Ciekaw jestem, czy ktoś miał już podobny przypadek i może podzielić się doświadczeniami.
Przed przeprowadzką mieszkaliśmy w kompleksie apartamentowców, na terenie którego na tyłach istnieją wyznaczone miejsca parkingowe dla rezydentów (przypisane do mieszkań) oraz zwykłe strefy parkingowe, z przodu, od ulicy, z których mogą korzystać odwiedzający. Przy tych ostatnich stoi również znak zakazu postoju z informacją, że w określonych godzinach mogą z nich korzystać wyłącznie rezydenci. Standard. Przy wprowadzaniu się otrzymaliśmy od agencji informację (niestety nie na piśmie), że jako mieszkańcy możemy stawać wszędzie - i tyle.
Przez ponad rok nic się nie wydarzyło. Na noc zostawialiśmy samochód na miejscu przypisanym do naszego mieszkania, w ciągu dnia jednak korzystaliśmy ze strefy (było bliżej do wejścia do budynku


W porządku, pomyśleliśmy, wyślemy pismo z informacją, że przecież tu mieszkamy i będzie po sprawie. Szybko otrzymaliśmy odpowiedź, że "reklamacja" dotarła i się nią zajmą, w załączeniu przesyłają nam tymczasowy, miesięczny permit, a w tzw. międzyczasie powinniśmy wystąpić o stały. Spoko, chociaż po roku mieszkania tam dowiedzieliśmy się, że w ogóle taki permit potrzebujemy - agencja nie zająknęła się na ten temat ani przez chwilę. Ale OK, nasz błąd, że się tym bliżej nie zainteresowaliśmy.
Wysłałem kolejne pismo, że dziękujemy za ów tymczasowy permit, ale o stały nie będziemy już występować, bo się wyprowadzamy i podałem nowy adres do korespondencji. Parę dni temu przyszło pismo, że nasza reklamacja nie została uwzględniona i mandat musimy zapłacić.
Postanowiłem jednak powalczyć i dziś wysyłam kolejne zażalenie - nie chodzi o sam mandat, bo to zaledwie 35 funtów, ale kurde o zasady

Nie kwestionuję tego, że jeśli permit jest potrzebny, naszym obowiązkiem było dowiedzieć się, iż tak jest oraz o niego wystąpić. End of story.
Tyle tylko, że:
- Permit wystawiany jest osobom, które mają do tego pewien "tytuł prawny". W tym przypadku wynika on ni mniej, ni więcej z PRAWA do parkowania w tym miejscu, które przysługuje rezydentom. Zakładam, że prawo to jest w mocy bez względu na to, jaki dokument mam w danym momencie przy sobie lub za szybą (rozumiem, że z tego powodu zresztą bez dodatkowych pytań przysłali nam ten tymczasowy permit). Na podobnej zasadzie - jeśli kupiłem samochód, a nie mam przy sobie dokumentów ów fakt potwierdzających, wcale nie oznacza to, że przestaję być właścicielem tego samochodu.
- Mandat jest formą kary za złamanie przepisów o ruchu drogowym - czyli w tym przypadku za zaparkowanie w miejscu niedozwolonym. Nie zaś - de iure, za brak permitu za szybą. W związku z tym, jeśli zapłacę mandat, z formalnego punktu widzenia potwierdzę tym samym, że Żona stanęła w miejscu dla nas niedozwolonym - co nie jest prawdą.
- Upraszczając jeszcze bardziej: Jeśli z jakiegoś abstrakcyjnego powodu nie mam prawa tam parkować, to na jakiej podstawie przysłali mi ów tymczasowy permit? A jeśli mam prawo tam parkować, to na jakiej podstawie utrzymują mandat w mocy?
Tak, jak mówię - to tylko 35 funtów, ale z drugiej strony - no bez jaj



Zastanawiam się, w jaki sposób zostanie to potraktowane, ale jako osoba dość pryncypialna, gotów jestem pójść z powodu tej kwestii nawet do sądu

Ciekawi mnie, czy kogoś coś podobnego już spotkało i miał podobne przemyślenia, ewentualnie jak to się skończyło. Może i jest to walka z wiatrakami, ale z drugiej strony co nam na tym świecie pozostanie bez Don Kichotów?

[ Ostatnio edytowany przez: tom78london 28-05-2012 12:32 ]