Czuje się Pani przedstawicielką jakiejś większej społeczności?
Czuje się częścią ogromnej społeczności, jaką są ludzie całego świata. Bez względu na pochodzenie mamy „wspólny mianownik", jakim jest nie tylko nasz interes ekonomiczny, ale również prawo do godności, godnej pracy i płacy za ta prace.
Czy próbowała pani zainteresować problemem jakichś przedstawicieli partii politycznych – z jakim skutkiem ?
Na pewnym etapie poczucia zupełnej bezsilności i desperacji zwróciłam się o pomoc do kilkunastu polskich posłów do Parlamentu Europejskiego, do tych, do których udało mi się szybko znaleźć kontakt. Jedyną osobą, która się do mnie odezwała, był poseł Tadeusz Cymański z Solidarnej Polski. Biuro posła pomogło mi skutecznie skontaktować się z Ambasadą RP w Londynie, gdzie zapewniono mnie o zainteresowaniu i zaangażowaniu w moją sprawę biura prawnego placówki. Poseł Tadeusz Cymański także zaproponował od razu interwencje u dyrekcji Hiltona. Bardzo doceniam pomoc udzieloną mi przez posła Cymańskiego, zwłaszcza że wszyscy pozostali, do których się zwracałam, nawet nie raczyli odpowiedzieć na mój list.
Za pracownikami hotelowymi wstawił się burmistrz Londynu Boris Johnson.
Korzystając z zaproszenia London Citizens, wystąpiłam na przedwyborczym Assembly, zorganizowanym przez tę organizacje. To była desperacka prośba o pomoc skierowana do władz Londynu, czyli byłego i przyszłego mera, jak również pozostałych kandydatów. Jednak oprócz zapewnień Borisa Johnsona, jego teatralnego wzburzenia i przejęcia spowodowanego moją opowieścią o warunkach pracy i płacy w londyńskich hotelach mer Londynu nie zrobił do tej pory nic w tej sprawie. Brytyjska prasa ekscytowała się wrażliwością burmistrza Londynu, a w tym samym czasie hotele zwiększały normy do wręcz nieludzkich i niewykonalnych, zatrudniając coraz bardziej bezwzględne agencje. Burmistrz chwali, owszem, chwali bardzo tych którzy przyjmują London Living Wage jako stawkę plac dla swych pracowników, jednak sam nie kiwnie palcem by ich do tego przekonać lub zwyczajnie mocą burmistrzowskiej decyzji wprowadzić tę stawkę jako jedyną obowiązującą, nieodwołalną. Również pozostali kandydaci na burmistrza stolicy - Ken Livingstone, Jenny Jones i Brian Paddick, którzy wyrazili nie mniejsze oburzenie i chęć pomocy, po przegranych wyborach nie czuli już tak palącej potrzeby zmiany sytuacji w sektorze hotelowym. Może poczują ja znów przy okazji kolejnych wyborów...
Uważam jednak, że politycy, niezależnie od aktualnie pełnionych funkcji, niekoniecznie muszą doraźnie pomagać ludziom zwracającym się o pomoc w konkretnych sprawach. Politycy są od tego, by wypracowywać rozwiązania systemowe, by stanowić prawo np. broniące pracowników, którzy zawsze są stroną słabszą ekonomicznie. Jeśli jakiś obywatel, wyborca, zgłasza się do takiego polityka ze swoim problemem, jego obowiązkiem powinno być rozpoznanie problemu, szczególnie w sytuacji, gdy dotyczy on nie tylko konkretnego człowieka, ale jest problemem dotyczącym znaczącej grupy ludzi, w tym przypadku pracowników. I takie przede wszystkim są moje oczekiwania wobec polityków. Od tego oni są naszymi reprezentantami, by wykorzystywać swoje możliwości w procesie tworzenia prawa bądź nagłaśniania różnych problemów, które sygnalizują im obywatele. Przecież po to powstały partie polityczne, żeby reprezentować interesy różnych grup społecznych i zabiegać o ich realizację m.in. w parlamencie, krajowym czy europejskim. Niestety, nie tylko ja, ale większość społeczeństw i to w różnych krajach, coraz wyraźniej widzi, że o wyborcach pamięta się tylko w roku kampanii wyborczych, zaś pozostałe lata kadencji politycy poświęcają na zabieganie o własne interesy. Nie mam złudzeń. Mam tylko nadzieję, że może powstające ostatnio oddolnie nowe ruchy społeczne będą skuteczniej zabiegały o interesy zwykłych ludzi, że może oddolny masowy nacisk opuszczonych przez elity polityczne obywateli doprowadzi do renesansu autentycznej demokracji, w której decydują argumenty, a nie pieniądz. Dlatego tak ważne jest, abyśmy umieli współpracować, solidaryzowali się, abyśmy działali w różnego rodzaju organizacjach, związkach zawodowych.
Czy ma pani jakieś doświadczenia z brytyjskimi instytucjami, poza związkami zawodowymi, chroniącymi pracowników przed wykorzystywaniem?
Współpracuję od kilku lat z londyńską organizacją społeczną London Citizens, która miedzy innymi walczy o podniesienie w Londynie stawki Minimum Wage do stawki London Living Wage, wspieram czynnie ich kampanie. London Citizens interesuje się również warunkami pracy londyńczyków, współpracując na tym polu ze związkiem zawodowym Unite The Union. Jednak organizacja ta w przypadkach jednostkowych nie ma takiej siły sprawczej jak związki zawodowe, które mają swoich prawników. Jeśli sami pracownicy nie zechcą współpracować z takimi organizacjami, negocjacje z zewnątrz w sprawie warunków pracy i płacy trwały, trwają i będą trwały latami. Nie można wejść do zakładu pracy i powiedzieć „słyszeliśmy że wyzyskujecie i okradacie swoich pracowników", bo z doświadczenia wiem, że żaden z pracowników, bojąc się ze straci prace otwarcie tego nie potwierdzi. Jeśli nikt tego nie potwierdzi - problem nie istnieje. Również od niedawna pracuje jako wolontariusz dla Help For Poles In The UK Foundation, założonej przez Elżbietę Vine. Pomimo krótkiego stażu Fundacja rozwija się bardzo prężnie. Dzięki wspaniałym ludziom pracującym dla Fundacji, którzy ponad wszystko cenią sprawiedliwość, życzliwość, dobro i szczęście drugiego człowieka, udało się pomoc już wielu osobom w trudnych życiowych sytuacjach.