MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

K2 dla Polaków - Wyprawa Narodowa

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 2 z 10 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 8 | 9 | 10 ] - Skocz do strony

Str 2 z 10

odpowiedz | nowy temat | Regulamin

SweetLiar

Post #1 Ocena: 0

2018-01-21 02:21:38 (6 lat temu)

SweetLiar

Posty: 10986

Kobieta

Z nami od: 05-02-2015

Skąd: Lądek - Zdrój

Dziennik Wyprawowy cz. III

Gdy pisałem, że dzień bazowy zaczyna się od otworzenia oczu, to dzień aktywny zaczyna się znacznie wcześniej.
No bo kiedy zaczynamy się wspinać? Czy wtedy, gdy raki i czekany dotkną lodu, czy może już wtedy gdy głowa i myśli zawładnięte zostaną tym co nas tam czeka?
Jest prognoza, a to ona wyznacza tryb, kalendarium i harmonogram wyjść, potem dopiero dopasowuje się nazwiska, zadania, cele i strategię.
Prognoza to wykres, sinusoida wiatru opracowana w kraju przez Michała, wznosi się usadzając nas w bazie i opada - rozpościerając nasze skrzydła. Jest więc na odwrót: profil w górę, my w dół, ale najbliższe dni to płożąca, zielona linia oplatająca rzędną 40-50 km/h a to oznacza, że głowy i myśli ruszają w ścianę.
Jesteśmy dobrani w zespoły, kierownik wyznaczył cele, omówił szczegóły.
Teraz sprzęt. Oprócz tego co umożliwia wspinanie: raków, czekanów, śrub, haków i innego żelastwa trzeba zadbać o bezpieczeństwo: radio, ogrzewacze, kaski, latarki, gps, okulary, krem. Trzeba coś jeść, pić. Ważny jest komfort cieplny, jak się ubrać na wspinanie? Wiatr, temperatura, trudności. Trudno mi sobie wyobrazić, że podczas wspinania będę się przebierał, bo za ciepło, bo za zimno, ubiór jest więc na cały dzień.
Na koniec sprzęt do zabezpieczenia drogi.
Lina. Nowoczesna, pleciona dynema, żółta jak piórka kanarka i tak samo lekka, ale nie bez wad. Trzeba ją odwinąć z 200 metrowych bębnów i poporcjować upychając do worków tak, aby w ścianie łatwo, jedną ręką można było wysuwać linę bez obawy poplątania jej. Dobieramy żelazo...
Więc jutro wymarsz...
Wszystko spakowane, więc i my pakujemy się do śpiworów a po nerwowej nocy - pobudka, trzeba założyć kombinezon, wcześniej na plecy camelbag z płynem, 2,5 l tego co kto lub: izotonic, herbata... izolowaną rurkę trzeba przełożyć nad ramieniem, ale tak aby nie wystawała, gdy rozepniemy kombinezony, inaczej zamarznie. Termosy... nie ma szans. To inna epoka.
Łapawice, nie radzę używać tych z 5. placami, to najprostsza droga do odmrożeń i choć wychodzimy z ciepłego śpiwora, odpalamy ogrzewacze chemiczne, osiągną sprawność wtedy, gdy my zaczniemy marznąć, trzeba o tym pomyśleć wcześniej.
Sprzęt wspinaczkowy do plecaka i na plecak, mikrofon radia w zasięgu dłoni, lekkie śniadanie hihihi zestaw jaja smażone, placek smażony, może omlet? Też ocieka tłuszczem. Zespół gotowy, wychodzimy, do pierwszych promieni słońca... i ile wyjrzy dziś, może 3 godziny.
Droga pod ścianę, pod wybrany wariant Cessena wiedzie moreną lodowca. Kamiennym piargiem, wśród osypujących się ostrych okruchów góry, może pół godziny? Potem dolina się rozszerza, z lewej ściana K2: schodzące na przemian skaliste żebra i lodowe kuluary, przepiękny, klasyczny jęzor z błękitnego lodu jakby czekał, aż jakaś ludzka mucha odważy się go dotknąć, wtedy niczym rosiczka, zamknie wspinacza lawiną...
Z prawej Północny Broad Peak, ściana lodu przechodząca w skalną piramidę zwieńczoną dymiącym wierzchołkiem. Kolosy zimą są jak wulkany zapalone płomieniem jet streama, pióropusze lodowych igiełek ciągną się za nimi długimi kilometrami, jak ogony komet przyklejone do szczytów.
Wchodzimy na lodowiec. Płaska, idealnie lodowa powierzchnia. Tylko zimą można przeglądać się w takim lodzie. Nie ma śniegu. Jednolita, mleczne lodowe jezioro, zastygłe. Ale gdy bliżej się przyjrzeć widać żyłki krystalicznego, przezroczystego lodu, można zajrzeć w głąb, w mroczną i zimną czeluść jeziora. Po powierzchni plączą się ciemniejsze smugi, jak żyły kryształu w skalnej masie. Widać tam zastygłe, uwięzione kamienie, bąbelki powietrza, skazy burzą ideał.
Lodowiec zaczyna się piąć, a jego sztywne cielsko pęka siecią szczelin, bruzd głębokich aż do czerni niewidocznego dna. Kluczymy: w lewo, w prawo, skaczemy na wskroś. Przed nami majaczy niewielki icefall a tuż przed nim, czarny grzbiet żebra Cassina, niczym plecy smoka z trójkątnymi, ostrymi wypustkami skał streczącymi z kręgosłupa potwora zalegającego zbocze wylewa się na lodowiec, to nasz droga.
Przywdziewamy nasze zbroje, niewielkie czekany, kolorowe chełmy, sprawdzamy radia, ostatni łyk tego co na plecach w camelu... i ruszamy, na walkę z potworem, którego głowa, rycząc i dudniąc schowana jest tam, daleko w górze. Więc celem jest łeb, a my stoimy dopiero na końcu ogona...
Początek jest łatwy. Podchodzimy piargiem zsypującego się śniegu, który potwór wstrząsnął z siebie niezliczonymi lawinami. Kolejne zespoły kładą liny. Łączymy je w ciąg poręczówek, kolejne metry, setki metrów liny. Po co, skoro jest łatwo? Łatwo jest wtedy, kiedy jest dobrze i łatwo. Gdy zacznie wiać 100 km wtedy bez liny, w zerowej widoczności... albo gdy zdaży się wypadek, albo po prostu - bo po linie, pomagając sobie jumarem jest łatwiej. I szybciej, a szybkość to klucz. Kolejne zespoły, więc wspinają się wyżej i wyżej ciągnąc za sobą linę, na końcu każdego odcinka, co 100, 200 metrów mocujemy ją do skalnej ściany hakiem, do lodu śrubą lub Abałakowem, albo szablą do zmrożonego śniegu, kolejną linę dowiązujemy do końca poprzedniej. I tak przez śnieżne pola, skalne prożki i lodowe uskoki pniemy się wyżej i wyżej, dziś my, jutro kolejni, jak w taśmociągu, zdobywamy kolejne metry góry. Gdy zimno, wiatr czy koniec lin które zabraliśmy kończą wspinanie, zaczyna się zjazd. Karabinek i zapleciona półwyblinka, i powoli, tyłem zsuwamy się w dół. Jedna osoba na jednej linie. Przepinka, kolejna lina, kolejna, następna. Wreszcie podstawa ściany. Można zdjąć oręż, zdeponować go w worze u stóp ściany. Teraz zmęczeni, ale lżejsi wracamy. Kamienne kopczyki wskazują drogę w labiryncie szczelin lodowca, jeszcze godzina i baza, a tam ciepła zupa, ciepły śpiwór... górę zostawiamy kolejnym zespołom, aż znów nasza przyjdzie kolej.
Raf
Tyle rzeczy kończy się tak niespodziewanie: pieniądze, urlop, młodość i sól.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

