Tuż przed piątkowym, prestiżowym dla rządu głosowaniem nad dotacją dla kolei Partia Ludowo-Demokratyczna ogłosiła, że wychodzi z koalicji. Posłowie PLD zagłosowali tak jak zwycięska opozycja, ale zaraz potem Roman Jagieliński, który stanął na czele nowego klubu parlamentarnego w Sejmie, ogłosił, że czeka na propozycje SLD w sprawie ponownego nawiązania współpracy.
Reakcja była jednak ostra. Jeden z liderów Sojuszu Józef Oleksy zapowiedział decyzję "o odwołaniu pięciu wicewojewodów i jednego wiceministra", desygnowanych przez PLD. Poseł Sojuszu Piotr Gadzinowski dodał, że przed piątkowym głosowaniem Jagieliński domagał się nowych stanowisk dla swoich ludzi.
Częściowo potwierdził to potem Leszek Miller, dodając, że rząd nie ulega szantażowi. "Rzeczywiście były tam pewne propozycje personalne. Rząd nie może rozmawiać w takim klimacie, kiedy przed ważnymi głosowaniami miałby następować targ odnoszący się do propozycji personalnych", mówił premier. Również on wspomniał o odowłaniu wicewojewodów i wiceministra rekomendowanych przez Partię Ludowo-Demokratyczną.
Sam Roman Jagieliński mówi teraz, że SLD poniosły nerwy. "Dobrze byłoby, gdyby posłowie SLD skorzystali z tego, co sprezentowała nam zima i zrobili sobie okład z lodu", oświadczył w rozmowie z PAP Jagieliński. Pytany o ewentualne dymisje jego ludzi oświadczył, że "byłoby to wynikiem niezbyt sympatycznej woli zawłaszczenia państwa przez SLD".
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.