Ten dzień pozostanie ze mną na zawsze, a już na pewno na długo jego wydarzenia w mojej pamięci. Ok.8:00 jesteśmy już na nogach, śniadanko, kawa

pakujemy się i wyruszamy dalej, pogoda wciąż super, można by rzec że aż za super, od rana „patelnia” bidony pełne więc możemy jechać, ostatni luk na mapę i w drogę. Z Clifton kierujemy się w stronę Penrith, stąd już na Langwathby i Renwick, tu kończą się górki a zaczynają góry, podjazd za podjazdem, zagaduje nas miejscowy kolarz i mówi że „najlepsze dopiero przed Wami” 4ary jedzie dalej sam, sporo przed nami, dzwonimy… spotkamy się, jesteśmy w kontakcie. Dojeżdżamy do Langwathby, nie wiem ile nam to zajęło, tu stajemy na kilka minut, sklep, woda i chwila na huśtawkach… bo przecież nie samą jazdą człowiek żyje

po drodze wcinamy zielone jeszcze czereśnie

nawadniając się przy tym… czasem niekonwencjonalnie ale w taką pogodę i na takiej trasie liczy się każda kropla

na trasie C2C

sporo innych rowerzystów, tych zaawansowanych i tych nie, jadących samotnie i w grupach, można chwilę zagadać, pośmiać się czy zrobić zdjęcia. Przed nami najdłuższy i najtrudniejszy podjazd na Hart Side, walczymy z górą, żar leje się z nieba i z nas ale widoki piękne sięgające aż… południowej Szkocji, docieramy na szczyt, zmęczeni ale szczęśliwi, 4ary już na nas czeka, od teraz jedziemy w komplecie


widoki

i strome zjazdy robią wrażenie
Z morderczej góry zjeżdżamy do wioski Garrgill, tutaj kolejny przystanek, nawadniamy i napiwniamy się uzupełniając płyny ale mając świadomość, że może to być ostatni łyk cywilizacji na następne kilkanaście kilometrów postanawiamy również coś zjeść. Zatrzymujemy się w George & Dragon INN

gdzie… no właśnie, gdy spytaliśmy o menu spojrzeli na nas jak na kosmitów a kucharz wręcz wybiegł z kuchni z przerażeniem w oczach. Z jadłospisu wiszącego na ścianie okazało się, że nie wszystko jest dostępne, że jadłospis jest "very limited" ale coś na pewno się znajdzie, zamawiamy 5x ryż z warzywami i to było to co naszego kuchmistrza położyło na łopatkach gdyż ten, jak sam przyznał… nie potrafił ugotować ryżu, chciał chłopina jednak wykazać się swym kunsztem kucharskim i sam od siebie zaproponował, że jeżeli chcemy zrobi nam hamburgery z serem i frytkami… zgodziliśmy się… czekamy… około godziny bo podobno wzywał jeszcze kogoś do pomocy ale w końcu doczekaliśmy się i co by nie powiedzieć były naprawdę dobre, z coleslawem i chipsami, frytki na osobne talerze nakładał chyba łopatą bo jedną porcją najedlibyśmy się wszyscy ale jak stwierdził, to była taka rekompensata za długie czekanie, jedliśmy na ławeczce pod drzewem... a co

Posileni i napojeni jedziemy dalej w kierunku naszego drugiego miejsca noclegowego w Tow Law zmagając się przez cały dzień z górami, słońcem i wiatrem który miałem wrażenie wiał nam cały czas w oczy. W końcu wita nas Durham

a to oznacza, że góry powoli zostają za nami. Do Tow Law dotarliśmy dużo wcześniej niż poprzedniego dnia ale przecież dużo wcześniej wyruszyliśmy w trasę, po drodze znów drobne zakupy, w przyhotelowym ogródku, pod złożonymi z powodu wiatru parasolami zrobiliśmy sobie kolację, taką na szybko, taką biwakową i na zimno ale jakież to miało wówczas znaczenie, smakowała lepiej niż catering z Sheratona, po piwku, nocne Polaków krótkie rozmowy i do spania, jutro najkrótszy i najłatwiejszy odcinek… praktycznie sam zjazd aż do Sunderland… to dobra wiadomość… zła jest taka, że nasza wycieczka powoli dobiega końca.
Za nami kolejne 86km a łącznie trochę ponad 168km

...to be continued
ps.
przy okazji mała aktualizacja, dziś dotarła do mnie kolejna wpłata w kwocie £25, wpłacającą jest Monika, uczestniczka naszej wyprawy z tym, że z tej kwoty £5 jest od pewnej starszej kobiety, która widząc moją koszulkę postanowiła wspomóc naszą zbiórkę
razem £1.121,00

dziękuję

[ Ostatnio edytowany przez: MrAquario 03-07-2018 15:18 ]