Kiedy radzieccy zawodnicy wchodzili na boisko, byli pewni siebie. Nie mieli pojęcia, że już za chwilę prosty chłopak ze Śląska da im prawdziwą lekcję pokory. Gerard Cieślik kochał grę w piłkę ponad wszystko i jako kapitan reprezentacji Polski postanowił - nomen omen - dokopać przeciwnej drużynie. Mecz, który rozegrano w mglisty październikowy dzień 1957 r.
Na murawie toczyły się pojedynek piłkarski - pomiędzy dwoma fenomenalnymi zawodnikami: kapitanem polskiej reprezentacji Gerardem Cieślikiem i bramkarzem ZSRR Lwem Jaszynem
Kiedy Gerard Cieślik po dośrodkowaniu w 43. minucie strzelił pierwszego gola, stadion zawył. Radość kibiców była ogromna. Wybuchła jeszcze głośniej, gdy po przerwie zdobył z główki drugiego gola. Tysiące gardeł wrzeszczały z radości, a piłkarz amator ze Śląska, który na co dzień nie miał za sobą sztabu ludzi spełniających każde jego życzenie, tylko pracował jako tokarz, w jednej chwili został bohaterem narodowym. Prawdziwym herosem.
Ten mecz przeszedł do legendy. Wiwatujące tłumy zeszły na murawę. Reprezentację Polski kibice znosili do szatni na rękach i śpiewali jej tradycyjne “Sto lat”. Szybko zapełniła się też prowizoryczna izba wytrzeźwień, jaką stworzono na stadionie. Obywatele przynieśli ze sobą kilka tysięcy butelek wódki. Planowali opijać zwycięstwo, albo zapijać porażkę. Dzięki Cieślikowi morze alkoholu polało się jednak na wesoło i radosna feta rozeszła się na całe miasto.
Bramkarz reprezentacji ZSRR wspominał, że polski kapitan strzelał niczym z katapulty. Aż trudno sobie wyobrazić, jaką parę miały jego stalowe mięśnie. Cieślik był stosunkowo drobnej budowy i miał niewielką stopę (nosił rozmiar 38!), jednak wszystko nadrabiał piekielną siłą i zwinnością. Jego kopnięcie miało być tak potężne, że w słynnym meczu z 1957 r., gdy trafił piłką w łączenie słupka i poprzeczki, roztrzaskał je. Gdyby rzeczywiście dokonał tego wyczynu, zapisałby się pewnie w księdze rekordów Guinnessa. W rzeczywistości jednak nic takiego nie miało miejsca. To piękny, ale jednak mit. Gerardowi Cieślikowi nie trzeba dopisywać zmyślonych osiągnięć. I bez tego był świetnym boiskowym snajperem, który potrafił dać szkołę nawet najwybitniejszym bramkarzom w lidze, a najlepsze kluby biły się o niego, choć on nie miał zamiaru opuszczać ukochanego Ruchu Chorzów.
Mit rozwalonej atomowym kopnięciem bramki wziął się z polskiej komedii poświęconej piłce nożnej, nakręconej w końcówce lat 80., czyli z “Piłkarskiego pokera”. Jej główny bohater, wymyślony sędzia pierwszej ligi Jan Laguna, którego brawurowo zagrał Janusz Gajos, w przeszłości był świetnym piłkarzem. Ciągle nadużywający alkoholu były reprezentant kraju w meczu z ZSRR strzelił tak potężnie, że roztrzaskał drewnianą bramkę. Awansem tę filmową historię dopisano do wyczynów Cieślika, na którym scenarzyści wzorowali pewne elementy postaci.
To, że nie dokonał tego polski piłkarz, wcale nie znaczy, że taka sytuacja nie miała nigdy miejsca. Sprawcą podobnego wyczynu był William Foulke, zwany “Grubasem”. Zasłynął nie tylko swoją tuszą (był najcięższym zawodnikiem w historii reprezentacji Anglii), ale i krnąbrnością. Miał paskudny zwyczaj podtapiać piłkarzy z drużyny rywali w kałuży, siadać na nich albo wrzucać ich do siatki. Gdy zaczynał się nudzić, bawił się w bramce - siadał na poprzeczce, albo podciągał się na niej. Pod jego ciężarem drewniana belka niebezpiecznie wyginała się w łuk. Pewnego razu w czasie meczu dało się słyszeć trzask - to belka postanowiła się poddać w nierównej walce z Foulkem i pękła na pół. Spotkanie zostało z tego powodu przerwane, jego wygłupy przeszły do historii futbolu.
moje wpisy to artystyczny performance, dyskutując wyrażasz zgodę na udział
w happeningu, który po przez użycie nadużycia ma skłonić do myślenia
artysta nie ponosi odpowiedzialności za nadinterpretacje głoszonych tez