Jest tu nowa
Min przyjechała z Chin do Australii. Ma 30 lat. Urodziła się i mieszkała całe życie w Chinach. Nigdy nie była za granicą. Pochodzi z małej mieściny, gdzieś w środku Chin, gdzie po drogach nie jeżdżą nawet samochody, a jedzenie psa, myszy czy kota jako posiłku nikogo nie dziwi. Przyjechała do Australii, bo osoba z tego kraju oświadczyła jej się w Chinach. Po kilku miesiącach wzięli ślub i postanowili się przenieść do Kraju Kangurów. To znaczy Min musiała czekać, aż zostanie jej przyznana wiza małżeńska, dzięki której mogła dołączyć do swojego małżonka.
Pierwszy kontakt z piękną Australią nie jest łatwy. Pierwszy rzut oka na ceny w sklepach i wręcz załamanie. - Jakie tu wszystko jest drogie - mówi. Szybko okazuje się, że aby zrobić zakupy, trzeba jechać pociągiem albo autobusem, bo odległości są tak duże. Zaskoczeniem jest również, że w kraju jest pełno Chińczyków, którzy, tak jak ona, wyemigrowali ze swojego kraju. - Będzie dobrze - mówi. - Moi rodacy mi pomogą, a poza tym zawsze mam mojego męża, który zarabia dużo, wiec nic mi nie grozi. Poza tym, Australia to kraj możliwości, można dużo zarobić, można mieć własny biznes.
Swoi, ale nie swoi
Życie na co dzień z mężem nie okazuje się łatwe. Cały dzień nie ma go w domu, bo pracuje. Gdy przychodzi wieczorem, jest zmęczony. Już na początku zdarza im się kilka kłótni. Wychodzą różnice kulturowe. Ona lubi ryż i warzywa, on woli zwykły makaron czy zupę bez dodatkowych chińskich przypraw. On lubi spędzać święta Bożego Narodzenia po swojemu, ona takiego święta nie zna. Wie tylko, że jest choinka, ale nigdy jej nie ubierała. Dodatkowo mąż nie chce dziecka zaraz. On chce poczekać. Chce, żeby kupili mieszkanie i żeby Min zrobiła sobie szkołę pomaturalną, która pozwoli jej pracować. Zdarza jej się po cichu popłakiwać. Tęskni za przyjaciółmi, których zostawiła w rodzinnym mieście. Tu ich nie ma.
Na emigracji ciężko znaleźć przyjaciół. Każdy zabiegany. Poznana z sąsiedztwa kobieta o imieniu Jackie jest od niej o kilka lat starsza i ma skończone studia. Nie chce się z nią zaprzyjaźnić, traktuje ją z góry i właściwie utrzymuje kontakt tylko dlatego, że jej mąż jest biały. Chińczycy wiedzą, że biali mają kontakty i pieniądze, więc dobrze mieć wśród nich znajomych. Jackie za to przyjaźni się z inną Chinką z sąsiedztwa - Lucy, która ma męża Australijczyka (dla niego jest to już czwarte małżeństwo) i pracuje jako księgowa. Jackie pracuje jako architekt. Obie skończyły uniwersytet. Min skończyła tylko szkolę średnią, bo w jej miasteczku nie było nawet wyższej szkoły, a studiowanie w dużym mieście było za drogie.
Ciężko jest znaleźć pracę. Niby Chińczycy sobie pomagają, ale niemal wszyscy pracują nielegalnie. Mało tego - wyzyskują się nawzajem. Minimum krajowe to 14 $ za godzinę, a oni nigdy nie płacą więcej niż 10 $ za godzinę. Nie odprowadzają podatków ani nie opłacają składek na fundusz emerytalny. Do tego chcą, aby dobrze znać angielski, a Min mówi bardzo słabo w tym języku. Pracy nie ma. Jedynie mąż nie wydaje się tym przejmować. Spokojnie mówi jej, aby konsekwentnie szukała.
Zupełnie inaczej niż w domu
Już po dwóch tygodniach Min zaczyna narzekać, że strasznie ciężko w tym kraju znaleźć pracę. U niej w Chinach pracy było pełno. Płacono około 300 - 500 yuanów miesięcznie za pracę w wymiarze około 70 godzin tygodniowo (6 dni w tygodniu po 12 godzin). Ta kwota to mniej więcej równowartość 60 - 80 dolarów australijskich czyli 120 - 160 polskich złotych. Ale praca była i wystarczało na jedzenie, choć nie zawsze na mięso. Nie mówiąc o tym, że nie miało się w domu mebli, pralki czy lodówki. Mebli - bo po co? Ubrań dużo nie ma, można wieszać na wieszakach, pralka i lodówka tylko pobierają prąd, a przecież można codziennie kupować świeże jedzenie. Po co komu lodówka czy pralka? Jakże więc jest zdziwiona, gdy widzi, że jej mąż ma i pralkę, i lodówkę, i dwa komputery, i cały czas zaświecone światło w domu. - Mój ojciec nie chce tych wszystkich elektronicznych rzeczy, bo mało się tego używa, a prąd przecież kosztuje i jest drogi - mówi mężowi, który słucha tego chyba jakby z niedowierzaniem, choć przecież był w Chinach i jej rodziców zna.
