Następnego dnia Elan zjawił się w szpitalu z czymś, co wyglądało jak małe urządzenie — przypominające mikroskop, ale z migającymi światełkami i kilkoma przyciskami oznaczonymi dziwnymi symbolami.
— To jest mój „Myślokosz” — powiedział z dumą. — Pomaga segregować myśli, żeby nie plątały się jak pajęczyna.
Helena przyjrzała się z ciekawością.
— A możesz mi pokazać, jak działa?
Elan nacisnął jeden z przycisków, a urządzenie zaczęło emitować dźwięki przypominające połączenie kaczki z helikopterem.
— Ups — mruknął — chyba pomyliłem tryb „Taniec robota”.
Wtem do pokoju wpadła pielęgniarka z tacą pełną leków i spojrzała na „Myślokosz” z podejrzliwością.
— Panie Elanie, czy to nie jest przypadkiem kolejny powód, żeby unikać przyjmowania tabletek?
Elan uśmiechnął się i odpowiedział:
— Nie, nie, to tylko pomaga pamiętać, żeby je wziąć. Chociaż... czasem sam nie wiem, czy to ja mam kontrolować „Myślokosz”, czy on mnie.
Helena zaśmiała się głośno.
— Wiesz, może powinniśmy zamówić jeden do całego oddziału. Wyobraź sobie — nikt by się już nie zapominał brać leków ani gubił dokumentów.
— Albo nikt by nie mógł zapomnieć swoich kłopotów — dodał Elan z błyskiem w oku. — I to byłoby dopiero zamieszanie!
Wtem przez okno wpadł mały, jasnozielony świetlik — chyba zabłąkany, bo zaczął kręcić się nad lampą sufitową.
— Na Zeyrze mamy świetliki na baterie — wyjaśnił Elan — ale ten tutaj chyba nie czytał instrukcji obsługi.
Pielęgniarka próbowała go złapać, a świetlik uciekał, zostawiając za sobą tęczową smugę. Helena aż się uchyliła przed świetlistą łuną.
— To chyba kolejny powód, żeby nie zostawiać otwartych okien w szpitalu — zauważyła.
Elan uśmiechnął się.
— Ziemia jest pełna niespodzianek. Czasem nawet ja się gubię między tym, co możliwe, a tym, co niemożliwe.
Rozdział 6: Tajemnice Zeyry i ziemskie absurdy
Kolejnego dnia w szpitalu Elan zjawił się z jeszcze jedną zagadkową rzeczą — niewielkim pudełkiem pokrytym dziwnymi wzorami, które przypominało skrzynkę na listy, tyle że znacznie mniejsze.
— To mój „Zeyryjski przesyłacz myśli” — wyjaśnił z powagą. — Dzięki niemu mogę wysyłać wiadomości… ale tylko do tych, którzy naprawdę chcą je usłyszeć.
Helena spojrzała z zainteresowaniem.
— I jak działa?
— To proste — powiedział Elan — wkładasz myśl do środka, zamykasz skrzynkę i myśl sama wybiera adresata.
Wszyscy w pokoju uśmiechnęli się sceptycznie, ale Elan był już zajęty „wysyłaniem” pierwszej wiadomości. Nagle skrzynka zaczęła cicho brzęczeć, a z wnętrza wydobywały się delikatne światła.
— Chyba działa! — zawołał z radością.
W tym momencie do pokoju wszedł starszy pacjent, który słyszał rozmowę.
— To chyba coś, czego nam tu brakowało — mruknął. — Sposobu, by myśli przestawały biegać jak stado zdezorientowanych kozłów.
Elan skinął głową.
— Dokładnie. Bo na Zeyrze, gdy myśl się pomyli, dostaje mandat i musi wrócić na właściwą drogę.
Helena roześmiała się.
— Obyśmy mogli tu wprowadzić takie przepisy.
Wtem urządzenie znowu brzęknęło, a zza drzwi ktoś usłyszał:
— „Nie zapomnij oddać książki do biblioteki”.
Wszyscy spojrzeli na siebie z rozbawieniem — najwyraźniej „Zeyryjski przesyłacz” miał poczucie humoru.
Rozdział 7: Gdzieś między gwiazdami, a parkomatem
Pewnego dnia do szpitala zawitał nowy pacjent — mężczyzna o imieniu Felix, który twierdził, że jest międzygalaktycznym inspektorem do spraw absurdów. Jego misją było wykrywanie i eliminowanie najbardziej niedorzecznych sytuacji — takich, które na Ziemi zdarzały się na porządku dziennym.
