Myślę, ze na to nie ma uniwersalnej recepty. Przecież ludzie są tak różni i jeszcze muszą dopasować te swoje różności. Albo dopasują albo nie.
Ja tak miałam z moim przedostatnim mężem. Fajny człek był (jest), co tu dużo gadać. I dopasowany właśnie. On miał swoje pasje, zajęcia, nigdy się nie nudził. Dlatego nie przeszkadzało mu, kiedy np wiele miesięcy w roku przebywałam za granicą. On był tym stacjonarnym, a ja tym czynnikiem zewnętrznym, który wieści ze świata przywozi. I było o czym gadać. O czym opowiadać, rozmawiać, nawet całe noce. Było z czego pokładać się ze śmiechu. Bo coś się działo. On i tak musiał być na miejscu zawsze, ale ja nie musiałam.
Poza tym obydwoje byliśmy typami, co niekoniecznie muszą / chcą sobie stale na głowie siedzieć. Każde lubiło mieć swój obszar. To było dobre dopasowanie, żadne nie musiało się naginać. No i zaufanie było obustronne, całkowite. Kogo jak kogo, ale jego jestem przekonana, że mnie nigdy nie zdradził, a i ja bym tego w życiu nie zrobiła i on też to wiedział. Bez zaufania to by nie było możliwe. No i trzeba, zeby oboje nie byli zaborczy, zazdrośni - tak z usposobienia. Ja nie jestem - generalnie. Gdyby miało sie np okazac, że sie jednak pomyliłam i on mnie zdradził, to:
a) nie chciałbym sie o tym dowiedzieć. Jesli byłby na tyle kretynem, żeby sie o należytą ostrożność (dyskrecję) nie postarać, lub jeszcze wiekszym kretynem, by mi o zdradzie powiedzieć, to znaczyłoby, że nie nadaje sie dla mnie, bo zwyczajnie za głupi.
b) gdybym się pokątnie o jakimś epizodzie dowiedziała, to prawdopodobnie przymknęłabym oko jak znam siebie. Oj tam, oj tam, człowiek jest tylko człowiekiem, sa o wiele istotniejsze sprawy w związku. Pewnie bym udała, ze nie wiem. Ale to : post factum, ja wiem tylko sama dla siebie, co by było. Otwartego przyzwolenia być nie może w żadnym razie. Wersja dla partnera: rzeź niewiniątek !
W końcu kiedyś tam i tak sie rozstaliśmy z tym mężem, ale nie miało to absolutnie żadnego związku z takim jw stylem życia razem, nawet najodleglej.
Znam wiele ludzi, którzy nigdy nie mogą być sami. Są nieszczęśliwi, cierpią chyba jakieś męki pańskie. Do tego stopnia, że często wchodzą w jakiekolwiek, nawet jawnie fatalne związki, byle tylko nie być samemu tak na co dzień. Taka osoba nie nadawałby się do takiego związku jw. Znów wychodzi: kwestia dopasowania.
Natomiast ja, pomimo całej mojej tolerancji i niezaborczości, to faceta samego akurat w Tajlandii bym jednak nie zostawiała, na to bym przyzwolenia nie dała. Za duże ryzyko. Okazja czyni złodzieja. Tych okazji (dla facetów) jest tam jednak ogrom więcej niż gdzie indziej - zdaje mi się. Nie tylko bym nie zostawiła tam chłopa, ale dalej pójdę, ze nie weszłabym w żaden związek z facetem, który tam wizytował więcej niż 1 raz w swoim życiu.
A te obniżacze poboru prądu to legalne jest? Jak to działa? Pewnie głupie pytanie ale kto pyta, nie błądzi. Tez bym sobie chętnie przyoszczędziła.