Tez na poczatku lat 90-tych, bez biura turystycznego, wybralam sie z moim wtedy chlopakiem w podroz na wschod. Najdalej dojechalismy do Kazania na wschod Rosji, oczywiscie St Petersburg na polnocy, a na poludnie dojechalismy do Soczi, i granicy z Gruzja, i dalej sie nie dalo, bo wojna byla, tzn wojna tam ciagle byla, ale akurat zadne "promy" nie plynely, a drogami juz wczesniej ponoc nie mozna bylo przekroczyc granicy.
Prawie miesiac "wedrowalismy" nabrzezem Morza Azowskiego i Czarnego, od Oddessy do Soczi; to niestety juz nie byly czasy swietnosci kurortow, w wiekszosci widac bylo ze im sie tusz skonczyl w drukarce do pieniedzy, ale wspomnienia i wrazenia pomimo tego na cale zycie.
Wiekszosc czasu zatrzymywalismy sie w hotelach, ceny byly smiesznie niskie, pamietam, ze apartament w jednej miejscowosci kosztowal pol niemieckiej marki za dobe, za to jak ogladnelismy jeden "apartament" w Soczi, to do dzisiaj smieje sie z tego (wtedy mnostwo ludzi stalo pod dworcami i albo polecali hotele, albo pokoje w domach etc etc. Byla tez pewna staruszka, stala sama, a to dosyc pozno w nocy bylo, szkoda mi sie jej zrobilo, ze tak musi wystawac po nocach, zeby do emerytury dorobic, wiec jej oferte wzielismy. Taksowka pojechalismy, ciemno wszedzie, glucho wszedzie, stracha troche mialam. "Apartament" okazal sie drewniana szopka, z dwoma lozkami polowymi, bez wody, nie mowiac o ogrzewaniu, ubikacja pod gorka obok babci domu, ktory byl jak chatka Baby Jagi. Taksowka odjechala, wiec odwrotu nie bylo, a to byl kwiecien, woda w kraniku na zewnatrz miala w nocy lepsze mrozenie zebow, niz obecne znieczulenia dentystow, ale takich wrazen sie nie zapomina szybko).
Jalta, takiej ilosci betonu nie widzialam do tego czasu, a pomimo tego wspaniale wspomnienia. To byl kwiecien, Swieta Wielkanocne w Polsce, a my opalalismy sie na plazy, z piknikiem popijanym lokalnym winem, do tej pory pamietam zapach i smak owocow z jakich bylo zrobione.
Inna przygoda, dojechalismy do Sewastopola pociagiem z Moskwy, cos ze dwa dni jechal, to byla tez niezapomniana przygoda...znalezlismy hotel, a pani dyrektor zobaczyla paszporty w dwoch roznych kolorach, z innymi nazwiskami, i kazala nam isc na posterunek policji prosic o pozwolenie zamieszkania w jednym pokoju razem. Mi sie tam wyprawa na posterunek policji nie marzyla, wiec szybko poszlismy szukac innego hotelu. Ktos nam doradzil, ze w sanatorium napewno nam wynajma, tyle ze tam bylo drozej... dwie niemieckie marki za dobe w apartamencie z balkonem wiekszym niz i tak ogromny apartament, ale to byl pelny luksus, z pokojowka rano z gazetami i kawa.
Nic nas jednak nie przygotowalo na szok, jak nie moglismy wyjechac z Sewastopola, bo....nie mielismy pozwolenia na wjazd i pobyt!!!. Nikt mi sie o pozwolenia nie pytal jak kupowalam bilety w Moskwie, nikt tez podczas wsiadania do pociagu przy sprawdzaniu paszportow i biletow nie pytal. Dwa dni nam zeszlo dluzej, zeby sie wydostac, i dobrze sie trzeba bylo starac, zeby nie zostac aresztowanym za nielegalny pobyt w tym rejonie (akurat ich flota wojenna mnie tak znowu nie interesowala, ale pewnie kazdy szpieg tak mowi...
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
), dopiero wypracowanym juz wczesniej sposobem przy zakupie biletow na pociag, udalo sie nam znalezc osobe, ktora sprytnie kupila bilety, podajac nasze nazwiska, bez okazywania paszportow kasjerce, tak ja zagadala, a do tego pomogli ludzie w kolejce, domagajac sie zeby sie kasjerka spieszyla bo pociag lada chwila odjezdza, ze kasjerka zapomniala sprawdzic. Ta podroz z Sewastopola wydawala sie trwac wieki, ale miejscowe wino popijane z towarzyszami podrozy w pociagu zlagodzilo podraznione nerwy.
Caly czas korzystalismy z transportu publicznego, glownie pociagow, ktorych siec byla swietna, a ceny niskie (dla nas, bo miejscowi mieli inne zdanie). Zapewne wiele sie w tej kwestii zmienilo, a moze to ze nie bylismy ograniczeni tak bardzo czasem, dla nas to byla swietna forma podrozy, spotykania ludzi etc etc. Wtedy to byly osobne kasy dla miejscowych, i dla zachodnich turystow. Nawet "miejscowi" mieli inne ceny, tzn Ukraincy na Ukrainie mieli tansze bilety od np Rosjan, wtedy udawalam Rosjanke, bo nie bylo sensu nawet udawac ze mowie po ukrainsku, a rosyjski to tak w wiekszosci miejsc na Ukrainie wtedy lubieli jak rosyjski w Polsce...
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
Ludzka solidarnosc byla nieoceniona. Osoby w kolejce wiedzialy, ze nie jestesmy "miejscowi", a wtedy trzeba bylo w wiekszosci przypadkow pokazac jakis dowod tozsamosci, bo bilety byly wystawiane imienne. Jak zblizala sie godzina odjazdu pociagu, to bylo najlatwiej pogonic kasjerke, zeby w zamieszaniu nie chciala zobaczyc ichniego dowodu osobistego. Jak sie tylko zorientowala, ze my nie tutejsi, wysylala do kasy dla zagranicznych...
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
, ale zawsze znalazl sie ktos w kolejce kto nam kupil bilety, a konduktora przy sprawdzaniu biletow i paszportow przy wsiadaniu do pociagu, nie interesowalo w jakiej kasie i za ile kupilismy bilety. Jezdzac pociagami, zwiedzilismy tyle wspanialych miejsc, o ktorych zapewne biura podrozy nie wspominaja.
Pojechalabym jeszcze raz, chociaz myslac teraz o wiele bardziej doroslym umyslem, to pewnie mielismy wiele szczescia. Od samej granicy po wyjechaniu z Polski, wiekszosc ludzi pukala sie nam w glowe, gdzie my sie wybieramy, i odradzali, bo czasy niepewne, bo mozemy trafic na oszustow etc etc, a tam spotalismy przemilych ludzi wszedzie, oprocz pojedynczych moze przypadkow, ja nawet milo wspominam babcie z Soczi; to chyba rozpad ZSRR i zapewne przezycia wczesniejszych lat wplynelo na to, ze oni mniej mieli zaufania do swoich rodakow, niz my do nich wszystkich.
Ada