A Kopernik, czyli Copernicus? Tu już lepiej. „Polski uczony, astronom, który zatrzymał słońce i poruszył ziemię”. Kto jeszcze? Ano Maria Curie. Tak, tak, to nasza Skłodowska-Curie. Odkryła rad, polon, Polka, noblistka, żona Piotra Curie. Polska pojawia się jeszcze raz przy okazji II wojny światowej. „Druga wojna światowa rozpoczęła się od inwazji na Polskę”. I później już nic o Polsce nie ma. Żadnego Jana Pawła, Wałęsy, „Solidarności”.
Nic dziwnego, że angielski bachor, który na takiej encyklopedii się wychował, który dziś ma dwadzieścia lub więcej lat, patrzy na mnie, jako na przybysza z krainy „buraka i ziemniaka” i dziwi się, co ja tu robię. Jedyna satysfakcja, że o swoim kraju też wiele się nie dowie, bo pod hasłem Wielka Brytania jedynie liczba mieszkańców, kilka dat i to wszystko. Poza tym wiele użytecznych informacji, np. na czym polega gra w krykieta, co to jest CPU, jak wygląda nora borsuka i jak zważyć powietrze.
Te fronty atmosferyczne wykańczają mnie - nie robią nic innego tylko bez przerwy przebiegają przez Anglię powodując u mnie senność. Nie pomaga kawa pita wiadrami i napoje redbulopodobne. Z niezrozumiałych względów zmęczenie i senność przechodzi mi akurat wtedy, kiedy normalni ludzi szykują się do snu. Ponieważ nikt się w tym domu nikim specjalnie nie przejmuje, więc około godziny dwudziestej trzeciej wyjąłem zza tapczanu gitarę. Najpierw bluesy, później samby. Robiłem to najgłośniej jak tylko mogłem. Zza ściany usłyszałem głośne stukanie. Umilkłem.
- Ch... francowaty, nie budź mi dziecka! - usłyszałem stłumiony wrzask. Wiedziałem już, że to żadna siła nieczysta, tylko rodak z przylegającego domu, który zazwyczaj uspokaja swoje dziecko pieszczotliwym „stul pysk”. Gitara poszła w kąt, a ja nadal nie mogłem zasnąć. Uznałem, że nie jest jeszcze na tyle późno, by nie odwiedzić Victorii. Może ma jakieś afrykańskie zioła, jakieś ciekawe herbaty, kawy, które rano mogłyby postawić mnie na nogi. Victoria poradziła mi, żebym pił dużo wody. Zwykłej wody z kranu. Ale na co do licha? Na to, żeby spać, czy żeby nie spać? Okazało się, że to nie ma znaczenia.
Po prostu: jeśli jestem senny, a nie chcę być, to wypijam wodę i senność przechodzi, a jeśli nie mogę zasnąć, to też wypijam wodę i wtedy przychodzi sen. Muszę przyznać, że zgłupiałem, i to wcale nielekko.
- Przecież nie może tak być, że woda działa na dwie wykluczające się dolegliwości. Jeśli coś jest przeciw zaparciom, to nie może jednocześnie działać wstrzymująco, bo wtedy spowoduje jeszcze większe zaparcie.
- A masz zaparcie?
- Na szczęście nie mam. Tylko nie mów, że na to też woda pomaga.
- Oczywiście.
No dobrze, piłem tę wodę, bo chciałem zasnąć i rzeczywiście zaczęła ogarniać mnie senność. Wtedy zaprotestował mój pęcherz. Co dziesięć minut musiałem chodzić do toalety. Po każdym powrocie z WC odczuwałem niesamowite pragnienie, natychmiast chwytałem dzban z wodą, wypijałem kilka sporych łyków. Kiedy już zasypiałem, znów byłem zmuszony wstać. I tak do rana. Mniej więcej w połowie nocy miałem ochotę wziąć swój, jedyny zresztą, tępy nóż i podziękować Victorii za dobre rady. Jakoś zasnąłem. Victorii nie było cały dzień. Przyszła wieczorem. Wszelkie niższe uczucia, które żywiłem do niej, zdążyły mi już przejść, ale nie obeszło się bez paru złośliwości z mojej strony.
- O co ci chodzi? Jeśli nie możesz zasnąć, wypijasz wodę i zasypiasz. Jeśli jesteś senny, a chcesz być żwawszy, wypijasz wodę i czujesz się dobrze. Tak zawsze było i tak jest.
Nie dyskutowałem już z Victorią, nakupiłem mnóstwo jedzenia, które natychmiast wchłonąłem i... zasnąłem.
Rano poszedłem do Omara, który dał mi dwa woreczki z jakimiś herbatkami. Jedna na sen, druga ma stawiać na nogi. Przyszedłem z reklamacją, a Omar spojrzał na mnie i powiedział: - Skoro nie działa, to znaczy, że masz raka trzustki.
O Jezu!!! Prawie zesłabłem. Już nie chciałem pytać na czym opiera swoje przypuszczenia. Przed oczami stanęli mi różni szamani, jogini i inni, którzy po sekundzie stawiali właściwe diagnozy. Na nogach z waty wdrapałem się do swojego pokoju. Wziąłem do rąk tę dziecinną encyklopedię, odnalazłem układ pokarmowy i trzustkę. Ponaciskałem sobie w tym miejscu, trochę bolało, ale wszystko boli jak się naciska. Może to dotyczy tylko ludzi z Pakistanu? Skąd on może wiedzieć? Co on? Lekarz? Na wszelki wypadek jednak zacząłem wyobrażać siebie w trumnie. Nieładnie i ponuro. Nie tak szybko kolego trumna, a rakowe cierpienia nie łaska? Pocierpieć trochę, jak inni, wcześniej chemioterapia, operacje. Moje myśli powędrowały znów w rejony trumienno-cmentarne. Czytałem gdzieś, że sprowadzanie zwłok do Polski jest drogie. A po cholerę mnie sprowadzać, przecież i tak nie żyję. Czytałem gdzieś, że człowieka można sprasować w kostkę, taką jak do gry. To podobno też dość kosztowne. Jako lokator brytyjskiego cmentarza, nie czułbym się zbyt dobrze. Zapewne musiałbym wysłuchiwać pretensji współnieboszczyków w rodzaju: „Nawet na cmentarzu ci przeklęci Polacy się panoszą”. No i gdzie stąd trafię, do piekła UK czy RP, czy może jakiegoś unijnego? Mam nadzieję, że...
Cdn.
Janusz Młynarski, Polish Express