Wnioski po obejrzeniu Once Upon a Time in Hollywod:
Chyba wydoroslal. Ale my tez. Dlatego jest jeszcze lepszy...
Dluuugi poczatek, i czlowiek mysli sobie, no dobra, a czego sie po latach spodziewac. Tarantinowski klimat, owszem- neony, Hollywod, dialogi, ale to wciaz nie to. Dobrze, czy zle, ze krew sie nie leje strumieniami? A w sumei to sie leje, ale jakos nie tak bezczelnie jak w calej reszcie filmoteki QT.
Pare wskazowek do czego historia nawiazuje: Polanski i piekna zona Sharon. Wyznawcy Charlesa Mansona. Gdzies tam pojawia sie nieletnia dzieci- kwiaty, blyskotliwie wkomponowana w opowiesc. Quentin nie bedzie przeciez szedl z pradem, jak mozna pod prad. Chyba nikt go nie podejrzewa o solidarnosc z #me2. Rzeczywistosc Hollywodu odmalowana wypisz wymaluj, tak na imprezie, jak i po. No i przy okazji, calkiem sporo polskie, polska, polski. Taka sobie niespodzianka; )
No i po przystawce, danie glowne. Kiedy dociera co wlasnie Quentin porobil i jak opowiedzial historie. Tytul, jak w pysk strzelil. Muzyka- swietna. Aktorzy, jak zwykle u QT bezblednie dobrani (jest nawet Luke Perry z Beverly Hills 90210; ) Dodaje realizmu brak wszystkich mozliwych mniejszosci, by zadowolic kazdego w ramach equality and diversity. Nie ma zadnej diversity. Sa biali mezczyzni z LA, w srednim wieku, z niepewna przyszloscia, z depresja. Ktos sie pokusi o interpretacje co artysta chcial powiedziec? ; )
Podsumowjac- film swietny. Bezbledny. Wszystko dokladnie zaplanowane. Ten przydluuugawy jak flaki z olejem poczatek tez.
Jedyne rozczarowanie to Bruce Lee, ale nie napisze dlaczego, nie chce zepsuc
Czy warto? Dla fanow Tarantina- po stokroc warto! Dla nie fantow Tarantina- nie mam pojecia. Nie rozumiem jak mozna go nie lubic
Wypada oczywiscie co nieco wiedziec o morderstwie Tate. No, ale to zakladam, ze wiekszosc kinomaniakow zna.
[ Ostatnio edytowany przez: galadriel 16-09-2019 00:21 ]