Moja historia jakby inna od opisanych wczesniej. Postaram sie krotko.
2008 i decyzja - wyjezdzamy z tego popapranego kraju. Dwie corki 6 i 9 lat, mieszkanie, firma. Dokad? pomyslow kilka, stanelo, ze Hiszpania.
W miesiac sprzedajemy firme i mieszkanie, dwie doby w hotelu na zalatwienie ostatecznych formalnosci, spakowani w dwa auta i 8 pazdziernika w droge.
W hiszpanii 5 miesiecy, dziewczyny do szkoly, my glownie wylegiwanie na plazach Andaluzji, Boze Narodzenie tez nad oceanem, taki urlop, ktory nalezal sie nam od lat.
W marcu 2009 znow szybka decyzja i realizacja planu - Anglia. Konkretnie?... Nie wiadomo, zjedziemy z promu i sie zobaczy...
Nie bylo trudno bo mielismy pieniadze i mowilam jezykiem tubylcow.
To tak w uogolnieniu.
Bedzie 10 lat zaraz w UK, 20 lat malzenstwa w te Boze Narodzenie, w miedzyczasie 3 lata w separacji, maz Manchester, ja Londyn. To taki armageddon, ktory przeszedl przez nasze zycie wlasnie tu, na obczyznie. Widywalismy sie tylko wtedy gdy 'wymienialismy' sie dziecmi - brzmi slabo, wiem. Bez slowa. Trzy lata.
Ulozylo sie. Sama w to nie wierze. Po trzech latach zaczelismy ze soba rozmawiac, wyjasniac co poszlo nie tak i jak ma pojsc teraz.
Dzis mamy wlasny dom, 19-letnia corka na swoim, 16-letnia ambitnie planuje Oxford lub Cambridge.
Zycie mi dowalilo (bardzo nieeleganckie slowo ale trafne) i wiem co wazne. I co nie wazne...
[ Ostatnio edytowany przez: violettaphotography 20-10-2018 20:35 ]
#Violujemy