MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

"Nic na pewno" K M Weber

następna strona » | ostatnia »

Strona 1 z 2 - [ przejdź do strony: 1 | 2 ] - Skocz do strony

Postów: 12

odpowiedz | nowy temat | Regulamin

KwiatPaproci

Post #1 Ocena: 0

2025-08-31 18:02:33 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

Przetlumaczylam swoj pamietniczek na polski posilkujac sie automatycznym tlumaczem, a następnie poprawiajac zeby mozna bylo zrozumiec. Moja Mama przeczytala polska wersje i pyta: Dziecko ale dlaczego to takie smutne? Myslalam ze przeciez mialas tez weselsze czasy w zyciu.

No coz, moze dlatego ze to pamietnik z zalamki psychicznej, chociaz ludzie spoza rodziny czasem zauwazali tez humor. Ktos komentowal ze jest tam humor.

Jest czy nie ma, pomyslalam ze tutaj znow troche powklejam chociazby dlatego ze wiem o przypadkach psychozy u niektorych innych osob i wiem jak to moze spaskudzic zycie. Niektorzy zaszywaja sie w domu do konca zycia. No to moja zalamka i powrot do normalnosci wygladaly tak jak w pamietniku. Moze komus na swiecie to pomoze...

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #2 Ocena: 0

2025-08-31 18:03:59 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

ROZDZIAŁ PIERWSZY - REPORTERKA
- Ratunku! Mamusiu, ratuj! – dziecięcy krzyk przeszył poranną ciszę jak kamyk wystrzelony z procy. Moj pokój z kuchennym narożnikiem wypełniało jasne światło, pomimo wyblakłych zielonych zasłon okrywających trzy duże przesuwane pionowo okna. Wszystkie okna wychodziły na ulicę, skąd dobiegał każdy dźwięk. Małe dziecko wołało na ulicy o pomoc.
Spędziwszy bezsennie większość nocy, wyskoczyłam z łóżka, podciągnęłam jedyną działającą ramę okna tak wysoko jak tylko się dało i wystawiłam głowę na zewnątrz. Wczesne poranne powietrze było świeże i chłodne. Na mojej ulicy, zwanej Harlesden Gardens, nie było jeszcze pieszych. Wśród pojazdów zaparkowanych równolegle do krawężnika po mojej stronie ulicy, jeden samochód miał szeroko otwarte tylne drzwi, a przed nimi stąpał lis. Dziecko musiało być przypięte pasem wewnątrz samochodu, samotne i przerażone bliskością zwierzęcia. Wiedziałam, że byłam zbyt daleko, żeby pomóc, gdyby lis zaatakował tą małą osóbkę.
- Ach, to jest nasz lis! - krzyknęłam w przestrzeń z nadzieją, że może przynajmniej uspokoję właściciela piskliwego głosiku. Dziecko ucichło, chociaż nie byłam pewna czy mój głos je uspokoił czy dodatkowo wystraszył lub czy w ogóle było mnie słychać. Lis zniknął mi z pola widzenia.
- Jestem tutaj, serduszko, już wróciłam - z frontowych drzwi dwa domy dalej wyszła kobieta, starając się ukoić dziecko.
Wsunęłam głowę z powrotem do pokoju. To był koniec moich przygotowań na nowy dzień. Dres, w który ubrana byłam nocą, nie wymagał zmiany na inny strój. Moich rozczochranych, zaniedbanych włosów nie trzeba było uczesać, zębów nie spieszyłam się umyć, a i prysznica nie było w moich najbliższych planach. Mój dzień nie miał celu. Niczego nie oczekiwałam, nie musiałam dotrzymać żadnych obowiązków ani nie miałam żadnych przyjaciół, z którymi mogłabym się spotkać. Przechodziłam przez załamanie psychiczne i wyglądałam jak skończony niechluj. Musiałam tylko coś później przekąsić, a po wyczerpaniu skromnych zapasów jedzenia, może wybrałabym się do pobliskiego bankomatu i do któregoś z kilku sklepów spożywczych w okolicy. Czasem odwiedzałam konkretne sklepy, żeby kupić takie produkty spożywcze, które uważałam za szczególnie magiczne – na przykład, żeby dokupić trochę dużych, okrągłych, płaskich puszek brazylijskiego dżemu bananowego, które miały posłużyć jako koła, dzięki którym moje życie miało wyruszyć daleko od miejsca, w którym zaparkowałam w 2009 roku.

***

Harlesden, dawna wioska, która obecnie wchodzi w skład północno-zachodniego Londynu w Anglii, była dobrym miejscem do kupowania międzynarodowej żywności. W pobliżu najbardziej charakterystycznego elementu architektury Harlesden’u, dziewiętnastowiecznego wolnostojącego zegara Jubilee Clock, znajdowała się karaibska piekarnia. Czasami lubiłam tam zachodzić i próbować karaibskich specjałów, z których niektóre były dla mnie nowością. Zwykle kupowałam ich cynamonowe bułeczki lub kawałki ciast babkowych takich jak madeira cake, ciasto rumowe lub pudding chlebowy. Mieli tam również w ofercie gorące pikantne paszteciki zwane pattie, bardzo ostre. Piekarnia była mało odwiedzana przez niekaraibskich mieszkańców Harlesden’u i zwykle byłam jedyną jasnoskórą osobą w kolejce. W poprzek dwóch ulic od karaibskiej piekarni, również w pobliżu małego skrzyżowania przy Jubilee Clock, znajdował się punkt sprzedający ryż i mięso na wynos prowadzony przez pakistańskich pracowników. U nich również czasami kupowałam smaczne jedzenie w małych kwadratowych styropianowych pudełkach. Owe pudełka z resztkami mięsa oraz kośćmi walały się na pobliskich chodnikach, porzucone przez niedbałych klientów, przyciągając zwierzęta na uczty nocą.
Znajdowało się tam kilka karaibskich jadłodajni na wynos, jedna z których serwowała pyszne napoje marchewkowe z przyprawami korzennymi i odrobiną mleka. Było też kilka brazylijskich restauracji i brazylijski supermarket. Wszystkie te małe firmy gastronomiczne w okolicy miały głównie klientów z własnych terenów geograficznych. Lokalny bliskowschodni supermarket sprzedawał dużo żywności azjatyckiej i wschodnioeuropejskiej. Nie było jednak angielskich jadłodajni na tym skrawku Anglii. Jako osoba która zdecydowała się zamieszkać w Anglii, wolałabym, żeby były.
- Dzień dobry, Zainab - właściciel lokalnej kafejki internetowej za rogiem od Harlesden Gardens, Somalijczyk, witał mnie przyjaźnie - Jak się dzisiaj czujesz?
Nie mam na imię Zainab, jednak lubiłam ten pseudonim, który dla mnie wymyślił. To muzułmańskie imię żeńskie musiało przypominać mu jego dom i wszystko, co było dla niego ważne. Doceniałam to. Nazywał się Ghaazi lub Ghais. Jego lokalik był jednym z dwóch lub trzech prowadzonych przez Somalijczyków sklepów z dostępem do Internetu i usługami naprawy telefonów komórkowych w pobliżu wolnostojącego zegara w Harlesden. Ghais, noszący tradycyjną białą szatę i białą czapeczkę kufi, uprzejmie witał mnie nawet poza swoim sklepem. Byłam częścią jego stałej klienteli.
Miałam trzydzieści sześć lat, a lekarka publicznej służby zdrowia NHS w ośrodku zdrowia psychicznego w Harlesden powiedziała mi, że prawdopodobnie już nigdy nie będę zdolna wrócić do pracy, co brzmiało dla mnie katastrofalnie. Nie założyłam nigdy rodziny, więc praca była dla mnie wszystkim. Marzyłam o robieniu czegoś ważnego. Przynosiłam z sobą różne swoje odręczne notatki, aby zeskanować je w sklepie Ghaisa. Następnie umieszczałam moje zeskanowane bazgroły w Internecie. Starałam się pisać o wadach świata. Postrzegałam siebie jako kogoś w rodzaju reporterki, chociaż moje notatki zawierały rozsypane słowa i zdania, które nie miały sensu dla czytelnika. Przechodziłam przez psychozę i mój proces myślenia był w dużej mierze zaburzony. Byłam niejako reporterką z krainy szaleństwa.
- Zainab, musisz dużo spać. Masz problem i potrzebny jest ci porządny odpoczynek - mawiał Ghais.

***

Nie jestem do końca pewna, dlaczego zachorowałam psychotycznie, ale uważam, że może to być związane z moją wieczną obsesją, żeby zawsze spisywać się we wszystkim idealnie. Prawdopodobnie zbyt mało kochałam samą siebie, więc każda krytyka, jaką kiedykolwiek otrzymałam, była wielokrotnie wzmacniana w moim umyśle, odbijając się echem. Jestem z urodzenia Polką i miałam odpowiedzialną pracę w czasach zanim zaczęłam kupować moje magiczne puszki z jedzeniem w trakcie psychozy w 2009 roku.
Po sześciu latach studiów wyższych, w wieku dwudziestu pięciu lat zostałam tłumaczem przysięgłym języka angielskiego w mojej rodzinnej Polsce. Byłam wtedy z siebie dumna. Tłumaczyłam dokumenty, a na moich tłumaczeniach przykładałam oficjalną okrągłą metalową pieczęć. Słowo "przysięgły" oznaczało, że początkowo musiałam złożyć przysięgę w wojewódzkim sądzie, że będę tłumaczyć wedle mojej najlepszej wiedzy i umiejętności. Otrzymałam pieczęć z moim nazwiskiem wykonaną przez krajową mennicę, a moja praca była okresowo sprawdzana przez sąd.
Co ciekawe, niewiele na tym zarabiałam. W tamtych czasach w Polsce cenę tłumaczenia przysięgłego ustalała ustawa sejmowa nakazująca pobieranie "nie więcej niż" określonego procentu przeciętnego wynagrodzenia. Formalne tłumaczenia przysięgłe były więc czasami tańsze niż inne, nieuwierzytelnione tłumaczenia w cenie wolnorynkowej. Świadczyłam niedrogie usługi na rzecz miejscowej społeczności dla prestiżu tego zajęcia, poza moją codzienną pracą nauczycielki.
Zanim zostałam mianowana tłumaczem przysięgłym w 1998 roku, miejscowa policja sprawdziła moją przydatność do tej pracy. Moja niekaralność nie wystarczyła. Policja nawiedziła mnie w domu, a nawet odwiedziła niektórych moich sąsiadów, aby wypytać ich o mój charakter. Przeszłam ich kontrolę pomyślnie, jako iż moi sąsiedzi mieli o mnie tylko dobrą opinię. Następnie zawsze czułam, że muszę wieść własne życie i wszystkie swoje sprawy krystalicznie czysto. Miałam wrażenie, jakby świat oczekiwał, że będę niemal bez skazy, i sama wobec siebie miałam surowe oczekiwania. Ta moja perfekcjonistyczna postawa mogła przyczynić się do natężenia moich stanów lękowych dziesięć lat później. Miej wobec siebie więcej wyrozumiałości niż ja miałam dla mnie.