Idziemy do przodu
Po kilku tygodniach Min rozpoczyna kurs angielskiego. Tutejszy rząd daje taki kurs za darmo, a przynajmniej pierwsze 500 godzin. Min chodzi więc do szkoły, uczy się języka. Udaje się zdobyć pierwszą pracę. Co prawda to wolontariat, ale to zawsze sukces. Pracuje głównie z ludźmi anglojęzycznymi. Nie bardzo ich rozumie, mają bardzo ciężki akcent, a ona przecież z angielskim nie za bardzo. Ale mija tydzień, czy dwa i w prostych sprawach zaczynają się nagle rozumieć. Min słucha swojej szefowej, jak ta mówi po angielsku i zaczyna rozumieć proste zdania. A i kurs pomaga.
To nie wszystko. Udaje jej się poznać koleżankę, która mieszka niedaleko szkoły. Koleżanka ma na imię Ding i mieszka tu od dwóch lat. Ma dziecko i męża Australijczyka. Wreszcie po tak długich oczekiwaniach udaje jej się znaleźć bratnią duszę. A i z mężem dogaduje się coraz lepiej. Udało się jej przyzwyczaić go do jedzenia chińskich warzyw, które wyglądem białemu człowiekowi przypominają trawę zebraną z trawnika. Ale mąż to je i bardzo sobie chwali. Min nawet czasami próbuje chleba i sera, którego Chińczycy jeść nie chcą, bo to w ich kraju jest za drogie. Ale nadal wie, że tego nie lubi i nie polubi. Nie ma to jak ryż. Z mężem dogadują się już bardzo dobrze. To tylko początkowe niedociągnięcia spowodowały, że raptem dwa, czy trzy razy zdarzyło im się pokłócić.
I tylko ta praca
To wciąż pozostaje największym problemem. Stałej pracy ani śladu. Ale w końcu po kilku tygodniach udaje jej się znaleźć pracę w salonie piękności przy maseczkach i masażach. Właścicielka daje jej regularną pracę, oczywiście jak przystało na Chinkę, nie płaci żadnych podatków, ani składek na fundusz emerytalny. Płaci około 7 $ za godzinę. Ale już po jakimś czasie okazuje się, że są problemy z płatnością. Już po pierwszym tygodniu są spóźnienia. Po dwóch tygodniach właścicielka przestaje płacić. I wtedy do akcji wkracza mąż. - Powiedz jej, że masz białego męża i że on mówi, że łamiesz prawo. Jeśli nie odda ci wszystkich pieniędzy, to straci biznes i zostanie wyrzucona z Australii i już ja się o to postaram - mówi mąż. Przestraszona perspektywą konfrontacji z białym człowiekiem właścicielka salonu wypłaca wszystko, a nawet więcej. Tylko że Min już więcej do salonu nie ma wstępu. Właścicielka zatrudni inne Chinki, które nie mają białych mężów i które nie znają prawa, jakie panuje w tym kraju. Więc nadal będzie bezpieczna.
Później udaje jej się znaleźć pracę w restauracji. Jako że chodzi do szkoły i uczy się, to może pracować tylko dwa dni w tygodniu. Otrzymuje 10 $ za godzinę, a więc wciąż sporo poniżej minimum. Szefowej niezbyt się to podoba. Kiedy jednak Min chce rozpocząć kurs fryzjerstwa, szefowa wyrzuca ją z pracy. Na jej miejsce zatrudni Chinki, które mogą pracować 5 dni i nie chcą chodzić do szkoły. Taka, która chce się uczyć, to wiadomo - jak skończy szkołę, to znajdzie sobie lepszą pracę, więc po co ją trzymać? Tym razem nie ma już problemów z płatnościami, bo szefowa jest uczciwą osobą.