AgentOrange

Post #2 Ocena: 0

2018-01-26 11:03:13 (6 lat temu)

AgentOrange

Posty: 2362

Mężczyzna

Z nami od: 17-05-2015

Skąd: Twickenham

No i wszystko wskazuje na to, że cała impreza skończy się 'Po Polsku'.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

darraj

Post #3 Ocena: 0

2018-01-26 11:14:13 (6 lat temu)

darraj

Posty: n/a

Konto usunięte

Cytat:

2018-01-26 11:03:13, AgentOrange napisał(a):
No i wszystko wskazuje na to, że cała impreza skończy się 'Po Polsku'.
[/QUOTE

To nie ta wyprawa,inna góra.Czytamy ze zrozumieniem,trudne?

[ Ostatnio edytowany przez: darraj 26-01-2018 11:15 ]

"We're all mad here" Mad Hatter

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

AgentOrange

Post #4 Ocena: 0

2018-01-26 11:54:17 (6 lat temu)

AgentOrange

Posty: 2362

Mężczyzna

Z nami od: 17-05-2015

Skąd: Twickenham

Widać nie brakuje 'debilów alfa'.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

SweetLiar

Post #5 Ocena: 0

2018-01-26 14:41:42 (6 lat temu)

SweetLiar

Posty: 10986

Kobieta

Z nami od: 05-02-2015

Skąd: Lądek - Zdrój

Cytat:

2018-01-26 11:03:13, AgentOrange napisał(a):
No i wszystko wskazuje na to, że cała impreza skończy się 'Po Polsku'.

