przypomniala mi sie przygoda matki...
w polowie sierpnia 1991 matka wybrala sie nad Bajkal powspominac, mial byc tydzien, gora dwa a wyszlo... przeszlo 2 miesiace
kilka dni pozniej w Moskwie generalowie dokonali puczu, wiec granice zamknieto, wewnetrzne rowniez, lacznosc przerwana, a ja z siostra (wtedy miala 14 lat) bez kasy - wiekszosc poszla w pierwszy weekend
zadzwonilem do ojca, ktory wtedy byl gdzies na Morzu Srodziemnym (przemile panie pracowaly na Gdynia Radio)... dwa dni czekalem na rozmowe (bywalo dluzej), okazalo sie ze ojciec plynie do Turcji i jak tylko uda mu sie skontaktowac z matka, to bedzie na nia czekal w Baku (Azerbejdzan), bo dalej wizy nie dostanie...
pucz skonczyl sie po kilku dniach, ale nastaly niepokoje w sasiednich republikach - Czeczenia probowala sie pozbyc Moskwy, Litwa i Lotwa proklamowaly niepodleglosc...
w koncu mama sie odezwala - dodzwonila sie do nas na poczatku wrzesnia - jest cala i zdrowa, ale nie wie kiedy przyjedzie, bo przez Moskwe nie moze leciec, a do Ukrainy czy Litwy wizy nie dostanie jako Rosjanka... mowie, wiec ze ojciec jest w Turcji i bedzie na nia czekal w Baku przez tydzien, moze dwa, bo mu statek 'ucieknie'
prawie trzy tygodnie pozniej mama zadzwonila przez Gdynia Radio... z przygodami w koncu sie zobaczyla z mezem - a przygody miala niezle:
otwarto granice wewnetrzne i przywrocono czesciowo komunikacje lotnicza, wiec mam kupila bilet na lot do Baku, bez problemow wsiadla do samolotu... problemu zaczely sie przy ladowaniu, bo nie bylo gdzie - Azerbejdzan zaplonal...
wyladowala w Suchumi (Gruzja)i wsiadla w autobus do Baku podstawiony przez linie lotnicze; 200km to niby nie duzo, ot kilka godzin jazdy... niestety, tereny gorskie i partyzanci czy tez bandyci, znacznie utrudniali wycieczke, ba nawet stal sie pewna rutyna, tzw. wypad w pole, czyli wyskok z autobusu i ukrycie w najblizszym rowie...
w kazdym razie, po 20h dotarla do hotelu, gdzie czekal ojciec... jak sie przedzierali do Turcji, to innym razem, bo juz nie chce mi sie klepac