Dlaczego Rosja przegrała wojnę z Ukrainą
Największą katastrofą geopolityczną nie jest rozpad ZSRR. Bóg z nim. Rok wojny z Ukrainą pokazał, że dziś to sama Rosja jest największą geopolityczną katastrofą.
Hasła po to są hasłami, żeby je bez zastanowienia powtarzać. Ale jeśli przyjrzeć się ulubionej formule Putina o rozpadzie ZSRR jako "najpotężniejszej katastrofie geopolitycznej XX wieku", można odkryć w niej coś dziwnego.
Rozpad ZSRR to moment, w którym 15 republik uznało, że dłużej nie potrzebują jednego wspólnego państwa i chcą teraz funkcjonować oddzielnie pod różnymi flagami, z różnymi walutami, własnymi armiami oraz przejściami granicznymi w miejscu wcześniejszych granic administracyjnych.
Co w tym katastroficznego? Właściwie nic. Może Putin miał na myśli kilka lokalnych wojen, które towarzyszyły rozpadowi ZSRR - Górny Karabach, Naddniestrze, Tadżykistan, Abchazję? Wojny to zło, ale w XX wieku było wiele innych o wiele bardziej krwawych wojen, czyli w tej skali rozpadu ZSRR w żaden sposób nie można nazwać najpotężniejszą katastrofą. Nikomu również nie przyjdzie do głowy nazwać katastrofą geopolityczną rozpadu Jugosławii, choć tamtejszych walk nie można porównać nawet do tych w Górnym Karabachu. A czy rozpad Czechosłowacji był katastrofą geopolityczną, no, choćby niewielką? Nie, również nie był. A rozpad Austro-Węgier? To przecież też wiek XX?
Diagnoza Sołżenicyna
Która katastrofa geopolityczna jest potężniejsza, nasza czy austro-węgierska?
Nasza. A dlaczego? Dlatego że nie należy nadużywać odpychającego słowa "geopolityka", bo ono wprowadza tylko zamieszanie. Katastroficzny sens 1991 r. polega, oczywiście, kompletnie nie na tym, że Taszkient, Baku i Kijów zaczęły posiadać status stolic równy Moskwie. Jedyne historyczne następstwo 1991 r., które bez naciągania można nazwać katastrofą, jeszcze w latach 90. w artykułach "Jak odbudować Rosję?" oraz "Rosja w zapaści" sformułował Sołżenicyn, który nazwał Rosjan największym na świecie podzielonym narodem.
I to rzeczywiście było katastrofą. W Związku Radzieckim granice osiedlenia się Rosjan nigdy nie pokrywały się z granicami Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Nie zważając na wszystkie kampanie dotyczące polityki narodowościowej "korienizacji" oraz "walki z supermocarstwowym szowinizmem", w największych republikach ZSRR w ciągu 70 radzieckich lat istniały całkowicie rosyjskie enklawy - obwody, miasta, rejony. Dziesiątki milionów ludzi z pokolenia na pokolenie mieszkały na swojej ziemi, pozostając przy tym obywatelami kraju, którego stolicą była Moskwa, a językiem państwowym język rosyjski.
Obce państwo
Ale w grudniu 1991 r. wszystko to się skończyło. Moskwa dla tych Rosjan stała się nagle stolicą obcego państwa, Rosja stała się obcym państwem, a sami Rosjanie mniejszością narodową, nawet jeśli nie ciemiężoną (choć to kwestia sporna), to niemającą żadnego doświadczenia życia w roli mniejszości narodowej.
Należy tu jeszcze powiedzieć, że Federacja Rosyjska nie ma żadnego moralnego prawa do monopolu na język rosyjski czy, jeszcze szerzej, prawa do bycia ojczyzną dla Rosjan całego świata. Federacja Rosyjska to tylko jeden z 15 kawałków dawnego ZSRR. Ale taka była wola czy to przypadku, czy to świadomej decyzji politycznej - ani jeden z postsowieckich krajów poza Rosją nie zaproponował, że będzie nową ojczyzną dla swoich Rosjan.
