Cytat:
2017-09-22 09:17:18, dyziowpodrozy napisał(a):
W czwartek rozpoczynamy sezon jesienno-zimowy. Zaczynamy od trzydniowego wypadu do Snowdonii. Planujemy ponownie zdobyc Snowdon. Tym razem mamy nadzieje na lepsza pogode i przejscie Crib Goch. Relacja w dziale podrozniczym.
Kolejna deszczowa wizyta w Snowdonii za nami. Nasze plany ulegly malej korekcie ze wzgledu na pogode.
Udalo sie kolejny raz zdobyc Snowdon, kolejny raz zero widocznosci na szczycie.
W drodze powrotnej podeszlismy pod slynny Crib Goch (Knife Edge), ale niestety utknelismy na pierwszym wierzcholku i nie dalismy rady znalezc przejscia do kolejnego, albo tez nasze umiejetnosci byly niewystarczajace aby go odnalezc - pomimo spedzenia na poszukiwaniach okolo 30-stu minut.
W drugi dzien zdobylismy Tryfan!!!
Natomiast w trzeci, ostatni - bardzo wietrzny (wiatr do 100km/h) i deszczowy, zdolalismy podejsc pod Devils Kitchen, ktorego rowniez nie zdobylismy, gdyz szlak zamienil sie w rwacy potok, a porywy wiatru co jakis czas kladly nas na ziemi.
Na miejsce naszego pierwszego noclegu dotarlismy tuz po polnocy. Wczesniej kontaktowalismy sie z wlascicielem campingu i mielismy jego zgode na rozbicie namiotow bez wzgledu na pore przybycia. Oczywiscie w nocy padalo – oczywiscie.
Rano okazalo sie ze tym polu jest samo obsluga – czyli wypelniamy formularz z naszymi danymi, wkladamy go do koperty wraz z odliczona kwota, zaklejamy, koperte do skrzynki, na namiot zawieszamy karteczki z nazwiskiem/nr auta i zalatwione.
Po zameldowaniu sie wyruszylismy na Snowdon, oczywiscie padalo – zreszta padalo przez caly nasz pobyt, ale tym razem bylismy dobrze przygotowani. Skorzane buty wytrzymaly probe wody.
Po drodze spotkalismy goscia z Litwy, ktory wnosil na plecach rower, aby po dotarciu na szczyt sobie na nim zjechac, wiec rower mozna zabrac wszedzie.
Po dotarciu na gore, w drodze powrotnej ruszylismy w kierunku slawnego Crib Goch'a. Bylo slisko, a nawet bardzo slisko i troche niebezpiecznie. Niestety w pewnym miejscu utknelismy i nie moglismy znalezc drogi. Dokola nas byly kilkumetrowe przepascie. Brakowalo jakiegos oznaczenia drogi, lancucha etc. W kazdym badz razie musielismy zawrocic, pozniej jak sie okazalo nawet dobrze ze nie pchalismy sie naprzod, bo jak huklo gradem, to nie zdazylismy poubierac naszych przeciwdeszczowych rzeczy, a juz bylismy cali mokrzy. Po zejsciu z gor do naszego campingu mielismy okolo 10km drogi. Byl w prawdzie autobus, ale za dwie godziny, wiec w droge.
Zaczelismy sie zastanawiac, czy w UK mozna zlapac tzw “stopa”. Po kilku kilometrach doszlismy do drogi i rozpoczelismy lapanie go. Zatrzymal sie juz trzeci samochod! Usmiechniety gosc z babka w vanie, zapytal sie gdzie jedziemy. Na odpowiedz musial chwile poczekac “Hafod y Llan farm”.
Koles wiedzial gdzie to jest, wiec jedziemy. Zapytal nasz czy interesujemy sie pilka nozna i ktoremu klubowi kibicujemy, bo on jest fanem FC Liverpool. Nasza odpowiedz byla oczywista
Come on Liverpool!
Kolejna noc spedzilismy na malej walijskiej farmie. Rozbilismy namioty, zjedlismy kolacje, a ze wialo i padalo, to przy jedynym plocie, ktory nas mogl troche od nich ochronic, urzadzilismy sobie “recycling party”.
Nastepnego dnia wdrapalismy, doslownie wdrapalismy sie czasem czolgajac sie po mokrych kamieniach na Tryfan, tu jak zwykle zero widocznosci na szczycie. Bylo mokro, szlaki czasem przypominaly potoki, ale niektorym to nie przeszkadzalo. Szczegolnie dzieciaki mialy ubaw brodzac w wodzie po pas. (zalaczony film)
Po dotarciu do campingu i sprawdzeniu prognozy pogody, ktora byla nieciekawa – milo wiac do 100km/h i mocno padac zdecydowalismy sie na przenocowaniu w tzw Bunkhouse (czyli budynek gospodarzy przerobiony na "ala schronisko"

. Siedem pietrowych lozek, wspolna kuchnia i co nas bardzo ucieszylo suszarnia.
Lacznie z nami bylo 5 osob, dwoch starszych facetow (jeden robil kurs na przewodnika gorskiego), my i Mike.
Mike mial 33 lata i przyjechal sobie troche pobiegac po gorach. Przygotowywal sie do gorskiego biegu w Irlandi. Mowil ze biega tez troche po alpach. Pomimo bardzo zlej prognozy pogody planowal wystartowac o 4-tej rano I przebiec 30mil (ok. 48km) biegnac przez wierzcholki gorskie! (nie samymi dolinami) Mialo mu to zajac okolo 9-ciu godzin.
Gdy pytalismy czy nie obawia sie deszczu, wiatru, zimna, odpowiadal, ze nie czuje zimna, ale w razie czego ma jakas cienka kurtke przeciwdeszczowa. Podczas swojego biegu odzywia sie jakimis serami typu chedar etc. Nigdy nie spotkalem takiego czlowieka. Bardzo, bardzo pozytywny gosc. Jeden z tych ktorych sie nie zapomina do konca zycia.
Mike jak mowil tak zrobil, wstal o czwartej i pobiegl.
My wstalismy troche pozniej od naszego znajomego, bo wialo, padalo i nic widac nie bylo.
Tego dnia podeszlismy tylko pod Devils Kitchen i mielismy dosc, a Mike biegal!
Prognoza pogody byla bardzo zla na kolejne dni, wiec niestety zdecydowalismy sie wrocic wczesniej do domu.
Podczas naszej wycieczki znakomicie sprawdzila sie aplikacja z mapam – Mapa Snowdonii w ktorej byl kod do aplikacji
Koszty:
jak zwykle dojazd – zrzuta na paliwo
pierwszy camping (samoobsluga) - £7.50
walijska farma – £5
walijska farma Bunkhouse – £12

[ Ostatnio edytowany przez: dyziowpodrozy 19-10-2017 15:55 ]
Dyzio W Podrozy