W czwartek, w ciągu kilku godzin sprawa bezpieczeństwa energetycznego stała się w Polsce tematem numer jednej, po tym, jak rosyjski Gazprom wstrzymał pompowanie gazu do rurociągów. Chodziło o wymuszenie nowych warunków kontraktu z Białorusią, jednak pośrednio ucierpiała również Polska, bo większość gazu z Rosji przepływa tranzytem właśnie przez Białoruś.
Opozycja twierdzi, że rosyjscy partnerzy, od których Polska na skutek strategicznych decyzji jest niemal uzależniona, okazali się nieobliczalni. Powstały też wątpliwości, czy, i kiedy polski rząd został ostrzeżony o wstrzymaniu dostaw.
Kryzys bagatelizował rzecznik rządu Marcin Kaszuba, który stwierdził, że "zarzuty opozycji i histeria, która się przez nie przebija, wynikają z nieznajomości faktów, albo są próbą manipulowania opinią publiczną". Póki co, państwowa firma odpowiedzialna za zaopatrzenie w gaz oraz koncern paliwowy Statoil zapowiedziały wznowienie rozmów o dostawach do Polski gazu z Norwegii.
Prawo i Sprawiedliwość żąda jednak natychmiastowego powołania - działającego pod nadzorem Sejmu - sztabu antykryzysowego do zbadania potencjalnego zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego kraju. Wiele zarzutów padło też pod adresem wicepremiera Marka Pola, który negocjował ostatni kontrakt z Gazpromem.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.