 Posty: 6
Z nami od: 29-01-2014 Skąd: Londyn |
Cytat:
Kiedy odwiedzilem to polskie getto okazalo sie, ze wsrod ludzi ktorzy mieszkali tam po kilkanascie lat tylko dwoch "znalo" angielski. Nigdy nie zapomne wyrazu "figerobary". Dlugo go rozkminialem, az w koncu dowiedzialem sie, ze chodzilo o "forget about it"
boskie;D
ja natomiast podczas mojego polrocznego pobytu w Chicago zaslyszalam miedzy innymi "gerary", co mialo oznaczac "get out of here". Ludzie, ktorzy posluguja sie takim smiszym ponglishem to przewaznie starsze osoby, ktorym jezyk angielski do szczescia nigdy nie byl potrzebny ze wzgledu na to, ze od samego przyjazdu obracaly sie w polonijnym srodowisku. Czy to w pracy, sklepie czy jakims urzedzie mozna spokojnie wszystko zalatwic bez lamania sobie jezyka angielszczyzna. Dopiero dzieci i wnuki najstarszych emigranow sa na tyle zamerykanizowane, ze z niektorymi juz nie sposob dogadac sie po polsku mimo, ze w domu rodzice i dziadkowe uzywaja tego jezyka.
|
 Posty: 4126
Z nami od: 30-10-2007 Skąd: London |
Niekoniecznie. Mój brat z rodziną mieszka w Chicago ponad 20lat. Wyjechał z żona i 3letnim synkiem.Tam urodziły się jeszcze 2 dziewczyny. Teraz jedna ma 17lat,a druga 8.
Od wyjazdu odiwdzili Polske 3razy ale za to co kilka dni widzimy się na skype.
Z najstarszym synem mozna porozmawiać. Ślicznie mówi po polsku,czasem gdy czegos nie zrozumie,to pyta. Studiuje,pracuje w banku.
17-latka mówi po polsku z "kluską w buzi". Często brakuje jej słowa ale z babcią rozmawiała. Ostatnio w wakacje po 3 tyg pobytu w Polsce,ładiej mówiła po polsku.
Natomiast 8latka prawie nic nie mówi. Z moimi córkami tylko po angielsku,z rodzicami po angielsku. Rozumie ale nie mówi .
Cała tróka chodziła lub jeszcze chodzi do szkoły polskiej,matura itd.
W domu rozmawiaja po polsku.
Prawdę mówiąc teraz w wakacje praktycznie cała rodzina na nich powsiadła,zawstydziła,że nie ucza dzieci po polsku.
|
 Posty: 13641
Z nami od: 20-09-2008 Skąd: Oregon |
To wina (zasluga?)tylko I wylacznie rodzicow. Tutaj obserwuje rozne domy. W jednych dzieci urodzone juz w USA mowia pieknie po polsku. W innych zaledwie dukaja. Bylem na wakacjach na Jamajce jakis czas temu. Tam na jednej z wycieczek poznalem pare dwojga mlodyvch ludzi (ok. 25-30 lat). Przyjechali z Kanady, obydwoje tam urodzeni. Ona Ukrainka pieknie mowiaca po ukrainsku, On, syn Polki I Niemca nie znajacy ani slowa po polsku ani po niemiecku. Nie rozumiem dlaczego rodzice go nie nauczyli, dwa jezyki obce za darmo, ktore moga sie okazac przydatne w pozniejszym zyciu, karierze zawodowej.
|
 Posty: 13641
Z nami od: 20-09-2008 Skąd: Oregon |
Tradycyjnie juz gdy mowa o jezykach zawiesze swietny wierszyk ponglisza amerykanskiego. Sluze tlumaczeniem jesli ktos zechce. Juz go na MW zamieszczalem ale wart jest poznania przez nowych uzytkownikow:
Dziad i Baba
"Był sobie dziad i baba", stara bajka się chwali...
On się Dzianem nazywał, na nią Mery wołali.
Bardzo starzy oboje, na retajer już byli,
filowali nie bardzo, bo lat wiele przeżyli.
Mieli hauzik maleńki, peintowany co roku,
porć na boku i stepsy do samego sajdłoku;
plejs na garbydż na jardzie, stara picies, co była
im rokrocznie piciesów parę buszli rodziła.
Kara była ich stara, Dzian fiksował ją nieraz,
zmieniał pajpy, tajery i dzionk służył do teraz.
Za kornerem, na stricie, przy Frankowej garadzi,
mieli parking na dzionki, gdzie nikomu nie wadził.
Z boku hauzu był garden na tomejty i kabydź,
choć w markiecie u Dzioa Mery mogła je nabyć.
Czasem ciery i plumsy, bananasy, orendzie,
wyjeżdżała, by kupić przy hajłeju na stendzie.
Miała Mery dziob ciężki, pejda też niezbyt szczodra;
klinowała ofisy za dwa baki i kwodra.
Dzian był różnie: waćmanem, helprem u karpentera,
robił w majnach, na farmie, w szopie i u plombera.
Ile razy Ajrysie zatruwali mu dolę,
przezywając go "green horn" lub po polsku "grinolem".
Raz un z frendem takiego fajtując dał hela,
że go kapy na łykend zamknęli do dziela.
Raz w rok, w Krysmus lub Ister, zjeżdżała się rodzina:
z Mejnu Stela z hazbendem, Ciet i Olter z Brooklyna.
Byli wtedy Dzian z Mery bardzo tajerd i bizy,
nim pakiety ze storu poznosili do frizy.
A afera to wielka, boć tradycji wciąż wierni,
polsie hemy, sosycze i porkciopsy z bucierni:
i najlepsze rozbify i salami i stejki:
dwa dazeny donaców, kiendy w baksach i kiejki.
Butla "Calvert", cygara - wszak drink musiał być z dymem
kicom popkorn i soda wraz ze słodkim ajskrymem.
Często, gęsto Dzian stary prawił w swoich wspominkach,
jak za młodu do grilu dziampnął sobie na drinka.
To tam gud tajm miał taki, że się trzymał za boki,
gdy mu bojsy prawili fany story i dzioki.
Albo, jak to w dziulaju, brał sandwiczów i stejków,
aby basem z kompanii na bić jechać do lejku.
Tam, po kilku hajbolach, zwykle było w zwyczaju
śpiewać polskie piosenki ze starego het kraju.
Raz ludziska zdziwieni - ot symater [what's the matter] - szeptali,
że u Dzianów na porciu coś się bolbka nie pali.
A to śmierć im do rumu przyszła tego poranka....
On był polski krajowy, ona - Galicyjanka.
|