M.Konopnicka
Wolny najmita
Wąską ścieżyną, co wije się wstęgą
Między pólkami jęczmienia i żyta,
Szedł blady, nędzną odziany siermięgą,
Wolny najmita.
I nigdy wyraz nie był dalszym treści,
Jak w zestawieniu takim urągliwym.
Nigdy nie było tak głuchej boleści
W jestestwie żywym.
Rok ten był ciężki: ulewa smagała
Srebrnym swym biczem wiosenne zasiewy.
I ziemia we łzach zaledwie wydała
Słomę a plewy.
Z chaty, za którą zaległy podatki,
Wygnany nędzarz nie żegnał nikogo...
Tylko garść ziemi zawiązał do szmatki
I poszedł drogą.
W powietrzu ciche zawisły błękity.
Echo fujarki spod lasu wschód wita...
Stanął i otarł łzę połą swej świty
Wolny najmita.
Wolny, bo z więzów, jakimi go przykuł
Rodzinny zagon, gdzie pot ronił krwawy,
Już go rozwiązał bezduszny artykuł
Twardej ustawy...
Wolny, bo nie miał dać już dzisiaj komu
Świeżego siana pokosu u żłoba;
Wolny, bo rzucić mógł dach swego domu,
Gdy się spodoba...
Wolny, bo nic mu nie cięży na świecie –
Kosa ta chyba, co zwisła z ramienia,
I nędzny łachman sukmany na grzbiecie,
I ból istnienia...
Wolny, bo jego ostatni sierota,
Co z głodu opuchł na wiosnę, nie żyje...
Pies nawet stary pozostał u płota
I z cicha wyje...
Wolny! – Wszak może iść albo spoczywać,
Albo kląć z zgrzytem tłumionej rozpaczy,
Może oszaleć i płakać, i śpiewać –
Bóg mu przebaczy...
Może zastygnąć, jak szrony, od chłodu,
Bić głową w ziemię, jak czynią szaleni...
Od wschodu słońca do słońca zachodu
Nic się nie zmieni.
Ubogi zagon u nędznej twej chatki
I mokrą łączkę, i mszary, i wrzosy
Obsadzi urząd... podatki! podatki!
Ty idź do kosy!
Idź, idź! Opłatę do kasy wnieść trzeba,
Choć jedno ziarno wydadzą trzy kłosy
I choć nie zaznasz przez rok cały chleba...
Idź, idź do kosy!
Czegóż on stoi? Wszak wolny jak ptacy?
Chce – niechaj żyje, a chce – niech umiera!
Czy się utopi, czy chwyci się pracy,
Nikt się nie spiera...
I choćby garścią rwał włosy na głowie,
Nikt się, co robi, jak żyje, nie spyta...
Choćby padł trupem, nikt słówka nie powie...
- Wolny najmita!
*********
Wolny najmita XXI w.
Już nie polną ścieżyną, co wije się wstęgą,
tylko brukowanymi ulicami miasta
idzie człek blady odziany w łachmany,
to potomek Piasta.
Idzie i idzie od bramy do bramy i do drzwi puka,
on pracy szuka.
Czasem zmęczony przysiada przy drodze,
widzi swe blizny na piersi i nodze,
wtedy jak zjawy stają przed oczami
ludzie z noszami.
Był jeszcze wtedy bardzo młody synek,
gdy trwały walki o demokrację i wolny rynek.
Wierzył, że teraz sprawiedliwość nastanie
i że to za nią dostał tęgie lanie.
Wstaje i idzie dalej, bo żyć przecież trzeba,
a tu brak mieszkania, odzieży i chleba.
Bo dóbr nie nabrał po komunizmie pozostawionych,
ani nie dostał tych z Unii nam przydzielonych,
tylko tych sił garstka co mu jeszcze została
na resztę życia wystarczyć mu miała.
Więc idzie dalej i o pracę pyta,
wolny najmita.
Lecz za nim snuje się takich miliony,
a wolny rynek jest już napełniony,
więc wymagania rosną a cena wciąż spada
poniżej dochodów żebrzącego dziada.
Z tego jeszcze koszty i podatki.
Za co więc ma utrzymać siebie i swe dziatki?
***
Ludzie bowiem to anioły bez skrzydeł, i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyhodować je sobie...