Umawiam się na spotkanie z Rosjaninem, który mieszka w UK nielegalnie od pięciu lat. Przychodzi ubrany w drogie ubrania i ze złotym łańcuchem na szyi. Mówi niemal perfekcyjnie po angielsku. Zaskakuje mnie jego otwartość i brak jakichkolwiek obaw o to, iż ktoś może dowiedzieć się prawdy. Co więcej, nie widzi nic szczególnego w swojej historii.
Ambasada w garażu
Naprawdę na imię ma Siergiej, ale według jego podrobionego litewskiego paszportu kawę pieje ze mną Vytautas. Choć jest „Litwinem”, nie zna ani słowa w tym języku. Dla pracujących z nim Polaków jego fałszywe dokumenty to raczej urozmaicenie i ciekawostka, niż problem. Zresztą, za słabo mówią po angielsku, aby z kimkolwiek z szefostwa o tym rozmawiać. Z kolei dla Brytyjczyków z biura firmy jego dane to nic innego, jak pęk egzotycznie wyglądających dokumentów, o których autentyczności tudzież jej braku nie mają zielonego pojęcia.
Pochodzący z przedmieść Petersburga Siergiej jest Litwinem za pieniądze. Dokładnie za czterysta funtów, bo tyle kosztował fałszywy paszport kupiony od rodaków. – Ot, ambasada w blaszanym garażu – żartuje. To właśnie tam spod drukarek wychodzą podrabiane paszporty.
Złota klatka
Bezproblemowo jest jednak tylko na pozór. Siergiej opowiada o swojej koleżance z Azji, której kilka lat temu skończyła się na Wyspach studencka wiza. Dziewczyna nie jeździ samochodem, aby nie zostać spisaną w razie wypadku, unika podejrzanych nieznajomych, a zęby leczy prywatnie u zaprzyjaźnionego dentysty. Smaży frytki w podrzędnym barze take away. O egzotycznych wakacjach czy wyjeździe do rodziny może pomarzyć, bo to oznaczałoby przekroczenie granicy i prawdopodobną deportację. – Nazwała kiedyś Wielką Brytanię złotą klatką, ale ani myśli stąd wyjeżdżać – mówi Siergiej.
Ludzie, których nie ma
Nielegalnie żyją w Wielkiej Brytanii nie tylko ci, którym skończyła się wiza albo nigdy jej nie mieli, ale także osoby poszukiwane w ojczystych krajach za mniejsze i większe wykroczenia. – Nie ma reguły. Wiemy, że mieszkają tu wszyscy; od drobnych złodziei po osoby zamieszane w bardzo poważne przestępstwa. Ci, którzy ukradli stare auto gdzieś na końcu świata, mordercy i hurtowi dealerzy narkotyków – mówi anonimowo brytyjski policjant. Ich pobyt na Wyspach nie jest w większości przypadków postrzegany jako ucieczka, ale jako nowy rozdział z życiu. Przekroczenie granicy jest niemal jak dotknięcie magicznej różdżki, uwalniającej ich od ciemnej przeszłości.
– Dowiedziałem się przypadkiem, że w Londynie mieszkają dwaj moi znajomi, których szuka gruzińska policja. Dziwne, bo praktycznie ich tu nie ma. Mieszkają w UK, ale mają nowe nazwiska i paszporty, a do tego święty spokój. Przeszłość już ich nie obchodzi, a teraźniejszość jest fałszywa – mówi Savaas z Tbilisi. – Co ciekawsze, podobno całkiem nieźle się w stolicy urządzili – dodaje.
Dmuchać z oddali
Nie trzeba zresztą starać się o fałszywe dokumenty, aby wieść w UK żywot spokojny i dostatni, będąc jednocześnie poszukiwanym w innym kraju. Przykładem jest młody Polak. Mimo iż Robert mieszka i pracuje na Wyspach już ponad rok, teoretycznie go tu nie ma. Nie istnieje dla Home Office, nie ma go w żadnej bazie danych. Nie zapłacił ani pensa podatku, nie słyszał o nim ani NHS, ani banki.
Na prowadzonej przez jego kolegę budowie w Londynie nikt nie pyta go o kwalifikacje i nie sprawdza w rejestrze osób niekaralnych. Ważne, że dobrze kładzie tynki, przychodzi na czas i nie powoduje problemów. Wypłatę dostaje od szefa – starego znajomego z warszawskiego osiedla – do ręki. Gdyby ktokolwiek zaczął wnikać w szczegóły, mogłoby być niewesoło, bo Robert do świętych nie należy. Polska prokuratura chętnie porozmawiałaby z nim o napadzie na kantor, a policja o poważnym pobiciu, ale on – jak powtarza – „dmucha na nich z oddali”. Nie on jeden.
Nie moja sprawa
Kwestię nielegalnej imigracji zdają się niejednokrotnie lekceważyć brytyjscy obywatele, z których wielu zna osobiście osoby bezprawnie przebywające w UK i mogłoby przyczynić się do ich deportacji, a co za tym idzie – zmniejszania problemu szarej strefy. – To duży problem, bo w tym kraju jest wielu ludzi, których tu nie chcemy. Ale to nie moja sprawa i nie moja odpowiedzialność, żeby na stare lata wydzwaniać nie wiadomo gdzie i robić z tym porządek. Od tego jest policja, więc niech wykonuje swoją robotę – mówi emeryt Thomas Watson. Dodaje, iż pod stwierdzeniem o tym, iż walką z nielegalną imigracją powinni zajmować się jedynie urzędnicy, podpisuje się także jego żona i wnuczka.
A co radzi Home Office? – Jeśli znasz kogoś, kto łamie prawo imigracyjne (…) możesz wysłać nam e-maila – informuje lakonicznie na swojej stronie internetowej UK Border Agency.