Stary ,wybudowany w 1925 r.dom od zawsze wzbudzał niepokój w domownikach.
Wszyscy,moja rodzina i goście bali się w nim spać.
Słyszałam mnóstwo historii,o tym co tam się wyprawia,ale słuchałam ich z przymrużeniem oka.
Po prostu nie wierzyłam,dopóki sama w tym domu nie zamieszkałam.
Pewnej nocy,zbudził mnie potworny huk na strychu.
Usiadłam wyprostowana ,jak sprężyna na łóżku i zaczęłam nasłuchiwać.
Nie muszę chyba dodawać,że mi serce waliło jak młot - nawet nie słyszałam własnych myśli

Po chwili usłyszałam kroki na strychu,jakby ktoś chodził w wojskowych,ciężkich butach.
Byłam tak przerażona,że zadzwoniłam na policję i zgłosiłam włamanie
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
Policja przyjechała w liczbie jeden radiowóz i 2 busy.
Otoczyli dom,wtargnęli do środka - akcja jak przy obławie na terrorystów
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
Oczywiście nikogo nie znależli i odjechali.
A mój lokator dawał znak,że "żyje" prawie każdej nocy.
Potem doszło przesuwanie sprzętów,coś tam mu spadało,a czasami słyszałam taki odgłos,jakby się o coś potknął i upadł
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif )
W ciągu dnia,szłam na strych sprawdzić ,czy może będą jakieś widoczne ślady tej nocnej działalności,ale wszystko było jak zawsze.
I tak sobie żyliśmy przez długi okres czasu.
Ja zdążyłam się już przyzwyczaić,syn też,a córka była zbyt mała,żeby zwracać na te odgłosy uwagę.
Gdzieś tak po roku,mojemu lokatorowi chyba znudziło się siedzenie na strychu,bo ileż można,więc zaczął chodzić po schodach,które wiodły z korytarzyka na strych.
A że były drewniane,to za każdym razem ,jak stąpał potwornie trzeszczały.
No i zaczął rozrabiać już nie tylko w nocy,ale i w ciągu dnia.
Pewnego wieczoru,zimą,wróciliśmy do domu,rozbieramy się w korytarzu,aż tu nagle,usłyszeliśmy potworny huk,spojrzeliśmy na klapę,która zamykała wejście na strych i zablokowana była ciężkim żelaznym łańcuchem - patrzymy,a łańcuch się buja...
Koleżanka syna odrazu uciekła,a nas przeszły ciarki.
Tak naprawdę zaczęłam się bać,dopiero po tym,jak na moich i syna oczach zniszczył zabawkę córki,taką wiszącą nad łóżeczkiem pozytywkę ze zwierzątkami.
Źle powiedziałam,byłam przerażona, patrząc,jak plastikowy uchwyt na którym umocowana była pozytywka,bardzo powoli rozciąga się tak,jakby był podgrzewany i nagle się złamał.
Następnego dnia,z samego rana byłam już w klasztorze u Franciszkanów.
Nawet nie macie pojęcia jak się wstydziłam im o tym wszystkim opowiedzieć.
Bałam się,że mi nie uwierzą,ale stało się inaczej.
Zostałam bardzo mile przyjęta i .... dopiero wtedy nasłuchałam się,jakie ludzie mają problemy z duszami

Ten mój lokator należał do wyjątkowo spokojnych

Po wizycie ojca franciszkanina wszystko się uspokoiło...