Barry Harper, dziś pracujący w szkole biznesu London Metropolitan University, już ponad dekadę temu przeanalizował wpływ urody na zarobki pracowników na brytyjskim rynku pracy. W tym celu sięgnął po wyniki prowadzonego przez ponad 30 lat National Child Development Study, w ramach którego obserwowano postępy grupy 17 tys. dzieci urodzonych w 1958 r. Gdy uczestnicy badań kończyli 7, 11, 16, 23 i 33 lata, naukowcy monitorowali ich rozwój, szereg cech, zainteresowania, a w późniejszym terminie także kariery zawodowe.
Atrakcyjni i wysocy
Wśród sprawdzanych w ramach NCDS wartości były także fizyczna atrakcyjność oraz wzrost i waga. I właśnie zbierane przez dziesięciolecia dane Harper postanowił wykorzystać, by sprawdzić, czy w Wielkiej Brytanii także występuje znane w USA zjawisko „premii za urodę” i te cechy łączą się z wyższymi zarobkami oraz lepszą sytuacją na rynku pracy. Okazało się, że „pay gap” pomiędzy ładnymi i brzydkimi jest znacząca. Dla mężczyzn wyniosła aż 19,5 proc., a dla kobiet 13,1 proc.
Jeszcze większe różnice zaobserwowano, gdy przeanalizowano dane dla wysokich i niskich (23,2 proc. u mężczyzn i 25,9 proc. u kobiet). Także zbyt wysokie BMI miało negatywny wpływ na wynagrodzenie. Otyli (BMI>30) zarabiali o ok. 13 proc. mniej niż ludzie mieszczący się w średniej dla swojej płci. Dodatkowo problemem były nie tylko niższe pensje, ale też mniejsza szansa na znalezienie zatrudnienia. Zwłaszcza gdy chodzi o konkretne zawody. Na przykład atrakcyjne kobiety znacznie częściej pracują na stanowiskach urzędniczych lub zajmują posady specjalistów.
Wszystkie te różnice zmniejszają się wprawdzie, gdy weźmie się pod uwagę inne czynniki – takie jak doświadczenie zawodowe, rodzaj zatrudnienia itd. – jednak nawet wówczas pozostają znaczące. Gdy dwie osoby pracują na podobnym stanowisku, w podobnej firmie i mają podobne wykształcenie, to ładniejsza ma duże szanse zarabiać nieco więcej. A to nieco to nawet ok. 10 proc., co w okresie całej kariery zawodowej można zwykle przeliczyć na dziesiątki lub nawet setki tysięcy funtów.
Oczywiście do badań Harpera można mieć liczne zastrzeżenia. Jednym z nich jest np. wybitnie subiektywna i dokonywana w młodym wieku ocena atrakcyjności uczestników NCDS. Dokonywali jej bowiem indywidualnie nauczyciele dzieci, które miały 7 i 11 lat. Po drugie, ograniczona do 11 tys. – pozostałe dzieci wykruszyły się z różnych względów w ciągu trwania studium – liczebność grupy, która jest znaczna, ale można argumentować, że niereprezentatywna. Chodzi wszak tylko o jeden rocznik Brytyjczyków.
Jednak uzyskane wyniki, a w każdym razie to, że takie zjawisko istnieje, choć jego skala może być mniejsza lub większa, potwierdzają liczne i bardzo różnorodne eksperymenty prowadzone w innych krajach. Przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, ale też np. w bliższych Niemczech. Dość jednoznacznie wynika z nich, że ładni i wysocy mogą liczyć na większe uznanie swoich pracodawców. A to, dlaczego tak się dzieje, wyjaśniają psychologowie społeczni.
Zapraszamy na rozmowę
Bardzo ciekawe są badania Phillipa Krafta, który podczas pobytu na Uniwersytecie Karola w Pradze postanowił sprawdzić, jak dużym atutem jest ładne zdjęcie w CV. W tym celu odpowiedział na niemal 1000 ofert stażu reklamowanych na niemieckim rynku. W każde miejsce wysyłał dwa życiorysy, które były bliźniaczo podobne. Zwracano uwagę zwłaszcza na równorzędność doświadczenia i wykształcenia. Różnicą było zdjęcie. Na jednym znajdowała się osoba oceniona jako atrakcyjna, na drugim ktoś, kogo uznano raczej za brzydkiego.
Okazało się, że CV z atrakcyjną osobą na zdjęciu mogło liczyć na wyraźnie większą liczbę pozytywnych odpowiedzi, a do tego przychodziły one znacznie szybciej. Jednak tylko wtedy, gdy odpowiedź była „na tak”. Nad aplikacjami osób brzydszych myślano dłużej, gdy miano je zaprosić na rozmowę, za to o wiele krócej, gdy odrzucano zgłoszenie. Najwyraźniej to ostatnie w tym przypadku przychodziło rekrutującym znacznie łatwiej.
Wzrost działa podobnie, gdy chodzi o zawodowe awanse. Malcolm Gladwell przeprowadził sondaż w firmach z listy Fortune 500. Interesował go... wzrost dyrektorów w tych przedsiębiorstwach. – Jak czytelnicy zapewne odgadują, szefowie potężnych firm są w przeważającej większości białymi mężczyznami, co niewątpliwie odzwierciedla jakąś ukrytą stronniczość.
Niemal wszyscy są także wysocy – w badanych przeze mnie firmach dyrektorzy generalni mieli średnio ponad metr osiemdziesiąt wzrostu – pisał amerykański publicysta w doskonałym „Błysku”. I wyliczał dalej: w USA ok. 14 proc. mężczyzn ma 1,83 metra lub więcej. Jednak wśród dyrektorów największych firm takich ludzi jest... 58 proc. Mało tego, w całej populacji tylko 3,9 proc. ma 1,88 metra lub więcej. W badanej przez Gladwella grupie takim wzrostem mogła się pochwalić... 1/3 osób.
Do tego nie chodzi jedynie o stanowisko. Zebrane i przenalizowane pod kątem wynagrodzeń dane z dużych projektów badawczych pokazały, że 2,5 cm wzrostu da się przeliczyć na 789 dolarów dodatkowego dochodu rocznie. I to po odrzuceniu wszystkich innych istotnych cech. W innej pracy tego rodzaju kazano uczestnikom oceniać kompetencje dyrektorów w oparciu o ich zdjęcia. Okazało się, że dokonane w ten sposób oceny pozwalały z całkiem niezłą trafnością przewidzieć, którzy z nich będą zarabiać lepiej lub gorzej.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.