Aż bije po oczach, jak do czerwoności trzymasz za to kciuki. Mam do Ciebie prośbę. Zrzecz się polskiego obywatelstwa, w wolnym czasie poświęcę każda chwilę, żeby Ci to ułatwić




Dziennik Wyprawowy cz. IV

Od pięciu dni nie ma słońca, wstaje kolejny bazowy, szary dzień wyjący wichrem jak siedząca przed namiotem hiena. Cerata tropiku szeleści i trzeszczy jakby za chwilę zaspy miały wtargnąć do środka. Dziś dzień kąpieli. Niby nic, ale...
W kuchni połączonej z mesą niewielkim przedsionkiem topi się lód, woda zaczyna parować.
Zabieram czyste rzeczy, mały ręcznik. Płyn do kąpieli ląduje pod pachą... czekam, aż zrobi się plastyczny i będzie go można wycisnąć z lodowej skorupki. Otulony puchową kurtką kroczę do łaźni. Wspomniany przedsionek, to nakryty foliowym tarpalem i wyposażony w karimatę leżącą na lodzie i krzesełko zaułek w plątaninie namiotów, lin i pianek. Zawieszam dobytek i biorę z kuchni wiaderko z gorącą wodą i kubek. Szybko zrzucam to co mam na sobie, bose stopy stoją na lodowej powłoce pokrywającej karimat, tuż obok -21 stopni, łaźnię czas zacząć brrrr, kubkiem nabieram wody, i wylewam to na głowę, parzy! Ale spływająca woda stygnie szybko, na ramionach jest ciepła, na brzuchu letnia, gdy spływa po kolanach już czuć, że stygnie, a dotknąwszy stóp ledwie płynie, zaraz pogrubi lodową skorupę na karimacie, na której soję, trzeba uważać by nie wywalić orła... Ale już płyną następne kaskady i kolejne kubki. Klitkę wypełnia para, którą co chwila wydmuchuje na zewnątrz wdzierający się do środka wiatr. Szampon, woda, szampon, woda. Trwa wyścig. I cały czas nerwowe dreptanie w miejscu. Wreszcie lodowa posadzka topnieje, już stoję w letniej wodzie, ale to chwila. Wiadro jest puste. Ręcznik w ruch, świeże ciuchy i truchtem do piecyka. Zęby szczękają... coraz wolniej, można się rozluźnić... wokół wraz z ciepłem płynie po mesie zapach czystości, szamponu, dezodorantu. Mało tu pasujący... chłopaki patrzą na mnie jak na przybysza z innej planety. Odzywają się głosy: ja poczekam na słońca, eeee z brudu jeszcze nikt nie umarł... faktycznie, może lepiej było poczekać? Ale ten oddech skóry, która stała się jakby inna... bezcenne.
Mija dzień, w górze trwa walka, z wiatrem i ze ścianą, nieważne, że wieje, tu wieje zawsze. Zdobywamy kolejne metry Góry, oswajamy smoka pętając go żółtym sznurowadłem kewlarowej nici.
Wieczór. Pora zamienić dzień na noc.
...
Wypowiadam w myślach życzenia, setki życzeń równoważne setkom spadających gwiazd.
Gwiazd? Lecą mi na twarz, za kołnierz, pokrywają warstewką książkę, śpiwór....
Oszroniony namiot nie wysycha, z dnia na dzień przybywa szronu osiadającego na planetarium kopuły tropiku, a wilgotny śpiwór pokryty z zewnątrz lodem sztywnieje, gdy tylko ludzki piecyk zdecyduje się go opuścić. I gdy nadchodzi wieczór, gdy na powrót rozgrzewam kokon własnym ciałem by z wdzięczności oddawał mi to ciepło w nocy leżąc na wznak patrzę przed siebie.
Latarka jest niby słońce, a osiadłe na planetarium lodowe drobinki to planety, świecą odbitym, ledowym migającym światłem. Mrugają do mnie. Szukam znanych konstelacji: wozów, strzelca, ryb czy koziorożca. Nic nie pasuje. Lodowcowa noc stworzyła własne układy, i to jest mój prywatny wszechświat. Leżę zauroczony wpatrując się w te mini wszechświaty nie mogąc od nich oderwać oczu. A co chwila ten firmament potrząśniętym wiatrem zasypuje mnie kolejną porcją komet, meteorytów i asteroid. Myślę o tym jak dziwnym i innym może być pojmowanie rzeczy tutaj, w zimowej scenerii Karakorum. Izolacja, pierwotny rytm życia, gdzieś czająca się obawa... wszystko to przepycha nasz pociąg z myślami na inny tor, nieosiągalny i zamknięty dla nas tam na dole. Jakby tu więcej widać, lepiej czuć. Wiatr zdmuchuje z nas maskę i tu, w lodowej krainie stajemy się prawdziwsi, bez teatru i sztuczności. Może to zwierciadło lodowca wyciąga z nas prawdę?
Jutro w ścianę...
Raf
- - - - -




