Pomęczę trochę swoimi "pamiątkami z wakacji" Będzie nudno.
O 02:55 rano ląduję we Francji. Generalnie pierwsze co to upomina się żołądek.... JEŚĆ, i tu dowód na pamięć organiczną. Francja = dobre żarcie. Mózg mojego żołądka pamięta stare czasy, lepiej niż mój stary mózg :> Ruszam na południowy wschód. Trafiam do małej wioski. Urocze, historyczne miasteczko, z bardzo klimatycznymi budynkami i ... młynem. Miasteczko Marolles położone jest w samym centrum Parc naturel régional de l'Avesnois, nad malowniczo wijącą się rzeką L'Hepe Mineure. Dla osób lubiących spacerować po łąkach po horyzont to idealne miejsce. Docieram do tego miasteczka już o 4:35. Wcześniej niż się spodziewałem. No cóż. Zatrzymuję się koło młyna, krótki rekonesans gdzie postawić aparat.... puki co otwieram polskie śledzie w śmietanie kupione w chyba w Lidlu, a może w naszym sklepie i zagryzam czerstwym polonijnym chlebem z przed 3 dni. Temp około 5C, ale widok jakiego żadna matryca aparatu nie pozwala oddać, rozgrzewa tak że pieczywo ciepłe... a może to dlatego że chleb leżał w ciepłym miejscu i grzał się od silnika??? nie ważne. Szybko kończę wczesne śniadanie po nieprzespanej nocy, widzę pierwsze oznaki wschodzącego słońca. Parkuję pojazd, i rozstawiam sprzęt. Pierwsze próby i oczekiwanie na światło. Dokładnie o 7:01 łapię ostatni moment gdy młyn jest jeszcze oświetlony, a słonce tuż poniżej horyzontu. Minutę później automat wyłącza iluminację. spaceruję w koło jeziorka przez kilkadziesiąt minut szukam tematu... ale mimo że miasteczko ma sój klimat, nie potrafię tego oddać. Chyba potrzebował bym więcej czasu, którego nie mam. Ludzie mnie zaczepiają, chcą rozmawiać.... każdy bonjour, wielu nawet rozwija się do Bonjour, ça va bien? To miłe... Z nadzieją że wśród wielu strzałów mam zdjęcie które nada się do czegokolwiek, bo nie mam przy sobie komputera, ani "pada"... Ruszam dalej...
Belgia... i rozczarowanie. Ale o tym później.
Liczy się czas który żyjemy dla kogoś, reszta to czas śmieć.