nullhttp://www.mackozer.pl/2008/02/16/polska-sojusznik-do-bicia/
Naszą narodową tradycją jest walka “za naszą wolność i waszą”, zwykle jednak bardziej za “waszą” kosztem tej “naszej”. Najpierw Jan III Sobieski gromił Turków pod Wiedniem, by niecałe 100 lat później Wiedeń uczestniczył w rozbiorze Rzeczypospolitej. Polscy żołnierze przeszli z Napoleonem niemal całą Europę niszcząc przy okazji Saragossę (o czym jej mieszkańcy do dzisiaj pamiętają, bez urazy jednak), a w zamian dostali iluzoryczny twór w postaci Księstwa Warszawskiego, które przetrwało tylko 8 lat. Kogo na kongresie wiedeńskim obchodzili Polacy - sprzymierzeńcy pokonanego cesarza Francuzów?
W XX wieku także niezbyt mądrze wybieraliśmy sojuszników. Wielka katoendecka pompa na sojusz z Francją i Wielką Brytanią była jak wiemy jedynie oszukiwaniem samych siebie i to w sytuacji, gdzie niemal jasne do przewidzenia było jak postąpią z nami nasi wspaniali sojusznicy. Wystarczyło spojrzeć na właśnie dogorywającą Czechosłowację - także sojusznika tych dwóch “mocarstw”. Anglia i Francja niemalże bez mrugnięcia okiem zgodziła się na zajęcie Sudetów, a następnie całej Czechosłowacji, a polska narodowa demokracja trąbiąc w dziecięcą trąbkę wjechała na Zaolzie przyłączając je do macierzy. Jasne było, że następnym celem będzie Polska i że nasi sojusznicy nie kiwną palcem. My jednak nie jesteśmy narodem myślącym, ale narodem honorowym - choć często nawet nie rozumiemy znaczenia tego słowa. Honor jest bowiem dla nas tym co krople żołądkowe dla kota, czego przykładem jest nasza skłonność do bitki, awantur lub kawał o Polaku w spadającym samolocie i jego słowa “co? ja nie wyskoczę?”. Tak więc Polska honorowo stała na baczność wierząc złudnie, że i nasi sojusznicy będą wobec nas równie honorowi (co z tego że nie byli wobec miękkich i śmiesznych Czechów). Patrząc na defilujące w Warszawie wojska niemieckie wielu jeszcze sobie powtarzało, że Francja i Anglia ruszą lada dzień. Ruszyli się jednak Niemcy, pół roku później.
Kiedy zatem okazało się, że Anglicy i Francuzi nie docenili potęgi militarnej Niemiec, polski żołnierz znowu stał się potrzebny. Piloci w samolotach z szachownicą wspaniale niszczyli niemiecką Luftwaffe, ORP Piorun nastawiał się pod działa Bismarcka, a marynarze innych jednostek marzli w konwojach z pomocą dla Związku Radzieckiego (Sowieckiego w nowej/starej nomenklaturze). Kiedy próbowaliśmy podnosić głos w obronie własnych interesów, bo w połowie wojny, Polska dalej liczyła się jako doraźny sojusznik - dostarczyciel mięsa armatniego, nasi angielscy przyjaciele z MI5 zręcznie uciszyli ten głos - a generał Władysław Sikorski pechowo zginął w katastrofie samolotu.
Jawnym przykładem tego, że nasi sojusznicy znowu spuszczą po nas wodę było wahanie się Churchilla i Roosevelta z uznaniem Armii Krajowej jako oficjalnej formacji wojsk alianckich, wcześniej bowiem jej żołnierze przez Niemców uznawani byli za zwykłych bandytów (teraz określilibyśmy ich terrorystami). Jak wiele wody spuścili z nami i naszym honorem nasi sojusznicy okazało się pod sam koniec wojny i zaraz po niej, kiedy Rząd RP w Londynie przestał być uznawany przez zachodnie mocarstwa, a Polska została podana na talerzu Stalinowi. Anglicy na 50 lat zapomnieli także o tym, że Enigmę złamali Polacy. No cóż, Polak zrobił swoje, Polak może odejść.
60 lat później dalej tkwimy w tym dziwnym narkotycznym stanie omamienia honorem i sojuszami z mocarstwami, dla których jesteśmy tylko narzędziem na potrzeby chwili. Tym razem staramy się za wszelką cenę być - jednostronnie czyli bez wzajemności - największym sojusznikiem USA. Żołnierze polscy giną za partykularne interesy USA oraz amerykańskich koncernów w Iraku czy Afganistanie. Stajemy okoniem wobec interesów Unii Europejskiej, prowadząc często wrogą politykę wobec naszych dwóch o wiele silniejszych od nas sąsiadów, próbując się stać niejako rzecznikiem polityki USA w Europie. Nasi narodowi politycy bełkoczący o honorze łącznie z Prezydentem, nie za bardzo zdają sobie sprawy (lub udają) że USA nie potrzebuje żadnego rzecznika w Europie, gdyż obecnie jest (i jeszcze długo będzie) najsilniejszym mocarstwem na świecie. Polski tym bardziej nie potrzebują, gdyż jesteśmy nieprzewidywalni i w swojej pro Amerykańskiej gorliwości możemy posunąć się za daleko co wcale nie będzie zgodne z interesem Stanów Zjednoczonych. Polska jednak cały czas jak pies kręcący się wokół swojego właściciela stara się przekonać USA, że jest ich największym przyjacielem i najwierniejszym sojusznikiem oczekując w zamian łaski i podarków ze strony Waszyngtonu. Kupiliśmy przestarzały (choć nie przeczę że kiedyś wspaniały) myśliwiec F-16, ale obiecany offset dalej kuleje, a myśliwce się psują. Oczekiwaliśmy na zniesienie wiz dla Polaków, a okazało się, że Polski nie ma na właśnie ogłoszonej liście państw, których obywatele już niebawem pojadą do USA bez wiz - o dziwo są tam kraje byłego Związku Radzieckiego, oraz nasi sąsiedzi, których wciąż wielu Polaków uważa za słabych i śmiesznych (Czesi). Polski generał miał być wybrany na przewodniczącego komitetu wojskowego NATO, m.in. dzięki poparciu USA, ale nie został, a Stany Zjednoczone wcale go nie poparły.
Polska w narodowym transie podsycanym bliżej nieokreślonym pojęciem honoru od wieków wybiera sobie jak najgorszych sojuszników. Prężąc dumnie pierś i odgrażając się pięścią swoim dwóm wielkim sąsiadom, którzy już nie raz udowodnili, że mogą nasz kraj bardzo szybko zgnieść i obrócić w ruinę. Nie potrafią nas zniszczyć do końca - to także fakt niezaprzeczalny, ale nie jest to zbyt wielka pociecha. My musimy być twardzi, dumni, honorowi i waleczni.
Czesi mają 4 biegi wsteczne w swoich czołgach, ale mają za to oryginalną Pragę z niezniszczonymi zabytkami, a tymczasem nasz stolica straszy blokowiskami w centrum miasta oraz starówką z lat 50tych i Zamkiem Królewskim z lat 70tych XX wieku.
[ Ostatnio edytowany przez: pablo77 18-02-2008 00:29 ]
Naród : wspólny język, wspólna ziemia, wspólna pamięć