Dziennik Wyprawowy cz. V

Czy to nie na miejscu? Odwiedzać i pisać o tych, co odeszli próbując tego samego co jest przed nami?
Nie wiem, ale ten dziennik, to dzielenie się refleksją. Niestandardowe opisy drogi, wspinaczki, trudności i przeciwności, które napotyka wyprawa na drodze do upragnionego szczytu.
Refleksja... powinna towarzyszyć nam częściej. W zabieganym, materialnym codziennym dniu, tak tam - na dole, jak i tu - podczas podniebnej wspinaczki.
Jedziemy w Tatry, zdarza się, po uroku gór, wędrówkach, ścisku w Moku i cepelii na Krupówkach... któż nie odwiedził Pęksowego Brzyzka. Chwila zadumy, zwłaszcza jesienią, gdy zmrok zapada szybko, a zapach topionego wosku miesza się z zapachem wilgotnych liści gnanych wiatrem ulicami. Chałubiński, Tetmajer, Orkan, rzesza Gąsieniców... pochylamy głowy, wtedy przychodzi refleksja, zastanowienie się nad wartościami, nad hierarchią w życiu, ale także jakiś spokój, taki, który dostajemy w darze od poprzednich pokoleń, wraz z ich mądrością życiową. W tym szalonym świecie tak brakuje nam autorytetów, wzorców. Tu, czy tam, na cmentarzu pod Tatrami, czy na Père-Lachaise, czy na poznańskim cmentarzu zasłużonych: tam znajdziemy tych, co tworzyli historię: gór, muzyki, pióra, narodów.
Są też miejsca symbole, gdzie nikt nie zginął i nikt nie został pochowany, ale w tych miejscach gromadzi się pamięć. Tatrzańskie Wiktorówki, Osterwa, czy karkonoski cmentarzyk w Kotle Łomniczki. W Karakorum też jest takie miejsce.
Czasem wspinacz pisze historię Góry, którą zdobywa, a bywa, że tym samym pisze historię samego siebie. Tu pod K2 tym symbolicznym miejscem zapisanej historii wspinaczy, a więc i historii gór jest Kopiec Gilkey'a, amerykańskiego himalaisty, ale nie o statystyki i fakty tu chodzi, lecz o refleksje. Góra Gór przed nami. A ja...
Wybrałem się na spacer. Na cmentarz. Pod wspomniany Kopiec Gilkey'a. Piramidalna skała, stromo opadająca do moreny lodowca, gdzie zwykle zakładane są bazy wypraw atakujących K2. Nasza baza też leży w cieniu tej skały, to zaledwie kilkanaście minut marszu przez lodowiec. Szaro brązowa, gdzieniegdzie żółta i biała, zerodowana wiatrem skała, smutna, niczym pochylony w modlitwie mnisi kaptur...
A skoro historia góry, to historia ludzi, to przejdźmy się pod Kopiec. Pogoda sprzyja. Wiatr zamiata lodowiec, uciszam myśli galop, wyrównuję w marszu oddech.
Spacer. Samotny.
Z bazy trzeba iść na zachód, poszczelinioną moreną, wśród głazów, piargów i przepięknych lodowych grzybów, które ponoć występują tylko tu w Karakorum i w rejonie Aconcagui w Południowej Ameryce. Lawiruję pomiędzy bezzębnymi wargami szczelin przeżuwających skalną papkę i przeskakuję te groźne, zbrojne w kły sopli wiszących w dół jak w paszczach rosiczek. Towarzyszą mi wszędobylskie tropy lisów, kluczą w labiryncie skalnego rumoszu. Co one tu tropią? Czego szukają, dokąd zmierzają? Pytanie bez odpowiedzi. Nie śmiem pomyśleć, że są tu dla mnie, bym trafił bezpiecznie pod Kopiec.
Warto oddalić się od bazy, choćby po to by z perspektywy zobaczyć, jak wygląda. Porzucone w środku niczego kolorowe drobinki namiotów, jak kilka rozsypanych lentilków i mała paczuszka mesy. W ogromie lodowca, dzikiej, potężnej doliny to zaledwie kilka ziarenek. Jakże mali tu jesteśmy, jak niewiele znaczymy dla tej krainy. Cóż ją powstrzymuje, aby te obce drobinki zgnieść, pochłonąć do paszczy szczeliny?
Horyzont poszarpany graniami, niczym wielki kocioł, poza który nie sięga wzrok, a to co wokół? Niezmienne, dziewicze, cóż znaczy te kilka kolorowych linek, które znaczą naszą drogę. To dalej jest całkowicie dzika i niezmieniona ręką człowieka kraina.
Kluczę lisim tropem... wreszcie jest. Kopiec. Wita mnie metaliczny dźwięk obijania metalu o metal, wiatr przyszedł tu w odwiedziny wraz ze mną i porusza tabliczkami dzwoniąc... jak dzwonnik w kościele, czuję jak mnie wołają, dzyn, dzyn, dzyn...
Pierwszy z metalowej tabliczki wita mnie Garfried. Gasherbrum I, 2013. Lisi trop wiedzie zakosami w górę. Kluczy pokazując mi kolejne kopczyki, wystające spod śniegu i kamieni części ubrań. W górze, tam dokąd idę dudni jet, szumi, jak u nas wiatr w koronach cmentarnych dębów, wysoko.
Następne in memoriam; Artur, Maciek i Tomek, Olek i starsze: Halina, Tadek, Mrówka... dziesiątki tablic, nazwiska z wszystkich stron świata, litery, znaczki, cyrylica. Wykute na pokrywkach, tacach, wygrawerowane, odlane w metalu, napisane na deskach... blednące pod wpływem czasu, słońca i mrozu. Poszarpane i targane wiatrem tybetańskie flagi, resztki świec, kwiatów w zakamarkach skały.
Znajomi, przyjaciele, starsze koleżanki i koledzy. Wspominamy ich w mesach wielu wypraw, przypominamy ich sylwetki, charaktery, to jakie wywijali innym psikusy, co mówili, jakie opowiadali dowcipy, co lubili jeść, pić. Pamiętamy o nich, są częścią tego co robimy. Ich nazwiska znaczą nazwy dróg, przejść, ich osiągniecia są dla nas wskazówką, drogowskazem, ale i przestrogą.
Tak, taki napis wyryto w karkonoskim kotle: martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze.
Kończę wizytę na Gilkey'u.
Odprowadza mnie brzdęk metalowych talerzy, to wiatr odprawia puję prosząc bogów góry o przychylność i łaskę dla nas.
Przetrwamy. Wiara i nadzieja, ta zamarza ostatnia. A trwalsza jest tylko pamięć. A My pamiętamy!
Spod nóg zsuwają się kamienie, w dole, na lodowcu zawalił się z rumorem kamienny piarg...
Schodzę, zniknął lisi trop, jakby mój niewidoczny przewodnik mówił: teraz poradzisz sobie beze mnie... szczęśliwej drogi przyjacielu...
A może to nie lis?

