
Wszystkie twierdzą, że mają depresję, która jest ich wymówką, by np. nie szukać pracy (jedna się zwolniła kilka miesięcy temu i nie może się zabrać za szukanie dobrej pracy, więc żyje z oszczędności). Depresja i brak faceta pozwala im się spóźniać, być czasem niemiłym dla innych, upić się, usprawiedliwiać swoje niepowodzenia itp. A ilekroć spróbuję powiedzieć coś w stylu, żeby przestały siedzieć w domu i się dołować, bo to nic nie da, to słyszę, że mi łatwo mówić i że ja nie zrozumiem.
owszem, może nie zrozumiem do końca, wiem że im jest ciężko, ale przecież im bardziej na siłę będą kogoś szukać, to tym ciężej będzie kogoś znaleźć. Taka ironia losu. Tak mi się wydaje.
Reasumując, same dziczeją trochę przy tej swojej samotności na co dzień, odreagowują w weekendy, myśląc, że jak się gdzieś nawalą, to znajdą miłość swojego życia.
Od miesięcy nigdzie na imprezy nie chodzę, bo jestem w ciąży, ale wcześniej też bawiłam się w każdy weekend z nimi, też wypiłam za dużo nie raz. Ale ja się dobrze bawiłam i wracałam z mężem lub do męża, a one zawsze miały oczy szeroko otwarte i wypatrywały tego Jedynego w pubie, czy w klubie. Doszło do tego, że jedna nie potrafi się umówić na trzeźwo z facetem i iść np z nim coś zjeść, czy do kina, więc jak trafi sie jej randka, to umawia się w pubie, wieczorem, wcześniej wypijając ze 2 drinki w domu.