Nie niszczyć języka
Starsze pokolenie wydaje się być w opozycji do jakichkolwiek zmian językowych. I trudno się temu dziwić. Skoro emigracja powojenna czy też późniejsza mieszka w Wielkiej Brytanii już kilkadziesiąt lat i potrafi bronić się przed wpływem języka angielskiego na ojczysty, to coś w tym musi być.
- Mieszkam tutaj już ponad 30 lat i proszę sobie wyobrazić, że ani przez chwilę nie zapomniałam języka polskiego. Jesteśmy za ten język odpowiedzialni i mieszkając poza granicami Polski, musimy go pielęgnować. Dzisiaj się okazuje, że jak gdzieś słyszę młodych rodaków rozmawiających ze sobą, to kompletnie nie rozumiem o czym mówią. A przecież niby posługują się tym samym językiem, a przynajmniej podobnym - mówi pani Maria.
Podobnego zdania jest dr Jan Mokrzycki, wiceprezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii. - Nie podobają mi się takie zniekształcenia, ale trzeba przyznać, że staje się to częścią naszego codziennego życia. Szkoda, że się staje, bo mamy nasz własny piękny język, a i angielski jest pięknym językiem. Ponglish wypacza oba języki. Prawdopodobnie wynika to z naszego lenistwa? Ja mieszkam w tym kraju już ponad 60 lat, oczywiście od czasu do czasu zdarzy mi się jakieś zniekształcenie językowe, ale staram się ich unikać i daje mi to poczucie dumy. Jeżeli będziemy się starać, to niczego nie zniszczymy. Poza tym, należy pamiętać, że Polacy to nie gęsi i swój język mają - mówi. I choć wydawać by się mogło, że starsi Polacy są zdecydowanie przeciwni jakiejkolwiek nowomowie, to jednak zdarzają się też wyjątki. - Tego się przecież nie zmieni. Jak młodzi chcą mówić inaczej, to niech sobie rozmawiają tak, jak im wygodniej. Nie ma co rwać włosów z głowy. Czasy się zmieniają, zmienia się język i nie mamy na to wpływu - kwituje pani Irena.
Każdy wiek ma swoje prawa
Ponglish nie jest zjawiskiem wyłącznie językowym czy też kulturowym. To w znacznej mierze fenomen, którym od kilku lat zajmują się socjologowie. Ich zdaniem, tego typu hybrydy językowe nie są niepokojące i nie oznaczają, że taka forma komunikacji stanie się kiedykolwiek obowiązująca.
- Język jest tworem żywym i różnego rodzaju grupy bawią się nim, chcąc się w ten sposób wyodrębnić. To na pewno odwierciedla też fakt, że kultura sama w sobie jest dynamiczna, że skoro język angielski staje się w naszym przypadku językiem poniekąd „obowiązkowym”, to Ponglish jest chwilową manifestacją, próbą podkreślenia tego, że niektórzy młodzi ludzie znaleźli język, którym się porozumiewają i uznają za swój. W tej grze językowej nie widziałabym niczego niepokojącego - mówi profesor Mariola Flis z instytutu socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
- Muszę przyznać, że nie za specjalne przepadam za takim sposobem komunikowania się ze światem, ale każdy wiek ma swoje prawa. Poza tym, w erze internetu okazuje się, że pewne terminy są po prostu nieprzekładalne, więc ten Ponglish siłą rzeczy i tak jest obecny. Być może niektóre, potoczne przykłady Ponglisha z czasem wejdą na stałe do słownika języka polskiego. Mam na myśli jednak te, które są ściśle powiązane z komunikacją w przestrzeni wirtualnej. Robienie przekładów na siłę zawsze skończy się niepowodzeniem - dodaje.
Media brytyjskie już od dawna wspominają o nowym języku, który tak prężnie rozwija się wśród Polaków na Wyspach. Przy okazji przypominają choćby o „Franglaise”, czyli języku powstałym ze złączenia angielskiego i francuskiego, czyli nie jesteśmy w tym odosobnieni. Czy Ponglish zadziała w drugą stronę? Czy Brytyjczycy zaczną używać polskich zwrotów i nagle oglądać „wideo” czy też zażywać „witamins”? Na razie wydaje się to nierealne, ale jak w przypadku każdej nowości, czas pokaże.
Filip Cuprych, Cooltura