypełniają nasze umysły, wykorzystując nasz intelektualny bezwład. I zastygają w nich w formie „powszechnie obowiązujących” przekonań.
Jaką zastygłą formę przybiera incydent z Woolwich? Bardzo niewyszukaną: dwóch szalonych, ciemnoskórych islamistów zabiło brytyjskiego żołnierza, wygłaszając przy tym szalone islamistyczne slogany. Wniosek? Dokopać turbanom. To – chyba niespecjalnie uproszczona – symulacja procesu myślowego ponad połowy, jak sądzę, białych, niemuzułmańskich mieszkańców Wysp, niezależnie od narodowości. Oczywiście i „dokopać”, i „turbanom” to określenia niejednoznaczne. W pierwszym przypadku może chodzić zarówno o przemoc fizyczną, jak i restrykcje prawne w postaci zaostrzenia przepisów imigracyjnych czy nadzoru nad środowiskami muzułmańskimi w UK. W drugim – o radykałów, wszystkich wyznawców Mahometa lub nawet wszystkich ciemnoskórych (tak na wszelki wypadek). Prosta akcja („widowiskowe” morderstwo) wywołuje prostą reakcję (gniew ludu i żądzę zemsty „aplikowanej” z klucza odpowiedzialności zbiorowej). I już pojawiają się ataki odwetowe, a w ślad za nimi apele, by nie obarczać odpowiedzialnością całej społeczności muzułmańskiej. I już burzy się „ultraprawica” i pojawiają się groźby eskalacji przemocy. Władza musi reagować! „Mówisz-masz”: Theresa May, brytyjska MSW, ujawnia BBC, że radykalizacja nastrojów może wymagać zwiększenia elektronicznej inwigilacji społeczeństwa. Rozważa się też rozszerzenie możliwości delegalizowania „radykalnych ugrupowań politycznych”. Radykalnych – to znaczy? Wiadomo: zbyt odbiegających od obowiązującej linii światopoglądowej.
Ale mniejsza o szczegóły. Istotna jest ta prosta zależność: akcja – reakcja – „rozwiązanie”. Jej motorem są emocje tłumu, a tłum to podmiot (?) o wybitnie niskiej inteligencji. To nie inwektywa, tylko fakt – IQ zbiorowości jest znacznie niższy od inteligencji nawet niezbyt lotnych jednostek. Reakcje mas społecznych są proste i przewidywalne. W masie łatwo wzbudzić określony nastrój – i uzyskać poparcie dla określnych działań. Wystarczy mieć do tego narzędzia, np. służby specjalne o prerogatywach rozsadzających wszelkie kodeksy prawne (o moralnych niewspominając), zaplecze techniczne służące do inwigilacji, media służące do manipulacji – aż nadto tego! Nic dziwnego, że ludzie dają się ogrywać władzy jak brzdące z piaskownicy. Trzeba przykręcić śrubę, zwiększyć liczbę podsłuchów, podglądów i uprawnień dla mundurowych? Proszę bardzo: wysyłamy na ulicę wariata z tasakiem (a bo mało to ideolo-świrów skłonnych się podłożyć?), niech urządzi mały szlachtuz, potem wokół tego rozkręci się trochę dymu za pomocą „prawicowych” ultrasów, a my – socjoinżynierowie z „demokratycznego” nadania – na tym żyznym gruncie wyhodujemy kilka poręcznych paragrafów, które pomogą nam wziąć za mordę to społeczne bezhołowie.