Do zamachu doszło w dzielnicy Rehavia, w bezpośrednim sąsiedztwie siedziby premiera Ariela Szarona. Nie było go wtedy w biurze.
"Wszędzie pełno szkła, ludzkich szczątków, butów. Wszędzie kawałki ludzkich ciał", mówił agencji Reutersa redaktor naczelny "Jerusalem Post" Bret Stephens, który przypadkowo znalazł się na miejscu zamachu.
Właściciel pobliskiego sklepu ze słodyczami Stephane Ben Shushan mówi, że autobus powoli posuwał się w ulicznym korku, gdy doszło do eksplozji. "To naprawdę koszmar. Czuć zapach krwi", powiedział świadek reporterom.
Źródła izraelskie podały, że pomimo zamachu nie będzie żadnych zmian w planie rozpoczętej rano wymiany więźniów w Hezbollahem.
Był to pierwszy palestyński zamach samobójczy w Izraelu od miesiąca. Dotąd do jego zorganizowania nie przyznała się żadna organizacja.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.