W postsowieckim słowniku politycznym nie było pojęcia "narodowość". Wszystkie kraje, oprócz Rosji, zaczęły budować etniczne państwa narodowe. Ani Kazachom, ani Ukraińcom, ani nikomu innemu nie przyszło do głowy, by dzielić się z Rosjanami swoją ojczyzną. Sami Rosjanie też do tego nie pretendowali; być mniejszością to również umiejętność, która tak po prostu znikąd nie przychodzi.
23 lata (wiadomo jakie)
23 lata - dziwna liczba, jak od roku 1918 do 1941, ni to całe życie, ni to chwilowe nieporozumienie, można i tak, i tak ten czas interpretować. Rosjanie w Federacji Rosyjskiej przeżyli ten czas wiadomo jak. Bolesne wchodzenie w kapitalizm, potem kryzys konstytucyjny 1993 r., potem dwie wojny czeczeńskie, potem Putin zamiast Jelcyna, potem zapomniany, ale bardzo bolesny dla narodu okres czeczeńskiego terroryzmu, potem sławetna stabilizacja, włączając w to dziwne czteroletnie pseudorządy Dmitrija Miedwiediewa.
To jest to, co było u nas. Oni, Rosjanie po tamtej stronie granicy, mieli jakieś inne życie, bez Czeczenii i Putina, i w ogóle bez wszystkiego. Tylko rosyjska telewizja, pod akompaniament której nierosyjscy Rosjanie przegrywali swoje życie z tymi swoimi rodakami, którzy mieli szczęście urodzić się po właściwej stronie granicy. Zmieniłoby się jedno, dwa pokolenia, zobaczylibyśmy ostry podział: oto pijące lumpy bez wyższego wykształcenia siedzą na ławeczkach, łupią słonecznik - a oto zasymilowani, którzy znają na pamięć całego Szewczenkę (albo Abaja Kunanbajewa czy Jakuba Kołasa), nawet z własnymi dziećmi rozmawiają w miejscowym języku, robią kariery, kochają ojczyznę, i już się nie rozeznasz, czy to Rosjanie, czy tylko posiadają taki tytuł. Taki jest nieunikniony los diaspory, jeśli zostaje porzucona przez metropolię.
Przebudzenie metropolii
Ale w zeszłym roku metropolia nagle zainteresowała się Rosjanami z Ukrainy. Można się spierać, czy aneksja Krymu była częścią "wojny hybrydowej", czy mimo wszystko Krym osobno, a Donbas osobno. W każdym razie słuchaliśmy przemówień Putina w marcu i w kwietniu minionego roku. Oficjalna pozycja Moskwy rok temu była całkowicie radykalna: jest "rosyjski świat", którego granice są znacznie szersze od oficjalnych granic Federacji Rosyjskiej, ale Federacja Rosyjska jest gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność za ten "rosyjski świat". Jest ogromna Noworosja rozciągająca się aż po samą Odessę, historyczna część Rosji, która z powodu nieporozumienia bolszewików dostała się Ukrainie. Jest doświadczenie Krymu, który w trudnej chwili potrafił bezboleśnie stać się częścią Rosji.
Dalej już nikt niczego nie mówił wprost, ale cała oficjalna rosyjska retoryka rok temu była jedną wielką przejrzystą aluzją do tego, że Rosja ma takie same poglądy zarówno na cały południowy wschód Ukrainy, jak i na Krym.
Idea, która skarlała
I w całym minionym roku oficjalna pozycja Rosji stawała się coraz skromniejsza. Od wielkiej Noworosji przez "korytarz do Naddniestrza" oraz "korytarz na Krym" - po obecny żałosny "szczególny status osobnych regionów obwodu donieckiego i ługańskiego". Dziś, rok później, i rosyjski świat nie jest już taki rosyjski, i Noworosja nie jest już Noworosją. Lawinowe zmniejszenie rosyjskich ambicji dotyczących Ukrainy to najciekawszy rezultat tego roku.