Min znajduje w końcu pracę w innym salonie piękności. Tam pracuje tylko co jakiś czas i tylko jeśli jest umówiona jakaś klientka. Ale zawsze kilkadziesiąt dolarów wpada. Zresztą mąż - choć bardzo oszczędny - nigdy jej na nic pieniędzy nie żałuje. Oczywiście praca tradycyjnie już bez podatków i składek, ale na godzinę wychodzi czasami nawet więcej niż 10 $. Do 14 $ za godzinę wciąż jednak jeszcze daleko.
Poważna nauka
Min rozpoczyna poważną naukę. Zaczyna studiować fryzjerstwo po prawie roku nauki angielskiego. To bardzo ciężkie dla niej. Bariera językowa jest nadal bardzo duża, ale sporo już rozumie. Z mężem może już swobodnie porozmawiać, choć jej "English" przypomina nieco "Chinglish" czyli chiński angielski. Ale i Australijczyków nieraz udaje jej się już zrozumieć, a i z sąsiadami potrafi się dogadać. Szkoła jest o tyle ciężka, że większość studiujących to też Australijczycy, a właściwie Australijki. Zwykle młodsze od niej. Nauka trwa i trwa, i tak jeszcze trwać będzie. Ale to już wybiega poza granice naszej historii.
Rośnie grono przyjaciół
Pamiętacie te sąsiadki, które nie chciały z Min rozmawiać? Zarówno Jackie jak i Lucy z czasem się zmieniły. Wszystkie się zaprzyjaźniły i nie ma już problemów, że one mają studia, a Min nie. Odwiedzają się nawzajem, a Min z mężem ofiarują Jackie swój stary telewizor. Przyjaźń z Ding nadal trwa, ale Min wielokrotnie krytycznie wyraża się o swojej pierwszej przyjaciółce. Ding nie chce się uczyć języka, ani przechodzić kursu, który dałby jej pracę. Dziecko wysłała do Chin, aby opiekowała się nim jej rodzina. To u Chinek bardzo modne. Im wydaje się, że nie ma z tym problemu. Nieważne, że dziecko będzie się wychowywać w biedzie. Min na początku pobytu mówiła mężowi o takiej możliwości, ale on stwierdził, że jeśli ona chce wysłać dziecko do Chin, to dziecka mieć nie będą. Z czasem sama się przekonała, że miał rację. Dziecko powinno być z rodzicami, a nie na drugim końcu świata.
Ding jednak tego nie chce zrozumieć. Marzy jej się dom z trzema sypialniami, mimo że oboje z mężem nie pracują. Poza tym, chce sprowadzić do Australii swoją siostrę i matkę, i poszukać im tu mężów. Żeby mogły zostać na stałe. No i żeby rząd im płacił za bezrobocie czy emeryturę. W Chinach rząd nie płaci ani bezrobotnym, ani emerytom. Bo ludzi jest za dużo. - Jak ona to sobie wyobraża? Że oprócz jej i męża w domu będzie jeszcze jej siostra i matka? Czy ona oszalała? - dziwi się Min. Ich zażyła przyjaźń przeminęła. Nadal się przyjaźnią, ale już nie tak bardzo, jak kiedyś.
Najlepszym przyjacielem okazuje się być mąż Min. Ten sam, z którym na początku się kłóciła. To właśnie z nim może o wszystkim porozmawiać. O swoich obawach, o problemach, o przyszłości. Razem chodzą na inspekcje mieszkań, które są na sprzedaż, jeżdżą w różne miejsca. Razem robią zakupy, a żywność okazuje się być bardzo tania, choć na początku wydawała się przecież bardzo droga. Mąż odnowił prawo jazdy, więc kupili sobie samochód i teraz wszędzie się podróżuje dużo łatwiej. A że wciąż sporo zarabia, to i niczego im nie brakuje. Min chce w przyszłości wysyłać pieniądze swoim rodzicom, bo przecież rząd chiński nie płaci emerytur i nie będą mieli z czego żyć. A siostra i brat nie zarabiają zbyt dużo, dodatkowo brat pije i trudni się hazardem.
I tu kończy się nasza historia. Min ciężko pracuje i idzie do przodu. Nie poddaje się, choć czasem nie jest łatwo. Nie poddała się na początku, więc nie podda się i teraz. Wie, że będzie dobrze. Że niczego jej tu nie zabraknie, a z czasem znajdzie stałą pracę, będzie miała opłacane składki emerytalne i podatki. A w planach jest dziecko, bo kupno mieszkania tuż tuż. Nie taka straszna ta emigracja, choć nie można powiedzieć, żeby było łatwo...
A GDYBY ZMIENIC NARODOWOSC BOHATERKI NA INNA I AUSTRALIE NA JAKIS KRAJ EUROPEJSKI...
Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona - Albert Einstein