Raf
----


[ Ostatnio edytowany przez: SweetLiar 26-01-2018 15:03 ]

Tyle rzeczy kończy się tak niespodziewanie: pieniądze, urlop, młodość i sól.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

AlmostFamous

Post #6 Ocena: 0

2018-01-26 17:26:44 (6 lat temu)

AlmostFamous

Posty: n/a

Konto usunięte

Tego co pisze agentorange nie będę komentował, bo nie ma sensu.
Co do jednego jednak można się zastanowić.
Już 4 członków wyprawy na K2 jest zaangażowanych w pomoc Elisabeth Revol i Polaka Tomka Mackiewicza.
Wg ostatnich doniesień Tomek został sam na wysokości 7300 m n.p.m. Ma mnóstwo odmrożeń i chorobę wysokościowa. Każdy, każdemu dodaje otuchy, ale już wielu alpinistów wypowiedziało się, ze dojście do Tomka jest praktycznie niemożliwe. Dziś w nocy temperatura ma spaść do -70. On się tam nie rusza od wczoraj. A akcja ratunkowa ma ruszyć rano śmigłowcami. Jeśli chodzi o Polaka trzeba szykować się na najgorsze.

Powracając do wyprawy na K2
Czterech, którzy ruszyli na pomoc zapewne już nie wrócą na K2 bo będą wykończeni fizycznie. Zapewne w niedługim czasie się dowiemy czy cała wyprawa będzie kontynuowana.
Kto jest bez winy niech weźmie kamień i pierd... się nim w łeb... Niestety tacy nieomylni to powszedni chleb...

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

SweetLiar

Post #7 Ocena: 0

2018-01-26 18:15:18 (6 lat temu)

SweetLiar

Posty: 10986

Kobieta

Z nami od: 05-02-2015

Skąd: Lądek - Zdrój

Cytat:

2018-01-26 17:26:44, AlmostFamous napisał(a):
Czterech, którzy ruszyli na pomoc zapewne już nie wrócą na K2 bo będą wykończeni fizycznie

To z tej czwórki typowani byli atakujący szczyt, ale ostatecznie to kierownik wyprawy decyduje, a tam jest przecież elita polskiego himalaizmu


Tyle rzeczy kończy się tak niespodziewanie: pieniądze, urlop, młodość i sól.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

Jurny_Jurek

Post #8 Ocena: 0

2018-01-26 20:59:00 (6 lat temu)

Jurny_Jurek

Posty: 6620

Mężczyzna

Z nami od: 28-06-2016

Skąd: Faggot

Jeden sie wspina, drugi skacze na nartach, inny gra w pilke, ktos skacze na spadochronie niemal z kosmosu.