Rezultat ten można by przypisać sukcesom wojskowym armii ukraińskiej, politycznym talentom Petra Poroszenki, nieprzejednanej pozycji Zachodu w kwestii ukraińskiego konfliktu. Ale ani to pierwsze, ani drugie, ani trzecie przy bliższym przyjrzeniu się nie wskazuje, że Rosja w sposób nieunikniony przegra tę wojnę (mówiąc o udziale Rosji w wojnie, mam na myśli nie tylko udowodnione fakty wykorzystania rosyjskich sił zbrojnych po stronie separatystów, ale i udział w wojnie w każdym charakterze obywateli rosyjskich, a nawet wsparcie udzielone separatystom przez rosyjską telewizję, co również można uznać za część tej wojny).
Bez alternatywy
Nie, przegrana Rosji uwarunkowana jest właśnie dwuznaczną sytuacją samej Rosji. W roku tym klęskę poniosła zarówno koncepcja "rosyjskiego świata", jak i koncepcja "najpotężniejszej katastrofy geopolitycznej". Federacja Rosyjska nie sprawdziła się właśnie jako ojczyzna wszystkich Rosjan mieszkających poza jej granicami. Ani jedna rosyjska osoba publiczna nie mogła powiedzieć, że Rosja w ukraińskim konflikcie broni interesów Rosjan. Było tak pewnie dlatego, że podobne wyznanie legalizowałoby tabuizowaną w samej FR kwestię Rosjan wewnątrz kraju, w którym są pełnowartościowe państwa narodowe, jak Czeczenia, Tatarstan czy Jakucja, w których sytuacja i status ludności rosyjskiej w żaden sposób nie są określone i ustalone (podobnie jak w "rosyjskich" obwodach na Ukrainie). Jak Rosja może walczyć o prawa Rosjan na Ukrainie, skoro jest tak wiele niejasności z Rosjanami wewnątrz samej Rosji?
Rosja nie mogła też przedstawić ludności mieszkającej na wschodzie Ukrainy żadnej pozytywnej alternatywy dla wegetacji w obrębie kraju rządzonego z Kijowa. Tak, nikt nie zaprzecza temu, że to była wegetacja i że życie w Doniecku i Ługańsku przed wojną nie było wzorem obywatelskiego komfortu i radości.
Przyszliśmy do Doniecka, żeby...
Ale to życie wydaje się niedościgłym ideałem w porównaniu z dzisiejszą rzeczywistością "narodowych republik", które przy czynnym udziale Rosji przekształciły się w beznadziejną Czeczenię. Po zniszczeniu dawnego obwodu donieckiego i ługańskiego Rosja zademonstrowała, że nie jest w stanie na ich miejscu stworzyć mechanizmu społecznego, który wyglądałby korzystnie na tle tego, co było wcześniej. Rosja zachowała się jak początkujący zegarmistrz, który nauczył się już rozbierać mechanizm, ale jeszcze nie ustalił, co trzeba zrobić, żeby złożyć go z powrotem.
Zabrzmi to bardzo niepoprawnie politycznie, ale ludzie żyjący na ziemi swojej i swoich przodków, ludzie z pokolenia na pokolenia mówiący po rosyjsku rzeczywiście mają prawo nie uczyć się niepotrzebnego im języka ukraińskiego, nie uczyć się w szkole o twórczości niepotrzebnego im poety Szewczenki, nie zakładać niepotrzebnych im tradycyjnych ukraińskich haftów i nie przysięgać na niepotrzebną im żółto-niebieską flagę.
Tyle że próbując zapewnić tym ludziom takie prawo, Rosja przyniosła im wojnę, śmierć i zniszczenie. I teraz, wiosną 2015 r., staje się oczywiste, że Szewczenko i hafty są mimo wszystko lepsze niż batalion "Somali" oraz ruiny lotniska imienia Prokofiewa w Doniecku. Polityczna i wojskowa przegrana Rosji na Ukrainie (bo już wynegocjowane w Mińsku żądanie "szczególnego statusu osobnych regionów" to przegrana) to tylko skutek klęski wartości i pojęć, do której doszło jeszcze wiosną minionego roku. "Przyszliśmy do Doniecka, żeby..." - a dalej cisza, dalej po prostu nie ma co powiedzieć i przychodzi pleść androny o juncie i banderowcach. Nawiasem mówiąc, nawet te androny brzmią dziś ciszej albo w ogóle o nich nie słychać.
