Home sweet home
Nursing Home to miejsce zamieszkania dla osób potrzebujących stałej opieki i pielęgnacji, nie tylko fizycznej, ale również psychicznej i duchowej. Ile minut poświęca się jednemu pacjentowi? Spróbujmy rozwiązać proste zadanie matematyczne: Nursing Home, 49 pacjentów na dwóch piętrach; 45 leżących, 10-u opiekunów na zmianę dwunastogodzinną, 2 czynne łazienki, 4 toalety, 3 hoisty typu standing-aid (maszyny do podnoszenia pacjenta z pozycji siedzącej do stojącej) i 2 typu oxford hoist (maszyny do zupełnie unieruchomionych pacjentów). Ile wychodzi? Nawet, jeśli matematycznie ciężko obliczyć, to intuicyjnie wynika niewiele. I jeśli wcześniej nikt nie widział polskiego domu starców to mógłby uznać, że Nursing Home to mechaniczne piekło, ale jeśli zobaczyłby wspomnianą polską opiekuńczą instytucję zmieniłby zdanie natychmiast. W każdym razie tak twierdzi pani Krystyna, mieszkanka Glasgow, która w domu opieki pracuje od kilku lat. Jak wygląda praca Krystyny?
- Strasznie „śmiesznie” robi się rano, kiedy są np.: tylko 3 hoisty typu standing aid i 2 typu Oxford hoist. Wówczas, wszyscy z obłędem w oczach wyrywają sobie maszyny wzajemnie. Generalnie z poranną pielęgnacją trzeba zdążyć przed śniadaniem – opowiada pani Krystyna, która w pracę wkłada całe swoje serce.
- Dzień w domu opieki rozpoczyna się od zebrania całego personelu. Tego, który był na nocnej zmianie i tego, który zmianę zaczyna. To się nazywa „raport” – wymiana wiadomości o stanie pacjentów, uwagi personelu medycznego, a potem podział pracy. Każdego pacjenta trzeba najpierw posadzić na toaletę, a leżącym zmienić, pampersa. Potem mycie i ubieranie. Pacjentów leżących wyjmuje się z łóżek do śniadania, tylko najcięższe przypadki zostają w łóżkach. Pacjentów siedzących, zdolnych do spędzania dnia w fotelu wywozi się na wózkach do wspólnego salonu. Potem podajemy śniadanie. Jeśli pracujesz w Nursing Home musisz się nastawić na to, że 99% pacjentów wymaga przewijania, karmienia i „noszenia na rękach” – podkreśla pani Krystyna.
W Nursing Home świat kręci się niezmiennie wokół jedzenia, pojenia, mycia, kupki, kolki i zatwardzenia, rozwolnienia i biegunki, ciągłego sprawdzania poziomu moczu w woreczkach u cewnikowanych pacjentów, wokół pilnowania pacjentów ze stomą, podawania leków na czas i zmieniania pampersów. Prawie dokładnie, jak w żłobku. Tylko dzieci ważą więcej i nie są już dziećmi, a starymi bezradnymi ludźmi, których w gruncie rzeczy dzień za dniem przygotowuje się na nieuchronną konieczność.
Cristina and cream
W Nursing Home personel można podzielić na dwie grupy: Profesjonaliści z jednej strony i osoby bez doświadczenia z drugiej. Opiekunów bez znajomości środowiska pracy, a także bez znajomości języka (np.: Polacy), przysyła agencja. Dzieje się tak wtedy, gdy brakuje profesjonalnego personelu, a brakuje niemal zawsze. Opiekunowie na zastępstwie nie znają domu, rutyny, pacjentów, a pracę zespołową kojarzą z meczów piłki nożnej, i zamiast pomagać po prostu przeszkadzają. Gorzej, jeśli zamiast pracować udają, że pracują.
- Jeśli wchodzi się po nocnej zmianie do pokoju i znajdujesz pacjentkę posadzoną w samej bieliźnie na fotelu, nie okrytą niczym z niezmienionym pampersem, z pękającym w szwach workiem z moczem, to budzi się w tobie coś, czego niepodobna wyrazić. Gdyby to była moja babcia, albo mama, zadusiłabym takiego „opiekuna” własnymi rękami! No, nie napisałam raportu na takiego skur…, tylko, dlatego, bo był Polakiem – przyznaje pani Krystyna.
Zresztą, w całym zawodowym doświadczeniu Krystyna spotkała tylko jedną Polkę, która do pacjentów podchodziła profesjonalnie.
- Była niesamowita. Alicja z Krainy Czarów. Była, jak „lekarze bez granic” – zawsze uśmiechnięta, gotowa do pomocy i zawsze profesjonalna w każdym calu. Czarowała słowem i dotknięciem, mimiką, aurą, którą roztaczała wokół. Dla pacjentów była plastrem na rany. Rutynę miała w jednym palcu, w sytuacjach ekstremalnych porozumiewała się jednym mrugnięciem oka – zachwala pani Krystyna.