A ktos dlubiac w nosie pyta ,,Po co sie tam pchal?". Po co wlazic na jakies gory skoro mozna siedziec w pracy i robic cos waznego i pozytecznego? Przeciez idac tym ograniczonym rozumowaniem - po co ludzie wyczynowo uprawiaja sport? Po co biegna na jakiejs olimpiadzie na 100m skoro nie jest to dla nikogo pozyteczne? Przeciez zamiast skakac o tyczce mogliby robic przeszczepy serca i innych organow? Jak zaczna przeszczepiac mozg i w ten sposob leczyc z kompleksow nastanie nadzieja dla ludzkosci. Do tego czasu pozostanie chodzenie na rzesach. I praca.

I never thought I’d live in a world where people are so afraid of dying that they stop living..

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

SweetLiar

Post #9 Ocena: 0

2018-01-28 16:52:49 (6 lat temu)

SweetLiar

Posty: 10986

Kobieta

Z nami od: 05-02-2015

Skąd: Lądek - Zdrój

Dziennik Wyprawowy cz. VI

Jestem Polakiem!
Dzień za dniem. Zdobywamy górę. Góra, dół. Góra, dół.
Czas płynie, Góra się stawia, wiatrem otrząsa się z ludzkich insektów.
W wolnych chwilach śledzimy świat, głównie górski, gdzie podobni do nas zdeterminowani ludzie lodu walczą o laur... z własną słabością, pogodą i jej kaprysami.
I oczywistym jest nasze zainteresowanie Nangą.
Tomek i Eli. Ile można? Trochę pukamy się w głowy, siódma zimowa próba, kto, kto ma tyle determinacji aby tak walczyć. Próbować. Jakby porażki nie istniały, Tomek wracał z kalendarzową zimą jak bumerang pod tę Górę. Jak wędrowny ptak, któremu nie odpowiadały ciepłe, afrykańskie zimowiska, opuszczał Polskę i frunął pod Nangę. Okopywał się i próbował. Walczył.
Siódmy raz!
Wyruszyli z Eli do szczytu 15 stycznia. A my robiliśmy swoje na K2.
Gdy dotarła do nas zła pogoda i zwiała nas z żebra góry zakotwiczyliśmy w bazie. Dostęp do internetu i areszt domowy spowodował zwiększone zainteresowanie tym co dzieje się na Nandze.
Od 15 stycznia, od 10 dni Elizabeth Revol i Tomek Mackiewicz są w ataku szczytowym, nie odpuścili. Ruszyli drogą Messnera, daleko z lewej strony od bazy. Z dnia na dzień zbliżali się do kopuły szczytowej. Gdy przyszło załamanie pogody sprawa się skomplikowała. 26 stycznia dostaliśmy info. Alpiniści utknęli gdzieś na 7400, jest źle. Revol informowała o złym stanie Tomka.
Gdy wstaliśmy i usiedliśmy do śniadania padła propozycja: trzeba Im pomóc, Panowie! Zgłaszają się wszyscy. Rusza machina, w kraju Robert Szymczak i Janusz Majer. Tu, w Pakistanie My. Zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy ich jedyną szansą. Jesteśmy przygotowani, mamy sprzęt, jesteśmy zaaklimatyzowani. I chcemy, chcemy i możemy im pomóc! Rzucamy się do magazynu, szykujemy sprzęt, Krzysztof zawisł na telefonie. To takie proste. Trzeba wezwać heli, zapakować ratowników i po 3 godzinach wbijamy się w ścianę Nangi.
Rusza urzędnicza machina. Wyścig o życie. My, na spóźnionym starcie zostaliśmy wyprzedzeni przez pieniądze. To one, szeleszczące papierki blokują start helikopterów, są gorsze od wiatru, niepogody i wojen, po kablach biegną słowne, ostre impulsy. Polacy tak... a co Francuzi? Halo Francuzi, potrzebne pieniądze by zawarczały wirniki śmigieł, tam w górze polsko francuska para walczy o życie. My chcemy! Mamy tlen, ludzi, wiedzę. Znamy górę, pozwólcie nam pomóc.
Czekamy. Czas płynie. Przychodzi info, że Revol zaczyna schodzić. Co z Tomkiem? Czy żyje? Śmigło to startuje, to znów nie... chaos informacji, my nic nie wiemy.
