Według lekarzy ze szpitala w Amarze, podczas demonstracji w tym mieście zginęło co najmniej 6 osób. Rzecznik sił koalicji potwierdził jedynie śmierć jednej osoby - mężczyzny, który miał rzucać granatami. Demonstranci twierdzą, że to wojsko pierwsze otworzyło ogień, inni utrzymują, że cały incydent zaczął się od rzucania kamieniami. Uczestnicy manifestacji mówią, że domagali się pracy. Amara leży na południu Iraku, w strefie kontrolowanej przez Brytyjczyków. Jest ona uznawana za znacznie spokojniejszą niż np. okolice Bagdadu.
W Kirkuku amerykańscy żołnierze zastrzelili dwóch policjantów. Rzecznik sił USA powiedział, że do incydentu doszło podczas próby wylegitymowania Irakijczyków przez patrol wojskowy. Z Bagdadu donosi korespondent BBC Alastair Leithead: "Amerykanie mówią, że wysłali patrol wezwani przez iracką policję do interwencji podczas domowej kłótni w dzielnicy Rahima. Kiedy przybyli na miejsce, w domu trwała właśnie strzelanina między dwoma mężczyznami. Kiedy ci zobaczyli żołnierzy, zaczęli uciekać. Rzecznik amerykańskiej armii powiedział, że patrol wezwał ich do zatrzymania się i oddania broni, a wreszcie oddał ostrzegawcze strzały. Kiedy mężczyźni nie zareagowali, żołnierze zastrzelili jednego, drugiego śmiertelnie ranili. Dopiero później okazało się, że zabitymi byli policjanci. Nie po raz pierwszy żołnierze USA zabili w Iraku miejscowych funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. W grudniu, także w Kirkuku, na jednym z punktów kontrolnych od kul żołnierzy zginęło trzech irackich policjantów, wziętych za bandytów".
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.