Odgrzebie piekna historie, zaczela sie identycznie. Jedynie bohaterem jest kota, 4-letni , kot zycia mojego Polowka.
Wybral go sobie na pupila (kot czlowieka oczywiscie), co rano (kolo 4-5 rano) przebieral lapami po klatce piesiowej, mamroczac i plujac w radosci pobudki

.
W czwartek kota cos nieswoja, nie bardzo je, nie bardzo kuweta zainteresowana, ale jeszcze spokojnie, zdarza sie.
Kolejny dzien, gorzej, zero wody, zero jedzenia, nad ranem wyraznie kota obolala, wymioty.
Sobota rano, pierwsza wizyta u weta, nowa wetka, jakos nie budzi zaufania, koncentruje sie na platnosciach, ale kroplowki, diagnostyka, propozycja sedacji i rtg, ewentualnie operacja. Wet nie bardzo przejmujacy sie objawami, opisami, naszymi sugestiami, niechetnie dzieli sie informacjami i wynikami badan, czesci wynikow nie ma. Nie zgadzamy sie na zadnej inwazyjne badania, sugerujemy usg bez sedacji, ktorej kota by po prostu mogla nie przezyc. Sugerowana ilosc plynu, ktora wet chce podac, szokujaca, przekraczajaca co najmniej 2x ilosc podawana w stanach krytycznych - nie zgadzamy sie, upieramy sie przy znacznie mniejszych objetosciach.
Po dniu w lecznicy powrot do domu, po p/bolowym i nawodnieniu wyraznie lepiej, zjedzona czesc miesa.
W nocy mija dzialanie srodka p/bolowego i znow jest coraz gorzej. Wet przyjmuje jedynie rano (mimo info o calodobowym dostepie).
Przez noc szukamy wiadomosci, bo ani ufamy wetowi ani mozemy za bardzo liczyc na jego chec pomocy.
Wszystko wskazuje na ostre zapalenie trzustki, spis badan, jakie trzeba wykonac i procedur.
Wet wyraznie oburzony sugestia, badania wymuszone, na nas wymuszaja rtg (ale juz bez sedacji). Kot sie leje przez rece, a my zamiast rozmawiac o pomocy, chandryczymy sie z wetem o zbedne kolejne zabiegi inwazyjne, o koszty niepotrzebne. Wyniki wyraznie wskazuja na triaditis syndrome, ostre zapalenie trzustki, duzy problem z watroba i koniecznosc jak najszybszego leczenia.
Wet nadal upiera sie przy diagnozie 'kiepskiego samopoczucia', ida kroplowki, antybiotyk, p/bolowy.
Sugestia zostawienia na 'konska' dawke kroplowki na noc w lecznicy bez opieki (tzw. szpitalik, gdzie chore, pozabiegowe zwierzeta zostaja w kojcach bez nadzoru od niedzielnego popoludnia do poniedzialkowego poranka).
Na wlasne zadanie zabieramy kote do domu, kolejna noc z dopajaniem strzykawka obserwacja.
Ranek znow kiepski, wyraznie obolaly kot.
I wszyscy radzacy na odlegosc uswiadamiaja, ze to rownia pochyla, kota odejdzie z bolu, zaglodzenia, obciazenia watroby, nerek i trzustki, a obecne manewry co najwyzej troche przedluza konanie.
Szukamy pomocy po innych wetach, nikt nie chce rozmawiac, wysluchac, lekcewazy sugestie, nie okresla nawet, czy stosuje procedure dla takiego problemu.
Gramy na czas, jazda do weta, kroplowka, przekazanie do lecznicy z calodobowa opieka.
Niestety, podobnie jak w pierwszej, nikt nie slucha, nie czyta wynikow, podaja niesteroidowe p/bolowe, ktorych nie podaje sie w takiej sytuacji, udaje sie dogadac ilosc kroplowki przez noc.
Tak wyludzanie pieniedzy zamiast leczenia, gra na czas. Ale zyskujemy oare godzin.
Kolejna noc na szukaniu pomocy, informacji. Podejmujemy decyzje o zabraniu kota rano, obejscie kolejnych wetow i juz pozostaje albo usypiac, albo patrzec, jak zwierze cierpi, albo uda sie kogos rozsadnego znalezc.
Lecznica sugeruje wlasny transport kota do pierwszego weta badz pozostawienie u nich, dla dobra zwierzecia.
Kotowaty dostaje temperatury ze stresu i bolu, kolejny antybiotyk. Gramy spokoj i opanowanie, tlumaczymy komfort jazdy miedzy lecznicami z kims znajomym zwierzowi.
Pojawia sie sugestia, ze jesli sie nie pojawimy po krotkim czasie przejazdu, w gre wchodzi RSPCA, policja, odebranie zwierzat itp. atrakcje.
A ja po prostu boje sie, ze koty mi nie chca wydac, traktuja jak zakladnika.
Po dlugich dyskusjach udaje sie, mam transporter z oszolmionym, skrwawionym kotem, z wenflonami w lapie na wszelki wypadek dalszego leczenia.
Pakujemy sie do taksowki i szybko do domu.
Po powrocie kota zawija sie w pizame Polowka, wciska pod koldre, by zniknac wszystkim z oczu.
W desperacji obchodze kolejne lecznice, proszac o chwile rozmowy, o krotka informacje, czy sie podejma leczenia.
W ktores z rzedu udaje sie, normalna recepcja, biora kartke z info, sugerowana diagnoza, zapytaniem o leczenie i slysze propozycje wizyty prawie od reki, zapewnienie, ze maja wszystko potrzebne do rozpoczecia leczenia.
No i do tego urokliwa Pani, lekarz z Polski

.
Na wizycie potwierdzenie przypuszczen, przejrzenie opisow z poprzednich lecznic, dostep do wynikow, ktorych nam nie udostepniono.
Z racji stanu koty zastrzyki, leki do podawania w domu, raporty na telefon, w razie pogorszenia stanu natuchmiastowy przyjazd.
w ramach dobrego z poprzednich lecznic: kot nawodniony, ale cudem nie 'zalany', obywa sie bez kroplowek.
W domu temperatura spada wraz z uspokajaniem sie zwierzaka.
I dwa tygodnie karmienia, dopajania co 2-3h, najpierw strzykawka, potem z reki, leki i suplementacja co pare godzin, potem jedzenie samodzielne, po 5 ml, po 10ml.
A dzis wizyta, kota powoli wraca do jedzenia normalnych ilosci dziennych, pije, ruszyly nerki, wyniki krwi bez szalu, ale lepsze, z opcja na dalsza poprawe.
I juz tylko pilnowanie karmienia rozlozonego na kilkukrotne dziennie, obserwacja i kciuki, by skonczylo sie, jak u bohatera topiku.
Chude futro jak szkielet, mozna sie anatomii uczyc, ale beda to kolejne piekne Swieta, wyjatkowe, bo wyjatkowy los i prezent nam sie trafil
Przy okazji, rekonwalescent pozdrawia kumpla po przypadlosci.
PS. Jeszcze jeden aspekt. Z racji niestandartowego postepowania wbrew zaleceniom, samodzielnych decyzji, negowania opinii weta zadne ubezpieczenie nie pokryloby powyzszego rozwiazania - z ciekawosci sie doinformowalismy.
[ Ostatnio edytowany przez: karjo1 15-12-2017 13:14 ]