Taki rosyjski los
Ten rok pokazał, że losem Rosji jest wiecznie przeżywać radzieckie zwycięstwo 1945 r. i cieszyć się z kadyrowskiego pokoju w Czeczenii, bo każda dodatkowa idea rozwali Federację Rosyjską. Właśnie dlatego wojna o Noworosję szybko przekształciła się w wojnę o nic. A wojny, którą prowadzi się o nic, po prostu nie można wygrać - szczególnie jeśli przeciwnik walczy za ojczyznę. Czas przepisać brudnopisy przyszłych prezydenckich orędzi. Najpotężniejszą katastrofą geopolityczną nie jest rozpad ZSRR. Bóg z nim. Rok wojny z Ukrainą pokazał, że dziś to sama Rosja jest najpotężniejszą geopolityczną katastrofą.
* Oleg Kaszyn - ur. w 1980 r., rosyjski dziennikarz i publicysta współpracujący z niezależnym portalem społeczno-politycznym slon.ru (platformą internetową holdingu mediowego, do którego wchodzi również opozycyjna telewizja opozycyjna telewizja Dożd i pismo "Bolszoj gorod"

. W 2010 r., gdy pracował dla gazety "Kommiersant", pobili go ciężko (pęknięta czaszka, wyłamane palce) nieznani sprawcy, prawdopodobnie w zemście za teksty ujawniające korupcję i nadużycia wśród ludzi władzy. Od 2013 r. mieszka z żoną w Genewie.
Jego tekst, który publikujemy, ukazał się 14 kwietnia tego roku na slon.ru. Został przedrukowany i jest komentowany w niezliczonych mediach rosyjskich. Do 2 czerwca przeczytało go prawie 300 tys. osób (w sytuacji, gdy już 60 tys. to wynik świadczący o wysokim wyczytaniu). Miał też ponad 21 tys. udostępnień na Facebooku i 5 tys. Twitterze.
Lubię czytać Rosjan, którym nadal krymnasz i tym podobne bajery nie uderzyły na głowę.
Ogólnie to ciekawi mnie co nastanie w Rosji po tym botoksiarzu putinie. Historia pokazuje, że przejmowanie tam władzy odbywa się po trupach stąd też tak zachowawcza taktyki naszego zakompleksionego prezydenta o wzroście krasnoludka. Po zabójstwie opozycyjnego polityka Borysa Niemcowa putin zniknął z medialnych radarów na ponad tydzień, na tyle długo aby FSB oraz Ramzan Kadyrow i popierająca go GRU zdążyły się mniej więcej dogadać - putin nie chciał stawać po żadnej ze stron, ale ostatecznie zapewnił kacykowi z Czeczenii nietykalność ponieważ boi się wybuchu nowej wojny na Kaukazie. Kadyrow ma już pod bronią jakieś 30 tysięcy ludzi i do tego ciężki sprzęt, jest w stanie mocno zaszkodzić i narozrabiać powodując śmierć wielu rosyjskich żołnierzy.
I tu dochodzimy do sedna. Rosja nie wysyła armii oficjalnie tylko najemników i męty społeczne, najemników, których czasami musi wspomagać oddziałami regularnymi (żołnierze są wysyłani na "urlop"
ponieważ zmieniły się realia demograficzne w Rosji. Większość tych młodych Rosjan to jedyni synowie rodzin. Minęły czasy, kiedy to rosyjska kobieta rodziła dzieci dopóki mogła. Dlatego też tak chętnie wykorzystuje się Czeczeńców, Osetyńców i Buriatów do wykonywania brudnej roboty, straty wśród nich nikogo w Rosji nie obchodzą.
Putin ma poważny problem ponieważ zniszczył klasę polityczną i nie ma w Rosji nikogo kto mógłby go zastąpić więc wydaje mi się, że po jego odejściu (obojętnie w jakim stylu) Rosja przemieni się w konglomerat republik i regionów autonomicznych, ponieważ tendencje separatystyczne są na razie ukryte, ale niewątpliwe owe istnieją. Niektóre regiony Syberii posiadają mnóstwo złóż ropy i gazu i muszą się dzielić swym bogactwem z Moskwą, z większej części Syberii jest znacznie bliżej do Pekinu czy Tokio aniżeli do Moskwy.