Nadchodzi wieczór. Wiemy, że jutro, 27. stycznia o 8:30 ruszą ze Skardu dwa śmigłowce, 4 ratowników, czwórka naszych poleci na ratunek na Nangę. Denis, Adam. Jarek i Piotr. Polecą z tlenem, namiotami, sprzętem, ruszą w kombinezonach, w uprzężach i gdy tylko dotkną ściany zaczną się wspinać. Ruszyć ma dwójka a kolejna ma założyć obóz i szykować support...
Z emocjami kładziemy się spać. A tam Revol schodzi do c3 na drodze Kinshofera, spędza w kopule kolejną trudną noc, a wyżej jeszcze trudniejszą Tomek, Revol wysyła swoją pozycję. Żyje. Jest niezniszczalna. Nic o Tomku...
Noc mija szybko.
27. przywitał nas kiepską pogodą. Wieje, chmury. W Skardu na lotnisku jest Darek, w polskiej Ambasadzie Pan Wyszomirski, przy tel. w bazie Krzysztof, a w kraju sztab. Czwórka wybranych czeka w kombinezonach, wory ze sprzętem gotowe, helipad przygotowany. Krążymy jak sępy. Sprawdzam wiatr, 35 km. Dzwoni Darek, ma przylecieć do bazy tymi heli, które polecą pod Nangę. Tam w Skardu cisza. Dziesiątki połączeń. Sępie dreptanie przyspiesza.
Dzwoni Darek, piloci pytają jaka u nas pogoda? Włączamy wideo, pokazujemy, że tu w bc jest dobrze, pułap chmur 400 m ponad lodowcem... 10.00, 11.00. Płynie czas.
Dryń, dryń... Pan Wyszomirski. Będzie lot. Lecimy!
Ok 12. Śmigła ruszyły. Biegniemy na helipad, targamy wory. Z dołu, nad moreną narasta warkot silników. Lecimy po nich, lecimy! Wiem, wiem to. Uratujemy ich!
Śmigła wzmagają wiatr, straszne zimno, grabieją dłonie. Szczękają zęby. Patrzę na twarze tej czwórki. Ich radość, ich determinacja, upór. Tak, w tej jednej chwili poczułem dumę, że jestem Polakiem. Żadnych wątpliwości. Żadnego wahania. Wszyscy jesteśmy przekonani o słuszności decyzji.
Milknie szum maszyn. Polecieli.
Witamy Darka, który wrócił do bazy. Powoli zapada zmierzch.
Telefon dzwoni prawie cały czas: Polsat, TVN, TVP, Superstacja... wszyscy chcą wiedzieć co się dzieje. Internet wrze, niesamowitości i cuda wypisywane w newsach są imponujące.
Pojawia się info, że Eli i Tomek byli na szczycie. Ale co to ma za znaczenie? Nas to nie obchodzi.
Jest... dolecieli. Jak czujące zdobycz wilki Denis z Adamem rzucili się w ścianę. Zapada noc, wiatr, zimno, a Oni idą, pną się metr za metrem Kuluarem Kinshofera ku Eli i ku Tomkowi. Oni gdzieś tam są, Eli wie, wie że po nią idą. Schodzi do nich, schodzi! Ma problemy, odmrożenia, trudno jej posługiwać się sprzętem. Nie ma wieści od Tomka.
Druga dwójka ratowników rozbija obóz na 4800, w miejscu zwyczajowego c1.
Zapada noc. W bazie kładziemy się spać. Ale noc mija szybko.
Świt. Cudowny, wietrzny świt. Dostajemy wiadomość...
Ok 2:00 Wilki dopadły zdobycz. Mają Eli. W Orlim Gnieździe ratownicy dotarli do poszkodowanej! Schodzą. O 7:45 ruszają w dół, w dół ściany Kinshofera.
...
9:21 dzwoni Krótki... słabo słychać, wiatr szarpie namiotem: Jest dobrze (mówi), idziemy w górę... nic nie słychać... jak wysoko jesteście? Pyta Krzysztof. Heli? Widzicie heli? Koniec połączenia.
Czekamy...
Dryń, dryń... dzwoni.
Piotrek, zmień położenie anteny!
Napisz sms!
Dryń, dryń...
Dwa heli na 12.00 do C1. Idzie dobrze... cisza, przerwało połączenie.
Adam i Denis zjeżdżają z Eli ścianą... czekamy w napięciu, kiedy wejdą w trawers?
Budzi się europejski świat. Budzą się media, telefon ożywa. Znów głód wiadomości wstrząsa trzewiami społeczeństwa: co się dzieje? Gdzie są? Co z Tomkiem...
Znów sprawa śmigła, znów ambasada, lotnisko, naciski i spekulacje. Trzeba ich stamtąd zabrać, podjąć helikopterem i jak najszybciej przewieźć w dół.
Mamy opłacony tylko jeden lot. Lot to dolary... szept, coraz głośniej padają pytania: a gdzie są Francuzi? Dlaczego w ogóle rozmawiamy o pieniądzach?
