Powitanie nowych krajów w sojuszu będzie miało dwie oficjalne odsłony - dziś w Waszyngtonie, w piątek w Brukseli.
To już nie jest to samo NATO, co dawniej, nawet nie to samo, co 5 lat temu, kiedy do sojuszu przyjmowano Polskę, Czechy i Węgry - takie komentarze znaleźć można w amerykańskiej prasie. Być może rację mają ci, których zdaniem kraje środkowej i wschodniej Europy wkraczają do sojuszu, który znalazł się na rozdrożu i nawet nie jest pewne czy ma szanse na znalezienie nowej tożsamości.
Niektórzy przestrzegają, by nie ulegać złudnemu przeświadczeniu, że rozszerzenie NATO i zaraz po nim następujące powiększenie UE oznacza, że Waszyngton może odwrócić uwagę od Europy, ponieważ proces jej demokratyzacji dobiega końca. Poza jej granicami pozostają wciąż przecież Rosja, Ukraina, Białoruś czy republiki kaukaskie. Stany Zjednoczone nie powinny zapominać, że postawienie nowej, żelaznej kurtyny do niczego dobrego nie doprowadzi.
Wojny na razie nie będzie - uspokaja tymczasem rosyjskich polityków Jurij Bałujewskij ze sztabu generalnego. To reakcja na plany NATO rozbudowy infrastruktury wojskowej w nowo przyjmowanych krajach bałtyckich. Moskwa wydaje jednak groźne pomruki.
Minister obrony, Siergiej Iwanow zagroził w artykule prasowym, że jeśli NATO nie porzuci swojej ofensywnej doktryny, to Rosja zmieni podejście do strategii budowy sił zbrojnych, w tym, także do rozbudowy broni jądrowej.
Specjaliści są sceptyczni – przecież Rosja nie ma na to pieniędzy. Nie wierzą również w umocnienie zgrupowania wojskowego w obwodzie kaliningradzkim, tym bardziej, że generał Bałujewskij cały czas nazywa NATO partnerem Rosji.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.