Już przed wylotem zaczęły się przygody, bo system rezerwacji online nie działa prawidłowo. Firma zarezerwowała mi lot i hotel do kwarantanny, lecz po ładnych paru godzinach okazało się, że w tych terminach jednak nie ma dostępnych miejsc w hotelach. Parę godzin ślęczenia na infolinii telefonicznej (sic!) i udało się zarezerować hotel o dzień później, w wyniku czego trzeba było przebookować lot i wydłużyć pobyt za granicą w oczekiwaniu na niego. Na szczęście nie musiałem robić kolejnego testu PCR, bo zmieściłem się w 72. godzinach jego ważności. Tak wiéc system rezerwacji dla hotelowej kwarantanny nie działa, bo dostępność pokoi hotelowych nie jest aktualizowana na bieżąco.
Przy odprawie na lotnisku też nie obyło się bez przejść, bo podczas sprawdzaniu wszystkich dokumentów, elektroniczny „Settled Status” okazał się problematyczny. Obsługa na lotnisku nie zetknęła się z tym wcześniej i oczekiwali jakiegoś fizycznego dowodu praw do pobytu na terenie Wielkiej Brytanii. Po około 30 minutach i kilku telefonach jednak pozwolono mi się odprawić. Choć podczas drugiej odprawy (już przy samej bramce) też nie obyło się bez powątpiewania i kilkuminutowego sprawdzania. Gratulacje dla rządu za decyzję o nie wydawaniu fizycznych kart dla ludzi ze statusem „Settled”.
A po przylocie do Anglii już z górki:
- godzina czekania w kolejce na otrzymanie kwitka na autobus do hotelu, gdzie wszystkie dane były po raz kolejny spisywane ręcznie przez pracowników na kartce (bo w końcu po co wykorzystać dane z systemu i formularza „Locator Form”, który trzeba obowiązkowo wypełnić),
- godzina czekania na sam autobus na lotnisku, bo wszystkie były na trasie,
- ponad trzy godziny jazdy ulicami Londynu, bo miałem nieszczęście dostać pokój w hotelu w samym centrum, a autobus w międzyczasie zatrzymywał się w trzech innych hotelach,
- ponad półtorej godziny oczekiwania na rejestrację w samym hotelu, bo tempo rejestracji było wręcz zatrważające i wszyscy musieli czekać w hallu na swoją kolej (i znowu kolejny formularz do wypełnienia ręcznie).
I ostatecznie dotarłem do pokoju hotelowego o powierzchni 10m2, który będzie moim domem przez kolejne 10 dni. A na powitanie z samego ranka, takie oto śniadanie:

Na szczęście podróżowałem w sprawach służbowych i za całą „przyjemnosć” płaci firma, ale gdybym osobiście musiał zapłacić 1750 funtów za taką jakość obsługi, byłbym lekko mówiąć niepocieszony.
Dla porównania musiałem już odbywać podobną kwarantannę w innych krajach i organizacja, a także jakość obsługi i hoteli, była na zdecydowanie wyższym poziome (paradoksalnie przy niższej cenie). Mój osobisty wniosek jest taki, że rząd robi wszystko by zniechęcić ludzi do podróżowania.
Moja rada: nie podróżujcie do krajów z czerwonej listy.