Wyprawy dzień pierwszy.
Poszło nadzwyczaj sprawnie - wyjechaliśmy 3:30, planowany odjazd pociągu 5:54, ale załapaliśmy się na 5:24, dzięki czemu zaoszczędziliśmy pół godzinki.
Wyjazd z pociągu, Francja, Belgia. Antwerpia zero korków - przejazd tunelem Kennedy'ego. Pierwszy postój w Turnhout przed Holenderską granicą, bak do pełna, krótki wypad do Delezu po snaki i dalej. W Holandii dwupasmówka, ograniczenie do 100 km/h w dzień i wyścigi słoni, tzn. TIR-ów. Na szczęście to krótki odcinek.
Wjazd do Niemiec - żadnych kontroli czy bramek. Po wjeździe do Niemiec kilkanaście kilometrów przewężenia pasów - roboty drogowe. Krótki postój po kawę i czekoladę z naburmuszoną panią z obsługi bo musiała skasować płatność kartą bo żona zdecydowała płacić gotówką. Pan na stacji paliw w Tuurnhout był za to przemiły i nawet trochę gadał po angielsku.
Kolejne przewężenie i ograniczenie do 80km/h w okolicach Magdeburga. Krótki postój na dolewkę paliwa po drodze - EUR 1.84/l przy autostradzie. W Belgii płaciliśmy 1.49, a później widzieliśmy nawet za 1.46. Ale nie chciałem ryzykować jazdy na oparach, więc kolejna naburmuszona pani z obsługi i kolejny, krótki już odcinek do PL, gdzie nocujemy tuż za granicą. Na Polskiej granicy stał nasz pogranicznik z lizakiem i machał, aby jechać dalej. Za to na przeciwległym pasie ogon ciężarówek przepleciony kilkoma osobówkami. Jak za lat 90-tych
W motelu byliśmy chyba 17:30 czasu polskiego, graty w kąt i na obiad. Obżarliśmy się jak bąki za całe 400 PLN i leżakujemy.
Nadal nie mogę się przyzwyczaić, że jak ktoś w Niemczech wjeżdża na szybszy pas to nie patrzy, czy już ktoś inny tuż za nim z tego pasa korzysta - może takie przepisy.