***

Tłumaczenia to niekończąca się przygoda. W pierwszych miesiącach mojej dawnej pracy skontaktowała się ze mną pewna polska fabryka, która potrzebowała mnie na międzynarodowe spotkanie akcjonariuszy.
- Potrzebujemy tłumacza przysięgłego do procedury głosowania – powiedzieli - To formalność. Będzie pani musiała tylko powiedzieć po angielsku, jakie są wyniki głosowania, a potem wystawić nam fakturę do dokumentacji. Wszystko jest już przetłumaczone na angielski i wszyscy zagraniczni udziałowcy będą mieli własnych tłumaczy, więc nie będzie wiele do roboty.
Poprosiłam tą fabrykę o jakieś materiały, abym mogła zapoznać się z ich specjalistycznym słownictwem. Niestety, wysłali mi tylko faks z kilkoma dużymi odręcznymi słowami: "ZA, PRZECIW, WSTRZYMALI SIĘ OD GŁOSU".
Przyjechałam ubrana w oficjalny garnitur, ale z małymi kolorowymi hipisowskimi koralikami wokół szyi. Nigdy nie czułam się częścią formalnego korporacyjnego tłumu i koraliki były moim talizmanem na szczęście. Ich sala konferencyjna była pełna ludzi. Przedstawiciele fabryki przywitali mnie profesjonalnym uściskiem dłoni i kilkoma uprzejmymi słowami. Następnie jeden z nich podszedł do mnie ponownie.
- Nasz angielski udziałowiec przyjechał bez tłumacza – powiedział - Czy mogłaby pani mu tłumaczyć przebieg spotkania?
Starałam się jak mogłam. Siedząc obok angielskiego akcjonariusza, szeptałam do niego tłumaczenie raportu, który ktoś odczytywał do mikrofonu. Trzeba być bardzo skupionym przy tego typu tłumaczeniach. Słuchasz kogoś i jednocześnie szepczesz swoje tłumaczenie tego, co powiedział kilka sekund wcześniej. To było moje pierwsze w życiu tłumaczenie symultaniczne i przyszło niespodziewanie. Słownictwo mówcy było coraz bardziej techniczne, trudne dla mnie i czułam się coraz bardziej zdesperowana. Sala znajdowała się w piwnicy. Wpatrywałam się w drabinę ewakuacyjną naprzeciwko, prowadzącą do okienka na szczycie ściany. Żałowałam, że nie mogę wspiąć się po tej drabinie i uciec przez okno.
-He is now talking about different kinds of engines, Teraz mówi o różnych rodzajach silników. Zabij mnie, ale nie mam pojęcia, jak to przetłumaczyć – szepnęłam w końcu do mojego angielskiego klienta, nie odwracając się do niego, ze wzrokiem niezmiennie utkwionym w prelegencie.
Angielski akcjonariusz spojrzał na mnie zaskoczony, po czym również odwrócił się w stronę mówcy.
– Don’t worry at all, Nic się nie martw – szepnął do mnie nieruchomo – Wcześniej wysłali mi e-mailem tłumaczenie całego tego tekstu. Nawet nie wiem, po co kazali ci tłumaczyć mi to podczas konferencji. Ile ty masz lat? Wyglądasz bardzo młodo.
– Nie, mam już dwadzieścia pięć lat – odparłam szeptem.
- Jeszcze bardzo młoda – wyszeptał - Tłumaczenie musi być bardzo trudnym zajęciem.
Sam też nie był stary. Resztę konferencji spędziliśmy patrząc przed siebie i rozmawiając cichutko szeptem. Opowiadał mi dowcipy, żeby mnie odstresować. Nie mogłam się śmiać, ale też nie mogłam powstrzymać uśmiechu i czułam, że siedząc obok niego mam najlepsze miejsce na sali.
- Dziękujemy bardzo - uśmiechali się później do mnie przedstawiciele fabryki – Wspaniale się pani spisała.
“Mój" akcjonariusz najwyraźniej nigdy mnie nie wydał.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #3 Ocena: 0

