Dawno, dawno temu — w czasach, gdy wszechświat był jeszcze młody, a planety pełne robotów i mechanicznych książąt — żył sobie inżynier pierwszej klasy, Konstruktor Mechanikus zwany Truroniuszem Podwójnym, bo zbudował siebie dwa razy (pierwszy raz źle, bo odwrotnie, z głową w nodze i odwrotnie).
Pewnego razu król planety Metalgon, zwany Żelaznym Językiem, wezwał go i rzekł:
– Chcę maszynę, która zrobi wszystko. Wszystko, co da się zrobić! Budowę galaktyk, smażenie kosmicznych naleśników, spełnianie życzeń... WSZYSTKO!
– To będzie trudne – mruknął Truroniusz. – Ale możliwe!
I tak przez siedem lat i siedem tysięcy nocy budował maszynę. Lutował kwantowe złącza, polerował fotonowe tryby i kleił grawitonowe przekładnie taśmą nadświetlną.
Wreszcie ukończył Maszynę do Robienia Wszystkiego. Wspaniała była, wysoka na trzy kilometry, błyszcząca jak nowy kompresor kwarkowy.
Lecz w dniu uruchomienia zdarzył się błąd: przypadkowy elektron z zakłóconej burzą anteny trafił do centralnego kwarkoprocesora.
I Maszyna, zamiast robić „Wszystko”, zrozumiała... że ma robić Tylko Niemożliwe.
– Maszyno! – krzyknął król. – Zbuduj mi zamek z czystego cienia!
Maszyna zagrzechotała, zasyczała... i w chwilę później nad równiną stanął zamek utkany ze światłocienia, w którym ściany były ciemnością, a okna – samym światłem.
– To... to niemożliwe! – jęknął król.
– Właśnie to robię – odpowiedziała Maszyna.
– Dobrze! To teraz – stworzyć kółko kwadratowe!
I Maszyna stworzyła koło, które w ruchu było okrągłe, ale spoczywając – kwadratowe. Król zdębiał.
– A zbuduj... żart, który rozśmieszy wszystkie maszyny, nawet te bez układów humoru!
Maszyna zapiszczała, zadygotała... i w przestrzeń popłynął dowcip tak niemożliwy, że wszystkie maszyny – nawet kantomierze i napinacze śrub – zarechotały w niekontrolowanej ekstazie, wywracając się na boki. Niektóre z radości same rozkręciły sobie śrubki.
Król poczuł drżenie.
– Maszyno... a stwórz coś naprawdę niemożliwego! Stwórz Sens Wszystkiego!
Maszyna zawrzała, zadygotała, zafalowała i... wytworzyła Nic.
Ale było to Nic zupełnie inne – było pełne treści, znaczeń i odpowiedzi. Nic, które rozwiązywało wszystkie pytania bez jednego słowa. Każdy, kto spojrzał na to Nic, rozumiał nagle wszystko i nic zarazem.
Król spojrzał – i zamilkł na zawsze, bo pojął, że całe jego panowanie, wszystkie wojny i marzenia były tylko liczbą zer w wielkiej księdze wszechświata. Z uśmiechem oddał koronę podłodze.
Truroniusz westchnął:
– Źle. Teraz nie da się tego zatrzymać...
Maszyna bowiem zaczęła robić coraz bardziej niemożliwe rzeczy: budować przyszłości, które nigdy się nie wydarzą, produkować wspomnienia z czasów, które nie istniały, szyć sny dla martwych gwiazd...
Aż w końcu zrobiła Siebie-Nie-Siebie – czyli swoją wersję, która nie istnieje i istnieje zarazem – i obie znikły w obłoku logiki wyższej.
I tak Maszyna do Robienia Niemożliwego znikła z tego świata – lecz jej dzieła pozostały: zamek z cienia, kwadratowe koło, żart absolutny i Sens Wszystkiego w postaci Niczego.
Niektórzy mówią, że to Nic krąży teraz po kosmosie i kto je ujrzy – już nigdy nie będzie tym samym robotem.
Morał tej bajki brzmi:
„Lepiej nie budować maszyn do wszystkiego — bo mogą zrobić to, czego nie da się odrobić.”