— Witajcie, ziemscy przyjaciele — powiedział, wchodząc z teatralnym gestem. — Przyszedłem sprawdzić, czy wasze systemy nie zapętliły się w pętli absurdu.
Elan uśmiechnął się szeroko.
— Właśnie mieliśmy „Zeyryjski przesyłacz myśli”. Trochę w nim chaosu, ale nikt nie dostał mandatu — jeszcze.
Felix wyciągnął notatnik, który wyglądał jak połączenie starego kalkulatora z cyrkowym kapeluszem.
— Ciekawy gadżet. U mnie na planecie, jeśli urządzenie robi więcej hałasu niż pożytku, zostaje odesłane do naprawy w ciągu… dwóch galaktycznych sekund.
Helena spojrzała na niego z uśmiechem.
— A jak wy na swojej planecie radzicie sobie z rutyną i pośpiechem?
Felix wzruszył ramionami.
— Zatrudniamy specjalny oddział, który codziennie przed świtem zamienia wszystkie zegary na analogowe… i to działa zaskakująco dobrze.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Elan zamyślił się.
— Może i u nas warto by było spróbować czegoś takiego.
I tak zaczęła się nowa era w szpitalu — z zegarami, które nie do końca wiedziały, która jest godzina, i pacjentami, którzy nagle zaczęli doceniać „Półgodzinny Nieformalny”.
Rozdział 8: Zegar czasu wstecznego i efekt kawy orbitalnej
Kilka dni później Felix pojawił się w ogrodzie szpitalnym z nowym gadżetem.
— To jest Zegar Czasu Wstecznego — oznajmił dumnie, stawiając dziwne urządzenie na stole. — W waszych warunkach działa tylko raz dziennie, ale wystarczy, by cofnąć czas o dokładnie jedną minutę.
Helena spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— O jedną minutę? Tylko tyle?
— To wystarczająco dużo — odpowiedział Elan poważnym tonem — żeby pacjent zdążył powiedzieć „przepraszam” zanim przewróci wazon... albo żeby lekarz mógł cofnąć źle postawioną diagnozę... albo żeby pielęgniarka złapała kawę zanim się rozleje.
Wszyscy spojrzeli w stronę automatów z kawą. Maszyna jak zwykle charczała i wyrzucała pół szklanki wrzątku, pół piany i pół nadziei na lepszy dzień.
Felix uśmiechnął się pod nosem.
— U nas na orbicie mamy „kawę orbitalną”. Nigdy się nie rozlewa. Niestety czasem znika w nadprzestrzeni i wraca po trzech tygodniach w innym kubku.
— I kto ją wtedy pije? — zapytała Helena.
— Zazwyczaj pilot z Saturna. Albo księgowy z Wenus. Nikt tego już nie śledzi.
Nagle Zegar Czasu Wstecznego zatrzeszczał, zaświecił na niebiesko i… cofnął czas o jedną minutę. Wszyscy nagle stali dokładnie w tych samych miejscach co przed chwilą.
Tyle że... kawa w automacie tym razem była idealnie spieniona, pachnąca i podana w czystym kubku.
Helena zamrugała zdziwiona.
— To chyba... to działa?!
Elan spojrzał na Felixa z podziwem.
— Zegar może i cofa tylko minutę… ale jaką minutę! Idealna kawa to w tym kraju rzadkość godna nagrody Nobla.
W tym momencie do ogrodu wpadł ordynator szpitala — w samych kapciach, z czapką św. Mikołaja na głowie i tabletem w ręku.
— Kto włączył to... coś?! — krzyknął. — Właśnie zatwierdziłem budżet oddziału na przyszły rok i nagle... wszystko się cofnęło! Budżetu nie ma!!
Wszyscy spojrzeli po sobie.
Felix westchnął ciężko.
— Zegar ma jedną wadę... niestety cofa też wszystkie elektroniczne decyzje.
Elan skinął głową poważnie.
— Cóż... lepsza kawa niż budżet. Przynajmniej pacjenci będą szczęśliwsi.
Ordynator jęknął i zrezygnowany opuścił ogród, mamrocząc coś o „kosmicznych sabotażystach” i „złotych kapslach z Wenus”.