2025-08-31 18:11:53 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

ROZDZIAŁ DRUGI - NOWA
Przyjechałam do Wielkiej Brytanii z Polski w 2003 roku na wizie studenckiej. Zawitałam tu sama. Może i byłam wcześniej nauczycielem i tłumaczem języka angielskiego w mojej rodzinnej Polsce, ale uczyłam się tylko z podręczników, nie wyjeżdżając za granicę, i czułam, że mój angielski jest sztuczny. Nie czułam się pewnie pracując z rozmaitymi odmianami języka mówionego. Kiedy jednak w 2003 roku po raz pierwszy stanęłam na brytyjskiej ziemi, język angielski rozbrzmiewał wszędzie wokół, co wprawiało mnie w dobry nastrój.
Caledonian Road Hostel w dzielnicy Islington, z rzędami łóżek piętrowych w cenie noclegu 75 funtów tygodniowo, mieścił wiele gości z różnych kontynentów. Wśród młodych kobiet w moim wieloosobowym pokoju była również miejscowa Angielka, która pracowała jako nauczycielka, ale najwyraźniej wolała mieszkać w tej międzynarodowej komunie na stałe, zamiast wynajmować bardziej tradycyjne lokum. Była tam grupa polskich studentów, którzy mamrotali pod nosem w kuchni, czy Anglicy naprawdę tak bardzo lubią marmoladę z pomarańczy, czy też zawsze dają nam marmoladę na śniadanie przez złośliwość.
Rzeczywiście, kierownictwo hostelu zawsze dostarczało nam jasny chleb i masło oraz marmoladę na śniadanie, a także płatki śniadaniowe i mleko oraz herbatę i kawę. To codzienne śniadanie było wliczone w tygodniową cenę zakwaterowania w hostelu. Na dole znajdował się pokój socjalny, w którym można było spotkać gości spoza własnego pokoju hostelowego. Poznałam tam dwóch studentów z Ugandy, z których jeden miał dwadzieścia-siedmioro rodzeństwa z wielu żon ojca. Spędziliśmy razem jedną niedzielę, zwiedzając i rozmawiając, dlatego wiedziałam o jego rodzinie i rodzeństwie. Poszliśmy nawet razem do kościoła na niedzielne nabożeństwo.
- Tu jest napisane: Pentecostal, zielonoświątkowy. To nie mój kościół, jestem katoliczką – zaprotestowałam początkowo.
- Och, daj spokój. Jeśli jest napisane, że to kościół, to wiem, że to jest kościół. Wchodzimy - powiedział. I tak też zrobiliśmy.
Rok 2003 był jeszcze przed przystąpieniem mojej rodzinnej Polski do Unii Europejskiej, której częścią była wówczas Wielka Brytania, więc nie było jeszcze możliwości swobodnego przemieszczania się między tymi dwoma krajami. Ubieganie się o wizę było naturalną częścią mojego procesu migracyjnego. Zapisałam się do szkoły języka angielskiego na Holloway Road w północnym Londynie i zaczęłam szukać pracy. Moja wiza studencka, wbita pieczątką w moim paszporcie podczas kontroli granicznej w Dover, potwierdzała, że mogę pracować w niepełnym wymiarze godzin w Zjednoczonym Królestwie przez całe sześć miesięcy dozwolonego mi pobytu.
Lipiec był gorącym i suchym miesiącem w Londynie, co było dla mnie wygodne, ponieważ starałam się dotrzeć wszędzie pieszo. Nie chcąc wydawać pieniędzy na transport publiczny przed znalezieniem sobie pracy, nieustannie przemierzałam londyńskie chodniki. Wstępowałam do kawiarni, hoteli i restauracji, aby zapytać o możliwe wakaty, lecz zawsze słyszałam odpowiedź odmowną. Moje stopy w sandałach niszczały od kurzu z gorących letnich ulic pełnych niekończących się korowodów aut.
- Hey, slim! Hej, szczuplutka! - Usłyszałam męski głos ponad moją głową w pobliżu hostelu.
Budynki obok mnie przy Caledonian Road były pokryte jasnymi, słonecznymi plamami i musiałam zmrużyć oczy, aby spojrzeć w górę. Trzech mężczyzn w ogromnych kolorowych wełnianych czapkach paliło skręty lub papierosy w otwartym oknie.
- Slim! - powtórzył jeden.
Spojrzałam wokół. Ulica w pobliżu była pusta, więc musiało chodzić o mnie. Ostrzegano mnie jednak w moim nowym hostelu, że ulice w pobliżu Kings Cross są "niebezpieczne i pełne prostytutek", więc szybko się oddaliłam.
Od lat nastoletnich zawsze porównywałam się do różnych standardów piękna, o których kiedykolwiek czytałam. W ten sposób wiedziałam doskonale, że pięknością nie jestem. Niektóre czasopisma dla kobiet opisywały atrakcyjne proporcje twarzy i chociaż mój podbródek, czoło i odległość między oczami wydawały się prawidłowe, mój nos był zbyt wydatny, a brwi asymetryczne. Sądząc po standardowych rozmiarach ubrań, mój biust wydawał się zbyt mały w porównaniu do bioder. Moje uda zdawały się być zbyt masywne. Jedyną częścią mnie, która zdawała się być całkowicie poprawna, była moja talia.
Niektóre czasopisma podawały, że stosunek talii do bioder Marilyn Monroe wynosił 0,7, co podobno uznawano za nowoczesny standard kobiecego piękna. Niezależnie od tego, ile mierzyła jej talia, mój stosunek talii do bioder również wynosił 0,7 i byłam szczęśliwa i dumna, że spełniałam co najmniej jeden drukowany standard urody. Kiedy tuż przed moimi trzydziestymi urodzinami nazwano mnie na ulicy Slim, Szczupłą, poczułam częściową ulgę, że moja talia o współczynniku 0,7 musiała być lepiej widoczna z daleka niż moja nieciekawa twarz. Byłam zbudowana z proporcji, wymiarów i gradientów i wciąż uczyłam się lubić swój własny wygląd.
Weszłam do małego hotelu przy Kingsland Road w pobliskiej dzielnicy Hackney.
- Przepraszam, czy potrzebujecie pomocy? – Zapytałam moją prostą angielszczyzną.
- Nie potrzebujemy - odparł mężczyzna w recepcji.
– Nic nie szkodzi, dziękuję – uśmiechnęłam się, odwracając się do drzwi.
- Poczekaj - powiedział mężczyzna. - Może zostaw numeru telefonu, to zadzwonię do ciebie, kiedy będziemy mieli dla ciebie wakat.
- A, mój numer... Mam tylko mój polski telefon komórkowy.
- To nie problem, mogę zadzwonić na twój polski numer. To znaczy, gdy coś się pojawi.
Jak ja słabo byłam przygotowana do życia za granicą. Zostawiłam swój numer, chociaż nie spodziewałem się, że do mnie oddzwonią.
Młoda Afrykanerka w moim hostelu, po dwóch miesiącach szukania pracy, zaczęła przesypiać całe dni na piętrowym łóżku obok mojego. Ja starałam się być aktywna i chodziłam dalej. Znalazłam ogłoszenie wolnego miejsca pracy w miejscowym Job Centre - Urzędzie Pracy. Chodziło o sprzątanie ze stołów.
- Czy masz doświadczenie w sprzątaniu stołów w szkolnej stołówce? - zapytał mnie doradca Urzędu Pracy.
- Nie, ale pracowałam w szkole. Pracowałam w polskich szkołach jako nauczyciel.
- Niestety, na to stanowisko musiałabyś mieć co najmniej cztery lata doświadczenia w sprzątaniu ze stołów.
Zazdrościłam zamiataczom ulic, których regularnie mijałam. Czułam, że też umiałabym zamiatać, chociaż nie wiedziałam, gdzie zaaplikować. Zastanawiałam się, czy nie podejść do jednego z zamiatających mężczyzn, aby zapytać, jak dostał tą pracę. Nigdy jednak tego nie zrobiłam. Nie chciałam, żeby myślał, że z niego pokpiwam.
Czytając tablicę ogłoszeń przed znalezionym kościołem katolickim, zobaczyłam adres świetlicy dla bezdomnych. Poszłam do ośrodka i poprosiłam o rozmowę z Becky, koordynatorką wolontariatu, której imię zapamiętałem z kościelnej tablicy ogłoszeń. Becky zaprosiła mnie na rozmowę.
- Musimy jeszcze porozmawiać o równych szansach - powiedziała w końcu. - Nasi użytkownicy i wolontariusze pochodzą ze wszystkich środowisk i dróg życia. Muszę się upewnić, że rozumiesz, że każdy zasługuje na równe szanse, niezależnie od rasy czy pochodzenia.
- Och, jestem bardzo otwarta na ludzi wszystkich ras i środowisk. Mam przyjaciół wszystkich ras.
- Nie, nie chodzi o to, jakich masz przyjaciół. Ja też mogłabym powiedzieć, że mam przyjaciół wszystkich ras, ale nie o to chodzi.
- Oczywiście, rozumiem, że każdy powinien mieć w życiu jak najlepsze możliwości, bez względu na pochodzenie etniczne lub jakiekolwiek inne.
– Ciągle nie to – westchnęła Becky – ale napiszę, że rozmawiałyśmy o równych szansach.
Zostałam tam przyjęta jako wolontariuszka. Nie mogę wyrazić, jak wiele to dla mnie znaczyło. Po wszystkich odmowach, wszędzie indziej, w końcu udało mi się znaleźć nieodpłatną pracę. Spotykałam innych ludzi w ośrodku i miałam bezcenne poczucie celu. Nie miało znaczenia, że nie dostawałam tam pieniędzy. Czułam, że dano mi szansę.
Centrum oferowało prysznic, ubrania na zmianę, gorący napój, kanapki i owoce. Nie podawano wówczas gorących posiłków. Wśród wolontariuszy było trochę osób związanych z religią, w tym kilka zakonnic. Niektórzy inni wolontariusze byli bezrobotni i starali się o referencje do poszukiwania pracy. Jedna z wolontariuszek powiedziała mi, że była tam, ponieważ świetlica zwracała koszty biletu transportu publicznego, więc za każdym razem, gdy chciała przejechać przez Londyn, wpadała tam do centrum. Było też kilku pracowników korporacji w czasie ich dni poświęconych wolontariatowi.
- Nie jestem pewien, co powinienem robić, aczkolwiek bardzo chciałbym być przydatny – zwierzał się koleżance jeden z pracowników banku w swoim dniu wolontariatu. - O, Chris nalewa herbatę, jak mu się udało zdobyć tą pracę?
Jeden z wolontariuszy powiedział użytkownikowi ośrodka, że ten nie powinien tam zachodzić wychciewając jedzenie. Użytkownik centrum bardzo się zdenerwował.
- Mam prawo tu być! – krzyczał – Śpię na ulicy!
Grace, ciemnoskóra kobieta z akcentem, który uznałam za karaibski, wyszła z kuchni ze ścierką w ręku i stanęła między dwoma mężczyznami.
- Mów do mnie - powiedziała do użytkownika centrum. - Co się stało?
Bezdomny zaczął się skarżyć Grace, po czym odwrócił się do wolontariusza i zaczął szarpać go za ubranie. Atmosfera na sali zgęstniała. Zanosiło się na bójkę. Zagniewany bezdomny popchnął winnego wolontariusza. Mężczyźni wokół podeszli bliżej na wypadek, gdyby trzeba było interweniować. Grace odważnie stanęła znów pomiędzy tymi dwoma nabuzowanymi mężczyznami, nadal dzierżąc w dłoniach ścierkę. Najwyraźniej nie chciała stracić uwagi bezdomnego.
- Patrz na mnie! Mówisz do mnie, a nie do niego. Mówisz do mnie!
Gniew bezdomnego ulotnił się na jej widok.
- Kocham cię, Grace - powiedział na koniec i odstąpił na bok.
– Też cię kocham – uśmiechnęła się i wróciła do kuchni.
- Czy możesz pójść ze mną? – powiedziała jedna z zarządzających pań do wolontariusza, a gdy się z nim oddaliła, wszyscy odetchnęli z ulga.
Mnie umieszczono w kuchni, gdzie nalewałam herbatę, rozdawałam kanapki, czasami pomagałam zmywać naczynia i sprzątałam ze stołów. Rozmowa z użytkownikami centrum była ważną częścią pracy. Był tam miły młody, bezdomny Anglik o imieniu Rhys, jego pełen tupetu karaibski przyjaciel Terry, który zapytał mnie, czy to prawda, że kobiety w moim wieku w Polsce są uważane za zbyt stare na zamążpójście, a także był tam ich inny przyjaciel, który kiedyś przyniósł mi paczkę cukierków do świetlicy. Pewnego popołudnia, w drodze powrotnej do hostelu, zobaczyłam tych trzech mężczyzn wchodzących razem do pubu. Wszyscy wyglądali czysto, świeżo i pięknie po wizycie w świetlicy. Oni też mnie zauważyli i zasugerowali, żebym do nich dołączyła. Odmówiłam, głównie dlatego, że po opłaceniu paru kolejnych tygodni w moim hostelu nie miałam nawet dość pieniędzy na drinka. W rzeczywistości po moim śniadaniu w hostelu, resztki kanapek w świetlicy pod koniec zmiany były moim jedynym posiłkiem w ciągu dnia. Często byłam głodna. Patrząc na tych mężczyzn wchodzących do pubu, na który mnie nie było stać, uświadomiłam sobie, że wśród najbiedniejszych londyńczyków nie byłam dużo bogatsza.

***

- Cześć! Jak się masz? – ktoś zamachał do mnie pewnego popołudnia z przeciwnego chodnika przy Kingsland Road w północno-wschodnim Londynie. Rozpoznałam mężczyznę z recepcji hotelowej, który pytał wcześniej o mój polski numer telefonu.
- O, cześć - uśmiechnęłam się szeroko. Ucieszyłam się, widząc znajomą twarz w tym nowym kraju pełnym obcych ludzi.
Podbiegł lekko, przechodząc przez ulicę między samochodami.
- Czy ja ci mówiłem, jak się nazywam? - uśmiechnął się - Jestem Kenny. Skąd wracasz? Znalazłaś pracę?
- Nie, nie mam pracy. Jestem wolontariuszką w świetlicy dla bezdomnych.
- A ja wracam z banku. Musiałem wpłacić trochę gotówki z hotelu. To odpowiedzialna praca, znaczy się, zajmować się pieniędzmi. Robię dużo rzeczy dla hotelu. Ufają mi.
- Tak, na to wygląda.
- Zawsze chodzisz sama? Powinnaś być bardzo ostrożna w pojedynkę. Tu jest dużo niebezpiecznych ludzi.
- Nie boję się niebezpiecznych ludzi. Niebezpieczni ludzie są dla mnie dobrzy – uśmiechnęłam się.
- Naprawdę? - Kenny przyglądał mi się przez chwilę. - Słuchaj, jeśli nadal będziesz potrzebować pracę za trzy tygodnie, powinniśmy mieć dla ciebie wakat – powiedział. - Jeden chłopak opuszcza hotel. Chłopak jest z Cypru, a ja też jestem z Cypru, więc powiedział mi o swoich planach, ale prosił, żebym nikomu o tym nie mówił. Dlatego nie mów nikomu. Po prostu przyjdź do hotelu za trzy tygodnie.

***

Zamieszkały w południowym Londynie inżynier z Turcji, Arslan, uprzejmie dał mi znać latem 2003 roku, że w rejonie Croydon na południowych obrzeżach londyńskiej metropolii, delikatesy z żywnością śródziemnomorską i bliskowschodnią poszukiwały pracowników. Poznałam Arslana wcześniej, jeszcze będąc w Polsce, przez komunikator internetowy ICQ. Był wspaniałym człowiekiem, pełnym wewnętrznego spokoju i całkowicie skupionym na swojej religii, islamie. Być może to był powód, dla którego nigdy bardzo się z sobą oboje nie zżyliśmy, ponieważ nie spieszyło mi się do dyskusji o nawracaniu i często czułam się nieswojo podczas naszych rozmów, które nieustannie ewoluowały wokół Boga i religii, do której zawsze zmierzał. Lubiłam jednak Arslana jako człowieka i ufałam mu, więc skontaktowałam się z nim po przyjeździe do Londynu.
Arslan pojechał ze mną do Croydon, do delikatesów. Kazał mi czekać w odległości kilku kroków, w zasięgu wzroku właściciela sklepu, podczas kiedy rozmawiał z nim o mnie. Rozmowa Arslana z właścicielem delikatesów okazała się całym moim procesem rekrutacji. Załatwił mi moją pierwszą płatną pracę w Wielkiej Brytanii. Sklep miał płacić mi 150 funtów tygodniowo. Arslan pożyczył mi również pieniądze na mój start tutaj. Myślę, że dał mi aż 400 funtów na depozyt pod nowym adresem i później oddałam mu każdy pens tak szybko, jak tylko mogłam.
Przeprowadziłam się w okolice Croydon. Ktoś mi kiedyś powiedział, że południowy Londyn różnił się od północnego. Jeden był bogatszy, a drugi miał więcej imigrantów. Próbowałam dostrzec jakieś różnice przeprowadzając się, ale Londyn, który ja znałam, nigdzie nie wyglądał mi na bogatszy. Nie widziałam żadnych ekskluzywnych butików, prawdopodobnie nie dlatego, że żadnych nie mijałam, ale raczej dlatego, że automatycznie ignorowałam je jako pozostające daleko poza zasięgiem mojej kieszeni. Spostrzegałam natomiast żaluzje ochronne małych sklepów spożywczych przy których czekały na rozładunek wózki dostawcze, lub śmieci na ulicach, które ktoś powinien uporządkować.
Jadąc autobusem przez Streatham, zauważyłam stary cmentarz z kamiennymi tablicami częściowo pokrytymi mchem. Spontanicznie wysiadłam z autobusu. Jeszcze jeden pasażer wyskoczył tuż za mną, zanim autobus ruszył dalej. Chodziłam między grobami, kucając obok nagrobków, aby przeczytać stare napisy. Był tam spokój jak w głębokim lesie, połączony z samotnością wielkomiejskiej ulicy. Nagle zobaczyłam mężczyznę z mojego autobusu, stojącego w pobliżu i przypatrującego się mojej osobie. Szybko ruszyłam w stronę chodnika.
- Nie chciałem cię przestraszyć - powiedział do mnie - Przepraszam. Jesteś Polką?
- A jak ty to zgadłeś do licha? – odparłam zaskoczona.
Przesunął dłoń przed oczami.
- Coś w górnej części twojej twarzy.
Później dowiedziałam się, że moje oczy o kształcie migdałów różnią się od okrąglejszych oczu zachodnioeuropejskich. Londyńczycy są często dobrzy w odgadywaniu pochodzenia etnicznego innych osób. Ja wciąż jeszcze uczę się tej umiejętności. Mężczyzna miał smagłą cerę, ciemne oczy i czarne włosy. Po wyjściu z cmentarza z powrotem na ruchliwą ulicę poczułam się bezpieczniej i bardziej komfortowo, więc uważnie słuchałam. Pochodził z Francji, dokąd jego rodzice wyemigrowali z Maroka, aczkolwiek on nie znał Maroka i sam siebie nazywał Francuzem.
- Może usiądziemy tu na chwile? – spytał, gdy mijaliśmy przydrożną kawiarnię.
Stoliki przed kawiarnią wyglądały zachęcająco. Usiedliśmy przy jednym z tych małych stolików i wypiliśmy razem filiżankę kawy lub gorącej czekolady. Ja zamówiłam też rogalik, opisany w angielskim menu jako croissant.
- To francuskie słowo, prawda? Jak się je wymawia? "/Krosau/"? – zapytałam, starając się przybrać francuski akcent z niemym "t" na końcu.
- W Paryżu mówimy “/kruasou/”, ale oczywiście istnieje tak wiele różnych akcentów – odpowiedział, najwyraźniej starając się nie krytykować moich wysiłków lingwistycznych. Jakiż zmysł dyplomatyczny miał ten człowiek! Pożegnaliśmy się niedługo później, ale miło mi było go spotkać.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #4 Ocena: 0

2025-08-31 18:15:15 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

ROZDZIAŁ TRZECI - INTERNAUTKA

Psycholog Kliniczny położyła przy mnie pudełko chusteczek higienicznych. Byłyśmy w centralnym Londynie, w 2007 roku. Nie płakałam, ale chusteczki standardowo oferowano pacjentom podczas wizyt. Nie było w pokoju żadnej specjalnej kozetki, na jakiej według rozpowszechnionych przekonań pacjenci wygodnie kładliby się podczas psychoterapii. Były zwykle krzesła, aczkolwiek z miękkimi siedzeniami i oparciami w pogodnych pastelowych kolorach. Wszystkie kompozycje kolorystyczne w nowoczesnych gabinetach terapeutycznych maja na celu podnieść pacjenta na duchu. Jeśli przy oknie są zasłony, ich nadruk z pewnością będzie zawierał wesołe barwy. Obrazy na ścianach albo przedstawią naturę w rozkwicie, albo abstrakcje w odcieniach błękitu, czerwieni, lub innych jasnych kolorów. Nie zobaczysz tam kompozycji z odcieni szarości ani złamanych brązów.
- Ja też przeszłam przez psychozę – powiedziała Psycholog Kliniczny. Następnie być może poczuła się niepewnie ze swoim wyznaniem, ponieważ dodała: - Oczywiście, nie byłam chora tak długo jak ty. Miałam psychozę przez tylko jeden dzień.
Jej słowa: “oczywiście nie tak długo jak ty” zabrzmiały mi trochę niekomfortowo, jednak spotkanie osoby z dobrą pracą po przebytej psychozie napoiło ogromną otuchą nieśmiałą po-psychotyczną pacjentkę, jaką od niedawna byłam. Przyglądałam się jak bardzo była poukładana i skupiona. Pomimo, że włożyła mnóstwo pracy w moja konsultacje, żadne jej późniejsze słowa nie mogły dorównać sile pozytywnego wrażenia, jakie wywołała na mnie jej własna historia.
Do dziś dnia spotkałam wiele różnych pracowników służb zdrowia psychicznego. Jedna z nich wspomniała mi o swoim nadchodzącym urlopie i odniosłam wrażenie, że myślała głownie o tym urlopie podczas mojej wizyty, bo w pisemnym podsumowaniu mojej konsultacji jakie następnie od niej otrzymałam były błędne fakty.
Ta Psycholog Kliniczny była inna. Słuchała uważnie, sporządzając dokładne notatki a ja cieszyłam się, że ktoś mnie słucha. Oczywiście spytała o moje dzieciństwo. Mówiłam o moim rodzinnym domu, o szkole, o rodzicach, a w podsumowaniu później przeczytałam, że moja rodzina była „niedemonstratywna emocjonalnie”. Zdumiały mnie te słowa. Nigdy w ten sposób o nas nie myślałam, ale miała rację: moja rodzina przyjmowała różne zdarzenia na barki bez okazywania wielu uczuć.

***

Często się słyszy, że problemy psychiczne rozwijają się u osób, które miały trudne dzieciństwo. Mnie to nie dotyczy.

[I tak dalej, tu ucięte bo w sumie nieistotne o mnie]

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #5 Ocena: 0

2025-08-31 18:21:29 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

ROZDZIAŁ CZWARTY – DOBRA KOBIETA

Sklep World Food Deli sprzedawał w 2003 roku szeroki wachlarz produktów. Powiedzenie "szydło, mydło i powidło" można tu użyć jako bardzo adekwatny opis naszej oferty. Może nie sprzedawaliśmy szydeł jako takich, ale oprócz pieczywa, mięsa, przetworów czy artykułów drogeryjnych mieliśmy tam fajki wodne, ciepłe koce, zastawę stołową i połyskujące obrazki przedstawiające kamień Al Kaaba z meczetem.
Przyjechałam do Wielkiej Brytanii z planami pogłębienia swojej znajomości języka angielskiego, żeby później wrócić do Polski jako lepszy nauczyciel i tłumacz, jednak w World Food Deli mówiłam czasami tylko moją łamaną wersją języka tureckiego. Moje koleżeństwo z pracy śmiało się, że biegle opanuję tu w Londynie turecki. Wcześniej studiowałam trochę orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i miałam akurat wystarczającą wiedzę, aby zrozumieć na przykład niektóre obelgi.
- Kadın’dan nefret ediyorum, Nienawidzę tej kobiety – mamrotał pod moim adresem jeden z właścicieli sklepu po tym, jak uparłam się, żeby zamówił pilną dostawę opakowań do sprzedawanych przeze mnie ciastek.
- Zeytinler ne pis, Obrzydliwe te oliwki - nastoletnie klientki komentowały sprzedawane przeze mnie produkty.
Najpierw przydzielono mnie na dział piekarniczo-cukierniczy. Białe bagietki otoczone grubą warstwą sezamku nazywały się czorek według Turków lub somun według Greków i obie te grupy etniczne uważały owe bagietki za swoje własne. Irański cieniutki i długi chleb barbari trzeba było składać wpół, bo inaczej nie zmieściłby się do żadnej z naszych torebek. Nieustannie się uczyłam i bardzo mnie to cieszyło.
- Co mówisz, że skąd to jest? - zapytał mnie jeden z klientów o nasze śródziemnomorskie pączki. - Mówisz, że to z Grecji, czy z Turcji?
- Są tak popularne w całym regionie, że naprawdę trudno jest dziś powiedzieć, skąd dokładnie pochodzą – starałam się blefować dyplomatycznie, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam.
- Niektóre oliwki tutaj są czasem trochę stare - wyznała mi ukradkiem przeurocza Turczynka, Nurgül, szkoląc mnie w pierwszych dniach mojej pracy. - Nauczysz się rozpoznawać te, które są mniej świeże. Oczywiście nie możemy powiedzieć klientom, że niektóre z naszych oliwek są stare, więc zwykle mówię: "ta partia oliwek jest dość intensywna w smaku, dlatego najlepiej spróbować jedną przed zakupem." Wtedy decyzja należy do nich, ale ludzie zwykle słuchają tego, co im mówię.
Po odejściu Nurgül ze sklepu, szybko zrozumiałam, przed którymi oliwkami ostrzegać. To te, z których musiałam najpierw zmyć pleśń po otwarciu wielkich puszek z zaplecza. Powtarzałam klientom dokładnie słowa Nurgül pod adresem tych oliwek.
- Ta partia oliwek jest dość intensywna w smaku, dlatego najlepiej spróbować jedną przed zakupem - mówiłam.
Podobni do mnie nowicjusze degustacji oliwek zwykle wybierali inne produkty, ale niektórzy przybysze z basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu byli na mnie źli.
- Sugerujesz, że nie znam się na oliwkach? - odpowiadali niektórzy - Jem oliwki codziennie od dzieciństwa. Nie jesteś tu po to, żeby próbować sprzedać mi rzeczy według własnego wyboru, ale żeby sprzedać mi to, co ja wybiorę. Widzisz, podaj mi jedną z tych oliwek. Ummm, pycha. Są dokładnie takie, jakie pamiętam z dzieciństwa.
- Czy wiesz, że kurczaki, które tu sprzedajecie, nie są halal? - zapytał mnie klient z długą ciemną brodą, ubrany w białą szatę - diszdaszę.
- Mogę poprosić menedżera, żeby tu podszedł, jeśli chcesz porozmawiać o naszych kurczakach - zasugerowałam.
- Nie, nie rób tego – zaprotestował - Nie wołaj nikogo. Okłamaliby mnie, a ja nie chcę, żeby kłamali. Popatrz na tą żyłę w waszym kurczaku, który właśnie kupiłem. Jest w tej żyle trochę krwi i dlatego wiem, że przetrącili temu kurczakowi szyję. Gdyby go zarżnęli zgodnie z instrukcjami rzeźniczymi halal, nie zostałoby żadnej krwi. Pomyślałem po prostu, że ci to powiem, bo ze wszystkich pracowników tutaj, jesteś jedyna, która mogła nie wiedzieć.
Przy mojej ladzie ludzie wręcz wielokrotnie pytali mnie, czy ser, który pokroiłam, jest halal, mimo że nie słyszałam o żadnym rodzaju sera na świecie, który nie byłby halal, dozwolony przepisami islamu.
- Yabancıya konuşmam, Nie będę rozmawiać z tą obcą - niektóre tureckie klientki były sceptycznie nastawione do mojego wyglądu. Po prostu uśmiechałam się do nich w milczeniu.
Wspomniałam mojemu menedżerowi Emirowi, że mój wygląd może zniechęcać niektórych klientów do mojego działu, ale się roześmiał.

***

Latem 2003 roku potrzebowałam na szybko pokoju przy nowej pracy w Croydon i zakreśliłam długopisem dwa ogłoszenia w moim egzemplarzu gazety Loot. Jedno z tych ogłoszeń dotyczyło pokoju w mieszkaniu dzielonym z dwoma gejami pod warunkiem, że jesteś „gay-friendly". Myślałam zadzwonić do tych dwóch, ponieważ uznałam, że mogłoby być fajnie razem mieszkać i z pewnością nikt nigdy nie interesowałby się mną w sensie seksualnym. Szkoda, że tam się nie zgłosiłam, jednak nie byłam pewna co rozumieli przez to wyrażenie, którego użyli, „gay-friendly". Dosłownie „przyjazny gejom”, jednak ponieważ angielski nie jest moim rodzimym językiem, po prostu nie zrozumiałam. Myślałam, że może mieszkanie było wyłącznie dla gejów lub lesbijek. Z drugiej strony, ogłoszenie „pokój w domu rodzinnym" zostało napisane prostym językiem, który znałam z moich starych podręczników i gdzie rozumiałam każde słowo. Wybrałam ogłoszenie pokoju w domu rodzinnym i w ten sposób przeprowadziłam się do domu pakistańskiej rodziny w Thornton Heath. Ojciec owej rodziny polecił mi trzymać wszystkie moje przyszłe przybory kuchenne w moim pokoju, w którym wcześniej wyłożył półki gazetami. Miałam w pokoju łóżko, stół i jedno drewniane twarde krzesło. Nie byłam w stanie zbyt długo siedzieć na moim drewnianym krześle po całym dniu pracy z dźwiganiem pojemników i po długich godzinach w pozycji stojącej przy ladzie. Bolały mnie plecy. Ich pluszowy salon był przeznaczony wyłącznie do użytku rodzinnego.
Nie miałam jeszcze radia, telewizora ani komputera w Wielkiej Brytanii, a mój telefon komórkowy był podstawowego typu bez dostępu do Internetu, więc nie miałam żadnej rozrywki w moim pokoju. Leżałam na łóżku w ciszy, dopóki nie zasnęłam. Wytrzymałam w tym pokoju tylko dwa tygodnie.
– Nigdzie się nie wybierasz – oświadczył właściciel domu.
- Owszem, wybieram się - odparłam, ale zostawiłam im mój mały depozyt przy wyprowadzce.
Szybko wprowadziłam się do domu mojego nowego tureckiego menedżera, szeregowca z dwiema sypialniami, który miałam dzielić z tureckimi znajomymi. Jako depozyt dałam im te 400 funtów, które dostałam od Arslana.
Na dwóch sofach w salonie na parterze spało dwóch mężczyzn. Mój menedżer Emir był jednym z nich, a jego najlepszy przyjaciel Eren, również Turek, był drugim. Eren był tymczasowo bezrobotny i czasami gotował obiad dla całego naszego domu, zanim reszta z nas wróciła z pracy. Byłam zachwycona brytyjską telewizją w ich salonie, w którym wszyscy spędzaliśmy wieczory, i byłam równie zachwycona ich wygodnymi sofami, na których mogłam oprzeć zmęczone plecy podczas rozmów lub oglądając telewizję. Na górze były sypialnie tylko dla dziewcząt. Jedną z dziewczyn była moja koleżanka Nuray, która przyjechała do Londynu na krótki czas, aby podszkolić angielski, zanim zajęła się rozwijaniem kariery w Turcji. Dzieliłam z Nuray jedną z dwóch sypialni na piętrze. Drugą sypialnię zajmowała inna dziewczyna z Turcji, Nehir, która z nami nie pracowała, ale była kuzynką Erena. Nehir spotykała się z chłopcem, Anglikiem, który wstąpił do armii brytyjskiej. Nehir planowała poślubić swojego angielskiego żołnierza i często pomieszkiwała w domu matki swojego chłopaka, a nie u nas. Czułam się szczęśliwa wśród moich kolegów w ich domu. Zapewniali, że mogę korzystać z jedzenia które było w lodowce, przez nich kupione, więc gdy ja kupowałam własne jedzenie, upewniałam się również, że moje zakupy nie zawierają wieprzowiny, żelatyny ani alkoholu, tak żeby moje jedzenie było odpowiednie również dla nich. Dzieliliśmy się.
Nuray, Emir i ja pracowaliśmy w tym samym sklepie, jednak zwykle podróżowaliśmy do pracy o różnych porach. Pewnego ranka Emir się spóźnił i zawiózł mnie razem z sobą do pracy. Nasi koledzy zebrani byli przed kratą z przodu delikatesów.
- Dzień dobry, panie Emirze - przywitali naszego menedżera.
– Dzień dobry – przywitał ich Emir.
– Dzień dobry – uśmiechnęłam się do naszych kolegów, ale nie odpowiedzieli mi.
Chłopcy spoglądali w dół w milczeniu, kiedy na nich patrzyłam. Wszyscy moi koledzy z Bliskiego Wschodu przestali ze mną rozmawiać tego ranka, widząc mnie w samochodzie Emira. Zaczęłam czuć się nieswojo w swoim miejscu pracy i nie wiedziałam, jak poradzić sobie z nieracjonalnym, ale nieustannym poczuciem odrzucenia.
- Powiedz mi, ty z nim śpisz? – zapytał mnie w końcu jeden z kolegów, Ali, w magazynie na dole, kiedy pomagał mi przenosić duże puszki z jedzeniem.
Ulżyło mi, że zapytał. W ten sposób miałam okazję zaprzeczyć. Wyjaśniłam Alemu, że dzielę pokój z Nuray, muzułmańską kasjerką, którą wszyscy szanowali, i że obie wynajmujemy pokój od Emira. Moi koledzy niedługo znów zaczęli ze mną rozmawiać.

***

Przypomniałam sobie Kenny'ego i jego słowa o nadchodzącym wakacie w hotelu. Minęły trzy tygodnie. Nie szukałam już pracy, ale postanowiłam pójść i mu podziękować.
W recepcji hotelu siedział mężczyzna w średnim wieku.
- Przepraszam, czy jest tu gdzieś Kenny? – spytałam.
– Nie ma go – powiedział mężczyzna w sposób, który wydał mi się obcesowy. – Byłaś z nim umówiona? O co chodzi?
- Nie, nie byłam umówiona, przepraszam, to nic ważnego.
- Nie odchodź - powiedział mężczyzna - chciałbym z tobą porozmawiać.
Mężczyzna podał mi krzesło, prosząc żebym usiadła. Tak też zrobiłam.
– Kenny wyjechał – powiedział. - Ukradł dużo pieniędzy z hotelu i zniknął. Policja go szuka. Jeśli wiesz, gdzie może być, musisz powiedzieć nam lub policji. Czy wiesz, dokąd mógł się udać?
– Nie wiem – powiedziałam cicho z szeroko otwartymi oczami. Byłam zaszokowana i współczułam temu człowiekowi, opartemu o biurko recepcji.
- On cię zostawił? Byłaś z nim w związku? - zapytał mnie łagodniej ten kierownik lub właściciel hotelu.
- Nie, nie byłam. - Opowiedziałem mu swoją historię.
- Więc powiedział ci, że któryś z pracowników ma wyjechać z naszego hotelu?
- Tak. To prawda?
- Nieprawda. - Mężczyzna zawahał się. - Dalej szukasz pracy?
- Nie. Mam już pracę. Po prostu przyszłam tu w dzień wolny, żeby podziękować.
Później myślałam o tym i zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście "chłopiec z Cypru" zostawił pracę w hotelu. To był Kenny. Kenny być może planował, że ja go zastąpię.

***

Wstrzymałam się od jedzenia i picia podczas miesiąca Ramadan pod koniec 2003 roku, ponieważ byłem w pobliżu różnych kolegów, którzy pościli. Pierwszego dnia zapomniałam i spróbowałem sałatki, którą przyrządzałam. Później po prostu pozostałam skupiona i udało mi się pamiętać, aby nie brać niczego do ust przez resztę dni.
- Jakiej jesteś religii? – pytali mnie koledzy – Ty pościsz?
- Jestem chrześcijanką – mówiłam - ale dotrzymuję wam towarzystwa.
Być może był to jeden z łatwiejszych Ramadanów w Europie, ponieważ była zima i dni były krótkie. Byliśmy jeszcze w pracy, kiedy kończył się dzienny czas postu. Podobno tradycyjnie kończy się dzienny post Ramadanu wodą i daktylami. Jeśli byłam sama w mojej sekcji, jeden z rzeźników przychodził wieczorami do mnie z otwartym pudełkiem daktyli, aby dać mi znać, że nadszedł właściwy czas na przerwanie postu. Umieszczali również otwarte pudełka z darmowymi daktylami dla klientów przy wejściu do sklepu, aby świętować te chwile.
Po całym dniu postu mój organizm chciał nadrobić brak jedzenia. Podczas Ramadanu w 2003 roku czasami zjadałam cały bochenek chleba w nocy, po pracy. Sprzedaż w naszych delikatesach poszła w górę. Musieliśmy wprowadzić limity w naszej sekcji piekarniczej, ponieważ wielu naszych poszczących klientów spożywało duże posiłki w nocy, z dużą liczbą gości. Nie wolno mi było sprzedawać więcej niż dziesięciu sztuk chleba na klienta, a ograniczenie było realne, ponieważ niektórzy klienci prosili o więcej, zwłaszcza dużego płaskiego owalnego tureckiego chleba "pide".

***

Pewnego dnia koleżanka powiedziała do mnie w naszych delikatesach:
- Aidan z działu warzywnego poprosił mnie, żebym porozmawiała z tobą za niego. Wolałby porozmawiać z twoją rodziną, ale nie masz tu rodziny, więc zapytał mnie, ponieważ pracujemy razem i ponieważ jestem twoją przyjaciółką. Myśli, że jesteś dobrą kobietą i chciałby, żebyś z nim była.
- Co masz na myśli mówiąc, „żebym z nim była”? – zapytałam.
– No, żebyś z nim była – powtórzyła, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Cóż, nawet go nie znam... Nigdy z nim nie rozmawiałam...
- Tak właśnie myślałam. Powiedziałam mu, że się nie zgodzisz, bo jesteś dobrą kobietą. Ale w końcu zgodziłem się z tobą porozmawiać, ponieważ rzeczywiście nie masz tu rodziny. No właśnie tacy są mężczyźni. Az trudno uwierzyć. Poszczą przez cały dzień, ale jednocześnie trzymają to gówno w głowach!
Nigdy nie związałam się z Aidanem, ale później dużo z nim rozmawiałam. Lubiłam słuchać jego opowieści o Iraku. Pokazał mi swoje blizny po kulach, ponieważ większość życia spędził walcząc w górach.
Pewnego dnia wyciągnęłam Aidana do pubu w pobliżu naszego miejsca pracy. Ponieważ jego religia nie pozwala na picie alkoholu, zamówiliśmy sok owocowy i usiedliśmy przy małym stoliku na wysokich krzesłach. Miło było razem gawędzić. W pewnym momencie Aidan rozejrzał się dookoła i powiedział:
- Ta chwila. To nigdy nie wydarzyłoby się w Iraku. Nie pozwolono by nam.
Pomyślałam przez chwilę, po czym spojrzałam na nasze szklanki do połowy pełne soku.
- Tyle że nic nie robimy – odpowiedziałam.
– Ach, nie rozumiesz – machnął ręką – Irak jest zupełnie inny. Nawet ja nie byłbym w stanie wyjść do pubu po pracy, nie mówiąc już o kobiecie. W Iraku, gdyby ludzie zobaczyli kobietę samą, wszyscy myśleliby, że się zgubiła.
Aidan zaprosił mnie na kolację ze swoimi kuzynami w ich domu. Siedzieliśmy na podłodze, podczas gdy chłopcy podali pyszne jedzenie na obrusie, który leżał między nami na podłodze wyłożonej dywanem. Dom wypełniał zapach płatków róż z odświeżacza powietrza w gniazdku elektrycznym. Kiedy Aidan odszedł na chwilę, jego brat wstał i pokazał mi zdjęcie ciemnookiej kobiety w hidżabie.
- Wiesz, kto to jest? - zapytał.
– To musi być żona Aidana – odpowiedziałam, a ponieważ brat wyglądał na zestresowanego, dodałam: – Jest bardzo ładna.
Kobieta na zdjęciu była naprawdę bardzo przystojna. Brat Aidana zamilkł i usiadł. Aidan powiedział mi wcześniej, że jest żonaty. Jego żona mieszkała w Iraku i podobno upierała się, że nie chce dołączyć do Aidana „w kraju szatana", którym według niej była Wielka Brytania. Aidan powiedział mi, że się rozwodzą, chociaż najwyraźniej jego rodzina widziała to inaczej.

***

Jedną z moich koleżanek była Yargül, młoda Kurdyjka z Turcji. Podobnie jak Ali w magazynie, Yargül również zapytała mnie, czy śpię z Emirem, ale zrobiła to w delikatniejszy sposób.
- Śpisz w tym samym pokoju co pan Emir? – brzmiały jej słowa.
Nie uznałam jej pytania za obraźliwe, ponieważ wiedziałam, że Yargül była ciekawa życia poza swoim domem lub sklepem. Odparłam, że śpię w tym samym pokoju co Nuray.
- Piliście alkohol, kiedy spotkałaś się z kolegami po pracy w zeszłym tygodniu? - Yargül zapytała innego dnia. - Turczynki też piły?
- Ja czasami piję alkohol, ale w zeszłym tygodniu nie piliśmy. Usiedliśmy przy stolikach przed kawiarnią i wypiliśmy razem kawę – wyjaśniłam.
- Chciałabym spotkać się tak na kawę – powiedziała - ale mój ojciec by mi nie pozwolił.
Któregoś dnia, gdy mówiła o morzu, powiedziała:
- Mój brat mógł nawet kąpać się w morzu. Ja nie mogłam. Chciałabym móc kąpać się w morzu.
Yargül powiedziała mi, że planuje wyjechać z rodziną. Kiedy przestała przychodzić do pracy, pewien mężczyzna zapytał mnie o nią, gdy obsługiwałam dział piekarniczy.
– Jestem ojcem Yargül – powiedział – uciekła z matką i siostrą. Czy wiesz, gdzie ona jest?
Nawet gdybym wiedziała, gdzie Yargül była, nie powiedziałabym mu. Po cichu życzyłam dziewczynom powodzenia w tej podróży i byłam dumna z Yargül. Jej ojciec z kolei powiedział mi, że ma brytyjski paszport i jest gotowy ponownie się ożenić. Zapytał, czy mam chłopaka.
- O, ja nie szukam męża - zachichotałam, próbując grzecznie odmówić.
– A powinnaś – powiedział ojciec Yargül.
Potem musiałam przynieść kilka skrzynek ze świeżym chlebem z dołu, a ojciec Yargül zniknął sprzed mojej lady.
***
Eddie, którego po raz pierwszy poznałam online w Polsce, przyjechał z RPA do Londynu, aby odwiedzić mnie na wizie turystycznej. Od miesięcy wymienialiśmy się regularnymi e-mailami, wymienialiśmy wzajemne pochwały i zapewnialiśmy, jak ważni jesteśmy dla siebie nawzajem. Eddie stał się więc moim chłopakiem na odległość i kiedy po raz pierwszy spotkałam się z nim na lotnisku Heathrow, miałam uczucie, że powinnam go polubić osobiście.
Na szczęście fajnie wyglądał. Wysoki i szczupły, ze szczerym, szerokim uśmiechem, bardzo szybko zdobył moje serce.
Pewnej nocy, gdy Eddie zatrzymał się w hotelu w Croydon, odprowadził mnie do mojego domu w południowym Londynie. Tej nocy spóźnił się na ostatni autobus do hotelu. Nie chcąc wydawać pieniędzy na taksówkę, biegł ulicą, dopóki nie dogonił autobusu. Kiedy wsiadł do autobusu na następnym przystanku, niektórzy pasażerowie mu klaskali, a kierowca powiedział mu radośnie, aby „po prostu nie przestawał biec".

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #6 Ocena: 0

2025-08-31 19:06:32 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme

[...]W gabinecie Jeffa czułam się zdrowa na umyśle. Zasugerował, że moja psychoza mogła być "reaktywna", spowodowana stresem, "a nie brakiem równowagi chemicznej" w moim mózgu. Na tej podstawie stwierdził, że istnieje szansa, że wyzdrowieję. Ponieważ później został usunięty z zawodu lekarza, nie jestem pewna, na ile wiarygodne były jego opinie. Niemniej jednak chciwie go słuchałam. Jeff powiedział również, że mój powrót do zdrowia byłby możliwy wyłącznie dzięki mojej ciężkiej pracy i że on może mi tylko pomóc zaleceniami. Bardzo chciałam pracować nad swoim zdrowiem. Chciałam walczyć, mając Jeffa za trenera.

***

Podobnie jak wcześniej Wesley, Jeff również uważał, że powinnam nauczyć się relaksować. Wysłuchawszy moich obaw któregoś dnia, zwłaszcza tego, co ja myślałam, że inni ludzie mogli pomyśleć, kazał mi powtórzyć parę niezwykle ważnych słów za nim, a następnie powtórzyć jeszcze raz, i jeszcze raz. Zapłaciłam 300 funtów za tamtą konsultację, a mimo to ujawniam wam te słowa za darmo. Magiczne słowa brzmiały: "No i co z tego".
- Ale to nie takie proste...- Przerwałam.
- Powtórz za mną – nalegał. - No i co z tego.
- No i co z tego.
Jeff lubił cytować starożytnych filozofów. Pamiętam, jak mówił, że mamy tylko cztery podstawowe potrzeby w swoim życiu: powietrze, woda, pożywienie oraz schronienie przed trudnymi warunkami pogodowymi. A więc jeśli martwisz się o cokolwiek ponadto, na przykład czy odniesiesz sukces lub czy jesteś popularny, powinieneś przestać się martwić. Zachowuj dystans. Wróć do podstaw, to wszystko.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

KwiatPaproci

Post #7 Ocena: 0

2025-08-31 21:13:00 (dzień temu)

KwiatPaproci

Posty: 91

Kobieta

Z nami od: 21-11-2024

Skąd: Meme


No to jeszcze wspomnienia z samego dna...

ROZDZIAŁ PIETNASTY - PARANOICZKA

W styczniu 2009 roku nastąpił u mnie nawrót choroby. Było już jakiś czas po odstawieniu mi leków, ale pewnego dnia, gdy szłam przez Harlesden, poczułam się, jakby ktoś rozpoznał mnie na ulicy. Wydawało mi się, że słyszałam, jak ktoś wspominał o moich kłopotach w 2007 roku, w biurze, które miałam sobie niby tylko wyobrazić. Zaczęłam się bać. Zadzwoniłam do sekretarki Jeffa, ale nikt nie odebrał telefonu. Następnego ranka poszłam do pracy jak zwykle. Ktoś zapytał mnie w kuchni naszego biura, czy dobrze się czuję.
"Właściwie to myślę, że mam nawrót" - powiedziałam. Myślałam, że wszyscy w pracy wiedzieli, że przeszłam przez psychozę.
"Proszę? Że co masz?"
"A nie, nic ważnego."
Naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie szukać pomocy. Wszystko potoczyło się dla mnie szybko i już po kilku dniach obawiałam się, że ktoś może używać moich oczu do zdalnego czytania dokumentów Pięciu Gwiazd i że ci tajemniczy ludzie planują wykorzystać wszystkie te przypadkowe informacje przeciwko pralni, aby pozbawić mnie mojego bastionu, mojego miejsca pracy. Przez kilka dni nie przychodziłam do pracy i tym razem otrzymałam pisemne zwolnienie. I tak nie chciałam już pracować. Stałam się pełnoetatowym pacjentem psychiatrycznym i pozwalałam sobie na wszystko, co dziwaczne. Myślę jednak, że potrzebowałam tej przerwy w zatrudnieniu.

[...]

***
Pewnego dnia na początku 2009 roku Bianka i Beata odwiedziły mnie na Harlesdenie podczas mojego nawrotu choroby, po tym, jak przestałam pracować. To było mniej więcej w czasie, gdy obawiałam się, że ktoś zdalnie używa moich oczu do przeszpiegów. Pisałam nieskładne wiadomości i musiałam wysłać dziwne esemesy do Beaty i Bianki. Wezwały policję, żeby mnie przymusowo wzięto do szpitala. Zrozumiałam, kiedy dziewczyny powiedziały mi, że trzeba mnie zabrać do szpitala. Zaczęłam się pakować. Spakowałam trochę ubrań, potem trochę przyborów toaletowych, a także sięgnęłam po małe, zaokrąglone szkolne nożyczki. Beata rzuciła się w moim kierunku, mówiąc, żebym odłożyła nożyczki, więc to zrobiłam. Nie myślałam o tym zbytnio, dopóki nie przepytano mnie w sprawie tego incydentu w szpitalu.
– Opowiedz mi o swoich nożyczkach – powiedziała lekarka.
- O jakich nożyczkach? - Zapytałam, ale potem przypomniałem sobie. - Chciałam spakować nożyczki, ale kazano mi je zostawić.
- Dlaczego twoja przyjaciółka martwiła się o twoje nożyczki? - kontynuowała.
- Skąd mogę wiedzieć, dlaczego?
Miałam głęboki żal do Beaty, gdy po powrocie do domu zdałam sobie sprawę, że policja zabrała wszystkie moje noże, nawet raczej tępe noże stołowe z kompletu sztućców, którymi zwykle smarowałam masłem chleb. Sytuacja była dla mnie bardzo niewygodna, ponieważ miałam bardzo mało pieniędzy, a mimo to musiałam kupić nowe noże, żeby moc w domu kroić jedzenie. Byłam zła. Żałowałam, że nie mogę dostać z powrotem przynajmniej moich stołowych sztućców do kompletu.
- Twój przypadek jest bardzo trudny i nie możemy nawet porozmawiać z twoją rodziną w Polsce, ponieważ cała twoja rodzina ma problemy psychiczne - powiedział mi lekarz w szpitalu.
- Ale w mojej rodzinie nie mają wszyscy problemów psychicznych.
- W twoich papierach stwierdzono, że tak jest. Twoja siostra ma chorobę afektywną dwubiegunową...
- Moja siostra nie ma choroby dwubiegunowej. Dlaczego pan tak mówi?
- Jeśli jest tu napisane, że ma, to znaczy, że ma - brzmiała jego szorstka odpowiedź.
Zadzwoniłam do siostry.
- Rozpoznano u ciebie chorobę dwubiegunową? - zapytałam.
- Nie. Dlaczego?
- Mój psychiatra w Londynie uważa, że właśnie to ci dolega.
Potem przypomniałam sobie wieczór, kiedy przyjmowano mnie do szpitala w obecności Beaty i Bianki. Rozmawiała ze mną na izbie przyjęć blondynka z mocnym obcym akcentem. Zapytała mnie o poprzednie moje diagnozy.
- I was diagnosed with a brief psychotic episode before – powiedziałam po angielsku, co znaczy: Uprzednio zdiagnozowali u mnie krótki epizod psychotyczny.
- What were you diagnosed with? Czyli: co zdiagnozowano? - zapytała.
Wyraźnie się trzęsłam. Nie bez powodu byłam w szpitalu; Mój stan lękowy wymykał się spod kontroli.
- Brief psychotic episode.
- Jaki psychotic episode?
- Brief. Przeliteruję to dla ciebie, jeśli to zapiszesz. B-R-I-E-F.
Kobieta zaczęła pisać, ale potem przestała, niepewna.
- Brief! Not long! (Krótki! Niedługi!) Brief! - Wykrzyczałam te słowa.
- Ach, masz na myśli short, krótki! - blondynka uśmiechnęła się szeroko. – Napiszę: short psychotic episode.
Zdaję sobie sprawę, że różni obcokrajowcy, łącznie ze mną, mogą nie znać całego słownictwa w języku angielskim, ale ta kobieta w szpitalu nie rozumiała w całości nazwy mojej diagnozy i nie mogłam znieść tego faktu.
- Zabierzcie ją ode mnie! – Krzyknęłam na całe gardło w stronę drzwi: - Ona nie zna angielskiego!
Kobieta wyszła z pokoju i zamiast tego rozmawiała na zewnątrz z Beatą i Bianką.
- Kasia, twoja siostra ma zdiagnozowaną normalną depresję czy depresję dwubiegunową? - Dziewczyny przyszły do mnie do pokoju, żeby zapytać. Moja siostra właśnie zaczęła wtedy krótki okres przyjmowania antydepresantów, ale nie wyjaśniłam tego wyraźnie Biance i Beacie i tylko na nie nakrzyczałam. W ten sposób, o ile mi wiadomo, moja siostra została opisana w moich papierach jako pacjentka dwubiegunowa, a cała moja rodzina jako chorzy psychicznie. Moje nowe znajome dostarczyły wszelkich informacji.
***
Policja odwiedziła mnie ponownie. Ktoś do nich zadzwonił, żeby powiedzieć, że chciałam wyskoczyć przez okno. Próbowałam wyjaśnić, że moje okna nie otwierają się całkowicie i że mieszkam tylko na pierwszym piętrze, ale funkcjonariusze wyjaśnili, że muszą zabrać mnie do szpitala na rozmowę.
Byłam przerażona, że reszta mojego życia będzie tak wyglądać, że każdy będzie mógł mówić o mnie, co chce, a mnie nigdy nikt nie uwierzy. Znowu poczułam żal o nożyczki. Myślałam, jak odwzajemnić się ludziom obmową i mściwie opublikowałam na swoim Facebook’owym profilu zdjęcie Beaty z jednym przyjacielem, które to zdjęcie opatrzyłam w celowo idiotyczny krótki podpis: "seks w restałracji". Bianka i Beata znów przyjechały z policją. Beata krzyczała, że powinni mnie aresztować. Jednak żaden lekarz już nigdy więcej nie wypytywał mnie o obawy Beaty. Ostatni raz widziałam wtedy Beatę. Bianka do dziś utrzymuje ze mną luźny kontakt na Facebooku, chociaż ostrożnie unika mnie w realu. Być może pozostaje w kontakcie w Internecie, aby wiedzieć, czy znowu wariuję. Poza tym, jedynie moje starsze i silniejsze przyjaźnie przetrwały moją chorobę.
***
Bartek zaproponował mi darmową sesję zdjęciową wiosną 2009 roku. Sesja zdjęciowa Bartka była świetną odmianą od mojego codziennego braku rutyny. Nawet umyłam włosy na tę okazję, nieważne, że miałam odrosty innego koloru, a końcówki włosów miałam kruche. Cieszyło mnie pozowanie w Regent's Park, w otoczeniu zieleni, którą zawsze kochałam. To, co teraz uderza mnie najbardziej na tych zdjęciach, to to, że nie wyglądam na nich jak kompletna wariatka. Zdjęcia pokazują długowłosą, uśmiechniętą kobietę po trzydziestce, w ażurowej kamizelce ubranej na wierzch obcisłego bawełnianego topu, z niebieskimi koralikami za bransoletkę. Nic nie zdradza ani faktu, że normalnie nosiłam dres, jeśli nie piżamę, ani tego, jak głęboko byłam nieszczęśliwa w tamtym roku.
Berenika mogła widywać nas rzadko, ale kiedy byłam zamknięta w szpitalu w 2009 roku, bardzo życzliwie przyniosła mi na oddział kilka przydatnych, zakupionych przez siebie przedmiotów, w tym notatnik, który dałam głuchemu współpacjentowi.
***


[...]


Głuchy pacjent wydawał się zagubiony między nami, słyszącymi pacjentami psychiatrycznymi, bez tłumacza języka migowego i minęło trochę czasu, zanim został przeniesiony na specjalistyczny oddział. Dlatego właśnie chciałam mu dać zeszyt, w którym następnie oboje pisaliśmy. Ów młody człowiek, którego nazwę Mike, wydawał się mieć czasem trudności. Niecierpliwił się, gdy pielęgniarki organizowały nam grę w quizy, których nie mógł zrozumieć. Niektóre pielęgniarki ganiły go za chodzenie i przerywanie gry.
Na szczęście jeden młody pielęgniarz zabrał Mike'a na zewnątrz, aby czasem zagrać razem w koszykówkę. To chyba ten pielęgniarz sam podjął taką inicjatywę, brawo on.
Mike był świetnym tancerzem. Lubił oglądać programy muzyczne w telewizji i synchronizować swoje ruchy z tancerzami, których widział. Namówił mnie też do zatańczenia z nim salsy. Pewnego popołudnia tańczyliśmy w naszym pokoju dziennym. Stawiałam kroki w rytm ruchów Mike'a, a nie w rytm muzyki, którą słyszałam.
- Zagłosujmy na najlepszych tancerzy oddziału - powiedziała jedna z pacjentek. W ten sposób Mike i ja zostaliśmy wybrani najlepiej tańczącą parą na naszym oddziale psychiatrycznym.


[...]

***
Kiedy przebywałam trochę w szpitalu na bezrobociu, gdy siedzieliśmy w kręgu, terapeuta poprosił nas, pacjentów, abyśmy się przedstawili i powiedzieli, co jest w nas wyjątkowego. Powiedziałam: "Mam na imię Kasia i porównuję różne rzeczy". Może i zabrzmiało to niemądrze, ale zdecydowałam, że mogę porównać różne rodzaje leczenia. Przeszłam leczenie prywatnie, jak i bezpłatnie w NHS, w Wielkiej Brytanii, a także w Polsce.
W Polsce od razu uznali, że jestem schizofreniczką, która „dysymuluje" swoją chorobę. Cokolwiek mówiłam, uznawano za nieprawdziwe.
- Tutaj masz ten problem, że nie wierzą w ani jedno twoje słowo. Właśnie próbowałam ich przekonać, że Eddie istnieje – powiedziała mi moja siostra, kiedy odwiedziła mnie w polskim szpitalu w 2007 roku.
Różnica między moim leczeniem w Wielkiej Brytanii prywatnie u Jeffa na Harley Street a leczeniem w NHS polegała na tym, że Jeff oczekiwał ode mnie dużego wkładu pracy, podczas gdy przy leczeniu w NHS oczekiwano ode mnie głównie łykania tabletek i uczestnictwa w ćwiczeniach grupowych. W przeciwieństwie do Jeffa, żaden z moich lekarzy NHS nigdy nie powiedział, że mój powrót do zdrowia zależy w dużej mierze ode mnie. Być może dlatego, że nie oczekiwali ode mnie powrotu do zdrowia, a może dlatego, że nie chcieli zabrzmieć osądzająco. Mimo to pamiętałam słowa Jeffa, że psychiatra może mnie tylko poprowadzić, natomiast wyłącznie moja ciężka praca nad własnym sposobem myślenia może coś zmienić.
Jeff polecił mi kupić książkę do terapii kognitywno-behawioralnej z ćwiczeniami. To była moja praca domowa, aby zamówić tą książkę przez Internet i tak też zrobiłam. Do dziś dnia mam ją w domu. Autorstwa Greenberger i Padesky, nazywa się "Umysł nad nastrojem” i zajmuje się różnymi problemami zdrowia psychicznego, takimi jak depresja, lęk, ale także gniew lub wstyd. Myślę, że dokuczały mi wszystkie te dolegliwości.
Siadałam w domu, brałam notatnik i zapisywałam własne myśli, kierując się książką. Moim największym wyzwaniem było być uczciwą wobec samej siebie, co było jedynym sposobem, aby te ćwiczenia zadziałały. Mieszkałam sama i nikt nie widział moich notatek, kiedy w końcu zapisałam zdanie: "Ludzie mnie nienawidzą". Wciąż pamiętam, jak każda komórka mojego ciała zżymała się na to zdanie, ponieważ nie chciałam przyznać się sama przed sobą, jak bardzo byłam bezbronna i wiecznie zawstydzona, ale to było naprawdę sedno tego, jak się wtedy czułam. Sformułowanie tych słów mogło być jednym z moich kamieni milowych, ponieważ książka poprowadziła mnie następnie przez ocenę własnych myśli.
Pod wieloma względami miałam szczęście. Jestem głęboko przekonana, że wielu pacjentów psychiatrycznych nigdy nie wraca do aktywnego życia, ponieważ już w siebie nie wierzą. Niewiarygodne, jak nisko może spaść samoocena po okresach choroby. Dla mnie było to być może łatwiejsze niż dla wielu innych, również dlatego, że jedna z moich psycholożek powiedziała mi, że ona również jest po psychozie, a pewna lekarka z kolei powiedziała, że przez wiele lat miała pacjenta prawnika, który z powodzeniem kontynuował swoją karierę, przyjmując te same leki co ja. Dlatego, chociaż inna lekarka NHS powiedziała mi, że prawdopodobnie nigdy więcej nie będę zdolna do pracy, zawsze miałam okruchy nadziei, że w końcu się odbiję od dna.
***

[...]


***
Po wielokrotnym odrzuceniu przez moje lokalne pogotowie moich próśb o przyjęcie na psychiatryczne leczenie szpitalne, w końcu spróbowałam zawalczyć o łóżko szpitalne. Poszłam do miejscowego oddziału psychiatrycznego, a kiedy pielęgniarka otworzyła drzwi na swój oddział, spróbowałam się za nią tam wcisnąć. Włożyłam stopę w uchylone drzwi. Pielęgniarki zadzwoniły na policję. Dwóch oficerów policji usunęło mnie z oddziału i umieściło z tyłu swojego pojazdu za kratami. Zapytali mnie, gdzie jechać, a ja powiedziałam, że gdzieś, gdzie w końcu będę mogła spać. Następnie zatrzymali się przed dużym hotelem, mówiąc, że tam mogę spać. Usiadłam na krawężniku przy drodze, ale zatrzymali samochód i wrócili do mnie. Powiedzieli, że nie mogę siedzieć na krawężniku i zamiast tego mam iść do hotelu. W końcu weszłam do hotelu, gdzie sympatyczny kelner dał mi darmowe jabłko, zanim ochrona wyprowadziła mnie za drzwi. Jakoś udało mi się znaleźć drogę powrotną do domu.
***


Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

fugazi

Post #8 Ocena: 0

2025-09-01 15:40:19 (9 godzin temu)

fugazi

Posty: 3127

Mężczyzna

Z nami od: 27-03-2016

Skąd: l

Przeczytałem całość. Podobało mi się*THUMBS UP* Widać że przeszłaś trochę i los cię nie oszczędzał*SORRY*
Początek mnie wciągnął, bo znam okolicę dość dobrze, plac z zegarem i samą ulicę Harlesden Gdns. Pechowa jakaś. Świat jest mały. Mniej więcej w tamtych latach znajoma mojej tam mieszkała pod 102, i bywaliśmy dość często. Dostała załamania nerwowego po odejściu męża z dziewczyną do dzieci.
Cięła się, potem truła *SORRY*, miała najlepszych specjalistów , ale prochy przepisywane w nadmiarze tylko pogarszały jej stan. Była jak w innym świecie, zamroczona, bezkontaktowa.
Kupiła psa, przyjaciela...trzeba było odebrać i oddać po dwóch tygodniach poprzednim właścicielom, bo zagłodziła bidulka, a syf w domu ...
W końcu stary dobry NHS jakoś ją postawił na nogi, długo się męczyła, ale wyszła na prostą. To Angielka, w BBC pracowała, potem zrobiła ducumentary i w tv lata temu puścili. Dom sprzedała bo miejsce ją dołowało, wyjechała i ślad się urwał.


Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

galadriel

Post #9 Ocena: 0

2025-09-01 17:54:14 (7 godzin temu)

galadriel

Posty: 16039

Kobieta

Z nami od: 29-01-2009

Skąd: Lothlorien

Ja przeczytalam obydwie, anglo i polskojezyczna. I angielska wersja jest lepsza. Nie mam pojecia dlaczego:)
Magowie byli ludźmi cywilizowanymi, o wysokiej kulturze i wykształceniu. Kiedy mimowolnie stali się rozbitkami na bezludnej wyspie, natychmiast zrozumieli, że najważniejszą rzeczą jest zrzucenie na kogoś winy. Ostatni Kontynent, Terry Pratchett

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

jolantina

Post #10 Ocena: 0

2025-09-01 20:21:52 (4 godziny temu)

jolantina

Posty: 3967

Kobieta

Z nami od: 17-11-2008

Skąd: Hogwart

czytam z zapartym tchem. Duzo po kilka razy, aby choc troche poczuc sie w Twojej skorze Kasiu.
Diabla oszukac nie grzech

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

Strona 1 z 2 - [ przejdź do strony: 1 | 2 ] - Skocz do strony

następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,