Czy ktoś w Polsce, w bazie, w polskiej ambasadzie powiedział: a pieniądze? Nie! Dziś mam prawo powiedzieć:
Być dumny jak Polak, a wstydzić się jak Francuz. Dla nas nie ma znaczenia skąd jest Revol i Mackiewicz. Nieważne kto płaci. Chłopaki rzucili się bez zastanowienia w lód Nangi narażając życie... Polska wysłała śmigła...a Francja? Czy to ważne, że to my inicjujemy, płacimy i ratujmy? Dla nas nie. Ale czy sen Paryża jest tak mocny, że nie obudził go krzyk ich własnej rodaczki?
...
Media blokują linię, głód się wzmaga.
10:05, są na trawersie. Lodowe zbocze na drugą stronę kuluaru, a potem w dół... a stamtąd idą Piotr i Jarek. W czterech będzie łatwiej.
A co z Tomkiem?
Pogoda klęka. Wiatr wieje 90 km w kopule, zespół ratunkowy schodzi. A kolejny nie poleci. Pod K2 nie przyleci dziś żaden helikopter i nie zmienią już tego wszystkie zasoby euro znad Sekwany. I to nie hipotetyczne...
Czekamy. Wiem, że schodzą, z każdym metrem Eli dostaje więcej tlenu. Więcej punktów Abghara na życie.
10:30 dzwoni telefon. Francuzi wyciągają portfele, 17 tys dolarów, o 12:45 pod Nangą ma wylądować heli z dwoma! HAPsami (szerpami wysokogórskimi)... może to się zgra, może zejdą i heli podejmie Revol? Francja się budzi, choć nie ta urzędowa, tylko ta prywatna, z sercem trójkolorowym, i z brytyjskim wsparciem.
Czekamy, furkoczą na wietrze namioty. Prognoza zła, tu wiatr, i tam pod Nangą wiatr, i idzie śnieg, czyli widoczność może przeszkodzić helikopterom...
Czekamy.
11.12 dzwoni Piotr. Są w C1. Z Revol. Ja nic nie wiem, radość miesza mi myśli. Nic nie rozumiem. I nic nie szkodzi. To wspaniałe.
11:32, dzwoni Pan Zbyszek Wyszomirski, za 10 minut startują heli, zabiorą naszych. Co za facet. Panie Zbyszku, w setkach telefonów, Pana były najważniejsze. Dziękujemy!
Bo kto jedno życie ratuje, ten ratuje cały świat - powiedział Oscar Schindler.
Wracają.
Ale nie ma Tomka. "Czapkins" zasypia w objęciach Nangi. Nie do końca to rozumiem. Ale wiem, że nie da się powtórzyć tej akcji...
Znów czekanie. Heli leci i leci. Jakby czas zwolnił, wirniki śmigieł się nie spieszą, a my szalejemy z niecierpliwości. Chcę mieć pewność. Żeby już. Żeby byli bezpieczni.
14:27. Dzwoni telefon, Pan Wyszomirski... wszyscy na pokładach heli... są bezpieczni.
Jakże pięknym uczuciem jest ulga.
Chłopaki czekamy na Was. Czeka też K2.
K2, dla Polaków.
Raf
---------------------------
Tyle rzeczy kończy się tak niespodziewanie: pieniądze, urlop, młodość i sól.

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

stanislawski

Post #10 Ocena: 0

2018-01-28 17:03:57 (6 lat temu)

stanislawski

Posty: 7976

Mężczyzna

Z nami od: 10-04-2008

Skąd: Narnia

Trzeba ogłosić publicznie, że kto się tam będzie chciał pchać, nie ma co liczyć na żadną pomoc rządową. Tych samobójców trzeba powstrzymać. Obciąć jakiekolwiek fundusze dla Polskiego Związku Himalaizmu (jeżeli jakieś są).
OK, jak jesteś sam - rób co chcesz. Ale zostawiać rodzinę "bo życie liczy się lizbą pełnych oddechów"... To trzeba być p... dolniętym.

Ja już nie mówię o kasie, żeby ich wyciągać stamtąd (powinni być na maks ubezpieczeni i mieć zdeponowane na helikopter u Pakoli).

Ale zróbmy zawody - kto skoczy z wyższego piętra. Wiecie jak to adrenalina?

Do góry stronyOffline

Cytuj wypowiedź Odpowiedz

Strona WWW

Strona 2 z 10 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 8 | 9 | 10 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,