MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

07/01/2013 08:57:00

Felieton: To eat or not to eat

Felieton: To eat or not to eatW cieniu politycznego cyrku i całej galaktyki medialnych bzdetów absorbujących uwagę szarego ludu rozgrywa się batalia o naprawdę wielką stawkę – żywność.
Owen Paterson, brytyjski minister środowiska, żywności i spraw wsi, to niewątpliwie właściwy człowiek na właściwym miejscu. Zna kierunek postępu, wybiega na spotkanie nowemu i pogania toporną masę społeczną w stronę świetlanej przyszłości. A świetlana przyszłość rysuje mu się w kształcie genetycznie zmodyfikowanym. Jak przystało na ministra środowiska.

3 stycznia podczas Oxford Farming Conference Paterson zachęcał do energicznych zmian w europejskim prawie, w kierunku sprzyjającym genetycznemu tuningowi żywności. Namawiał do solidarnego działania środowisk „postępowych” w celu przezwyciężenia społecznych niepokojów, które blokują proces przemian legislacyjno-przyrodniczych. Przekonywał również do pożytków płynących z genetycznej inżynierii, np. możliwości ograniczenia pestycydów w uprawach roślin czy wzbogacania spożywki o cenne witaminy.

Jak wiadomo, Unia nie otworzyła jeszcze drzwi na oścież koncernom z „branży” GMO. Na europejskich rynkach wciąż obowiązują restrykcje dotyczące uprawy tego typu organizmów. Mając jednak na uwadze stopień zagęszczenia lobbystów w gmachach brukselskiej administracji, należy oczekiwać, że jesteśmy o kilkanaście łapówek (no, kilkadziesiąt – eurokratów jak mrówek) od żywnościowej tragedii na skalę kontynentalną.

Obecnie rośliny genetycznie zmodyfikowane uprawia 16 milionów rolników w 29 krajach. Fakt ten przewrotnie podawany jest jako argument za tym, że GMO to już właściwie globalny standard i nie wypada wlec się w ogonie postępu. Tyle że uprawy zmodyfikowanych roślin najbardziej rozpowszechnione są – poza Stanami Zjednoczonymi i Kanadą – w krajach Ameryki Południowej, Indiach i Chinach. Czyli państwach o słabo rozwiniętych strukturach demokratycznych i znikomej świadomości obywatelskiej, w których pojęcie „społecznej kontroli władzy” jest zlepkiem słów o walorach raczej kabaretowych. W takich realiach międzynarodowe koncerny w rodzaju Monsanto, dysponujące przepastnymi budżetami na „consulting”, „PR” i inne metafory na dawanie w łapę, rzadko miewają problemy ze zjednaniem sobie lokalnego establishmentu, przepchaniem odpowiednich ustaw i tworzeniem sprzyjającego klimatu biznesowego dla swojej ekspansji. A ponieważ panuje „kryzys” i poczucie zagrożenia udziela się nawet elitom, których przecież nie omija rotacja personalna (vide: David Petraeus, Dominique Strauss-Kahn, Christian Wulff itd.), to również mieszkańcy świecznika w krajach „pierwszego świata” coraz łapczywiej wyciągają ręce po stosowne do swojej rangi kawałki tortu. No dobrze, ale czyż USA nie wytycza ścieżek postępu, którymi wstyd nie podążać? Owszem – kraj, w którym korporacje od dekad pełnią rolę politbiura, niestety projektuje przyszłość również dla Europy. W tym spożywczą.

Na czym właściwie polega problem z żywnością GMO? Po fachowe analizy odsyłam do fachowych źródeł – internet jest nimi nafaszerowany. Na użytek niniejszej rozprawki wymieńmy cztery istotne zagrożenia:
- Szkodliwość dla zdrowia. Istnieje wiele badań potwierdzających rakotwórczy charakter żywności genetycznie modyfikowanej. Jesienią minionego roku media obiegły zdjęcia szczurów karmionych genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą. Rozmiary guzów nowotworowych porastających ciała gryzoni były zaiste przerażające.
- Zaburzenie równowagi ekosystemu. Prosta analogia – organizm ludzki „leczony” antybiotykami szybko traci odporność, a wirusy i bakterie, którym w ten sposób dajemy odpór, mutują i stają się jeszcze groźniejsze. Dodatkowo miejsce wytępionej flory bakteryjnej zajmują grzyby – paskudny intruz, trudny do wykurzenia. Słowem: leżymy – w przenośni i dosłownie. Teraz proponuję przenieść ten mechanizm brutalnej ingerencji w dzieło natury (trochę bardziej doświadczonej niż zaledwie kilkupokoleniowa korporacja scjentystów) na skalę ekosystemu. Resztę pozostawiam wyobraźni.
- Nieodwracalność zmian. Zastąpienie tradycyjnych upraw nowymi, podrasowanymi organizmami to droga jednokierunkowa. Jeśli okaże się zgubna, nie będzie można po prostu zawrócić. Tym bardziej, że organizmy GMO są ekspansywne – zarażają okoliczne uprawy.
- Monopol na żywność. To wizja najbardziej przerażająca i całkowicie realistyczna. Organizmy GM to własność intelektualna. Genetycznie zmodyfikowane ziarno ryżu jest więc jak piosenka Rihanny – nie można go bezkarnie „kopiować” i „rozpowszechniać”. W warunkach uprawy oznacza to, że każdy zasiew wymaga zakupu nowych ziaren – za wykorzystywanie ziaren z zeszłorocznego siewu grożą wysokie grzywny. Obecnie 90 proc. rynku żywności GMO kontroluje jedna korporacja: Monsanto. Jeśli żywność GMO faktycznie stanie się „standardem”, a Monsanto przejmie pozostałe udziały w rynku (de facto sporą ich część już posiada za pośrednictwem spółek zależnych), staniemy się całkowicie zależni od jednego producenta żywności. Tym bardziej, że patenty obejmują nie tylko niepozorne ziarna, ale również zwierzęta hodowlane. Mówiąc dobitniej: jest całkiem prawdopodobne, że niebawem nawet peerelowskie „kartki” będziemy wspominać z rzewnością. No, chyba że zaczniemy działać. Jak?

W Kalifornii rosnący opór społeczny przeciw ekspansji korporacji GMO doprowadził do referendum w sprawie znakowania modyfikowanej żywności. Niestety zwolennicy zmian przegrali – pocieszające, że niewielką ilością głosów. Dlaczego Kalifornijczycy wybrali status quo? Niewnikając w to, kto i jak liczył głosy, warto zestawić „budżety reklamowe” obu stronnictw. Korporacje żywnościowe, takie jak PepsiCo czy Nestle, wydały 45 milionów dolarów na kampanię przekonującą, że znakowanie żywności wpłynie na wzrost jej cen. Zwolennicy jawności dysponowali kwotą „jedynie” 8 milionów dolarów. Czy to aż tak duża różnica, biorąc pod uwagę doniosłość sprawy? Cóż, w warunkach mediokracji, malejącej zdolności do samodzielnego myślenia i kształtowaniu opinii publicznej na poziomie odruchów bezwarunkowych zwycięża ten, kto ma większy budżet na pranie mózgu. Tym bardziej każdy z nas powinien wykrzesać w sobie odrobinę energii, by rozbudzić świadomość własną i – w miarę możliwości – cudzą w kwestiach fundamentalnych dla wspólnego dobra.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska