Przypomniałam sobie jednak o istnieniu tego forum, przydatnych poradach, więc postanowiłam po nie powrócić
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
Moi znajomi wynajmują pokój, umowa podpisana na pół roku, opłacony depozyt. Musieli znależć coś na szybko i nie mieli możliwości obejrzeć go wcześniej, a każde wyjście wydawało się lepsze, niż życie pod mostem, ale to co zastali tam pierwszego dnia przerosło najśmielsze oczekiwania. W skrócie prawie wszystko było zepsute, niezdatne do użytku, między innymi musieli zatrzymać się u nas przez pierwsze dwa tygodnie, bo z powodu awarii paru sprzętów nie mogli normalnie funkcjonować. Naprawy nie były dokonywane przez agencję, ale przez znajomych chłopaka, który jako jedyny z nimi dzielił cały ten dom.
W każdym razie w końcu tam zamieszkali, zrobili porządki po to, by chociaż trochę ten budynek przypominał rodzaj mieszkalny, a nie melinę.
Agencja dostała od razu e-maile ze zdjęciami, w jakim stanie był dom. Kilkakrotnie były wykonywane do niej telefony z tych samych powodów. Ponadto, okłamali ich na samym początku, że w domu jest zapewniony internet. Może wydawać się głupie, ale w dzisiejszych czasach nie oszukujmy się, że to jest rzecz, bez której żyje się ciężej. Im był również bardzo, bardzo potrzebny z wielu przyczyn. Otrzymali informację, że internet tam jest na pewno, ale agencja nie zna hasła i musi napisać do landlorda z pytaniem, o hasło do Wi-Fi, które zostanie im wysłane w ten sam dzień, w którym się wprowadzą. Okazało się, że zarówno obiecywanej telewizji, jak i jakiegokolwiek łącza sieciowego nigdy tam nie było, ale umowa została już podpisana.
Pomimo setek e-maili z prośbami, skargami, zgłaszaniem problemów i przerażającym stanem domu - agencja jedynie odpisała, że właściwie to nie oni są za to odpowiedzialni, a druga agencja, a oni jedynie pełnią rolę czegoś w stylu podwykonawcy.
Czynsz, jak się okazało, również jest płacony tej drugiej agencji,a nie tej, w której znajomi podpisywali papiery, wnosili opłaty administracyjne i depozyt.
Druga agencja z kolei po telefonie kazała wysłać takiego samego e-maila, w którym jest opisany problem i załączone zdjęcia.
Tak też zrobiliśmy. Odpowiedzi do dzisiaj - zero.
Niestety, telefonicznie, więc na zasadzie "słowa przeciwko słowu", znajomi zostali przeproszeni przez tą główną agencję i zapewnieni, że za te tygodnie, które musieli spędzić u nas, dostaną zwrot czynszu, bo oczywiste jest to, że nie dało się w takich warunkach mieszkać. Przy kolejnej zapłacie za czynsz został wysłany do dwóch agencji opis tej rozmowy telefonicznej i zapytanie o to, co zostało obiecane. Brak odpowiedzi.
W pewnym momencie zaniepokoiło ich to, że zaczęły przychodzić zarówno do lokatorów, jak i landlorda listy z councilu.
Najpierw dowiedzieli się z nich, że nikt oficjalnie nie jest do tego domu wpisany, że obecnie widnieje on jako pustostan. Później zaczęły się pojawiać bezosobowe wezwania do zapłaty zaległego czynszu i councilu. Raz, drugi, trzeci. Wyglądało to tak, jakby agencja nie wynajmowała tego legalnie, nie było nigdzie zapisane, że ktoś tam w ogóle mieszka i jaki jest to rodzaj wynajmu.
Jakiś czas póżniej zdjęto tabliczkę z logiem agencji, która była przywieszona od zawsze z przodu domu, a kilka tygodni po tym znajomi dostali list.
Ogólnie treść była taka, że wraz z końcem tej umowy na 6 miesięcy muszą się wyprowadzić, bo "właścicielka chce odzyskać dom". Mieli to podpisać, że rozumieją i odnieść do agencji. Dostali to dokładnie 3 miesiące przed rozwiązaniem umowy. Jeszcze było tam, że nie mogą tam zostać dłużej bo grozi im eksmisja, nikt nie ponosi za to odpowiedzialności, jeżeli zostało im to zgłoszone odpowiednio wcześnie (a dostali to dosłownie w ostatnim dniu obowiązywania tego okresu).
Pojawia się kilka problemów. Chociaż już stracili nadzieję, to jednak dalej liczą na to, że odzyskają niewielką rekompensatę za pracę, którą włożyli w dbanie o ten dom, za to, że nie mogli w ogóle w nim żyć przez pierwsze tygodnie, za brak reakcji na skargi i zgłaszanie problemów, które były dość pilne i potrzebowały natychmiastowej interwencji. Na samym początku podwykonawcza agencja wspomniala coś tylko, że trzeba było ten dom obejrzeć, że nie musieli się na niego decydować. Odpisaliśmy że to jest jak najbardziej prawdziwe, tylko nawet gdyby to zrobili, to nikt nie podejrzewałby, że spłuczka może całkowicie nie działać, a w prysznica nie da się używać w ogóle, bo nie dość, że brodzik zrobiony był tak, że cała woda, która się w nim zbierała, wylewała się na podłogę. Dosłownie jakby ktoś brał prysznic poza nim, a to wszystko ściekało na rury od gazu, ponieważ pod łazienką znajdowała się kuchnia. To powodowało bardzo duże prawdopodobieństwo pożaru, nie mówiąc już o grzybie na suficie, który z każdym dniem się przez to powiększał. Plus, gdyby naprawdę wydarzyło się jakieś nieszczęście, to nie byłoby czym się ratować. Gaśnice, w który był wyposażony dom, były długo po terminie. Ale to nie było istotne, bo i tak nie działały.
Na taką odpowiedź agencja również nie raczyła odpowiedzieć.
EDYTOWANE: przypomniało mi się, że w sumie odpowiedziała na sprawę z prysznicem.
Jak na wykwalifikowanego pracownika i poważną instytucję przystało, pracownik agencji znajomych potraktował jak ludzi, którzy do tej pory żyli w jaskini, tak przynajmniej wynikało z jego zdziwienia i tonu po tym, gdy został mu tenże problem przedstawiony.
Zaproponowane rozwiązanie?
Pracownik agencji polecił im, żeby w tej sytuacji poszli do sklepu z chemią i kupili...udrażniacz do rur. Bo to bardzo często się zdarza i bardzo często jest ten problem zgłaszany, a wystarczy tylko to czymś polać i zostawić na jakiś czas, przecież po tym zawsze się odtykał.
Znajomi odpowiedzieli, że niestety, już tego próbowali i to nie raz, ale niestety, to nie pomoże tym razem. Tym bardziej, że spływ zatkał się jeszcze przed tym, zanim się wprowadzili i już wtedy obecni lokatorzy zgłosili ten problem, ale wciąż nie dostali żadnej odpowiedzi, więc zmuszeni byli do zasięgnięcia pomocy na własną rękę. Mimo tego, po dwóch tygodniach od czysto przyjacielskiej przysługi znajomego jednego z nich, problem powrócił. Nic nie pomagało i nie pomaga.
Usłyszeli więc, żeby jeszcze spróbować kilka razy, ale agencja i tak postara się jak najszybciej przysłac hydraulika, żeby to obejrzał, bo może tym razem to jest coś poważniejszego.
Nie przysłali.
To tylko namiastka problemów, które tam się pojawiały, jeden za drugim. Poza tym nawet czarno na białym w regulaminie jest napisane, że w razie braku podejmowania jakichkolwiek działań, które mają na celu utrzymanie porządku, lokatorzy zostaną obciążeni karami finansowymi, które miałyby pokryć koszta wynajmu firm zajmujących się profesjonalnym sprzątaniem i dezynfekowaniem, po to, by zapewnić należyty komfort życia innych lokatorów i zadbać o właśność landlorda.
Wystarczy opisać, że ogródek był chyba przeznaczony do tego, by spędzać na nim czas w ciepłe dni. Stoją tam krzesła ogrodowe, stół. Z tym, że wszystko jest poniszczone przez chwasty i roślinność, a wszystko wysokością dosięga okien na pierwszym piętrze. Ponadto między tą przepiękną fauną i florą można było znaleźć dość zagadkowe przedmioty, typu drzwi od szopy, kosiarkę, ubrania, butelki i wiele, wiele innych. Poziom śmieci w koszu i pojemnikach na recykling świadczył o tym, że nigdy nikt ich nie wystawiał. Więc to na pewno było złamaniem tego regulaminu, a znajomi po prostu to zgłosili z obawy, że oni będą musieli też tę karę zapłacić.
Nikt nie musiał nic płacić, bo nikt na to nie zareagował.
Agencja była trzykrotnie. Dwa razy była to zwykła kontrola po 3 miesiącach, jeden, pierwszy - przy wyprowadzce kobiety, która próbowała wszystko zataić przed agencją z przyczyn nieznanych, a w ogóle jak znajomi się tam zaczęli wprowadzać, to na ich widok zareagowała słowami "ja nic nie wiem, nic nie widziałam". Cóż...
Jedynie wtedy agencja zapytała się jej, dlaczego tu jest tak brudno. Zapewne żeby nie było, że udają, że nic nie widzą. Kobieta odpowiedziała że nie wie, że to reszta współlokatorów, bo ona zgłaszała to, że sprząta, ale jako jedyna. Podobno wtedy na jej skargę agencja zareagowała tak, że...kazała jej w takim razie dać sobie spokój i nie sprzątać.
Chcieli to zgłosić przy okazji sprawdzania stanu ich pokoju. Kobieta była bardzo nerwowa, przerywała za każdym razem, kiedy chcieli coś powiedzieć, spisała tylko to, co tam się znajduje i wręcz dosłownie wyleciała z tego domu.
Poza tym jeszcze ostatnia kwestia. Znajomi za bardzo nie mają gdzie iść. Teoretycznie mieli 3 miesiące, by coś sobie ogarnąć, ale wyszło tak, że pracowała tylko jedna osoba przez dłuższy czas, druga dopiero co znalazła pracę, więc w ciągu miesiąca bardzo ciężko będzie im odłozyć cokolwiek. Nie mówię tu o czynszu, tylko o tym, ile agencje biorą za samą aplikację, za każdą osobę, która chce gdzieś zamieszkać i depozytach.
Bardziej opłaca im się council, ale na to czeka się miesiącami, a nawet latami. Co prawda złożyli już kilka miesięcy temu wniosek, jako ostatnią deskę ratunku. Co do powodów między innymi najpierw podali to, że jedna osoba mimo wszelkich starań nie może znależć pracy. Ma dowody na to, że rejestruje się w agencjach, na własną rękę składa aplikacje, ale nic z tego nie wychodzi. Druga osoba z kolei stałej pracy nie ma, w sensie jest pracownikiem agencji, nie kontraktowym. Do tego doszły silne ataki astmy koleżanki, spowodowane syfem w tym domu, reakcjami alergicznymi na grzyba i kurz. Zaktualizowali swoje podanie o council dodając, że jedna osoba zaczęła pracę, ale dalej jest to praca niepewna u obojga, poza tym nie mają wystarczających środków, by wynająć coś od agencji lub osób prywatnych, a do połowy lutego tylko mają czas.
Co mogą zrobić w tej sytuacji? Bardzo nie chcą robić z siebie żebraków jeśli chodzi o council, z konieczności właściwie chcą dostać ten rodzaj mieszkania. Dlatego chcą odzyskać od obecnej agencji (a nawet dwóch?) depozyt, którego zwrot bez dwóch zdań się należy, jakąkolwiek rekompensatę za to, że nie mogli korzystać z tego, za co płacili przez jakiś czas, łamanie umowy przez agencję, brak reakcji na cokolwiek, utrudniony kontakt (brak osoby fizycznej w biurze, na miejscu - trzeba było zawsze umawiać się telefonicznie, co nie było proste, a jeśli już ktoś odebrał, to proponowane terminy nie mogły być brane pod uwagę ze względu na ich godziny pracy). Każda kwota, nawet niewielka przyda im się teraz, zeby mieli coś na start w nowym miejscu.
Jak myślicie? Mogą cokolwiek uzyskać w tej sytuacji?
Wiedzą, że powinni, bo gdyby nie pomoc zupełnie obcych ludzi, to przez te 6 miesięcy żyliby bez prysznica, na przykład, co jest raczej niedopuszczalne...
I co z tym councilem? Jakie są szanse? Oboje juz teraz zarabiają, MUSZĄ się wyprowadzić, załatwianie sobie nowego lokum też przecież długo trwa, co w tej sytuacji? Iść osobiście do urzędu i przedstawić swoją sytuację indywidualnie, w cztery oczy? Coś to da?
Czy może przysługuje im coś od obecnej agencji? Nie tyle rekompensaty, co może propozycja nowego mieszkania, bez oddawania, ale i też wpłacania ponownego depozytu i szybsze załatwienie tego wszystkiego? Może ktoś ma jakiś pomysł, może ktoś tak miał?
Pozdrawiam i z góry dziękuję

[ Ostatnio edytowany przez: Azebel 12-01-2019 00:04 ]