Była to pierwsza wizyta egipskiego ministra od dwóch lat w Izraelu – rozmawiał tam o bliskowschodnim procesie pokojowym. Do meczetu przybył po serii spotkań z członkami izraelskich władz – w tym premierem Arielem Szaronem i ministrem spraw zagranicznych Silvanem Shalomem.
Zdaniem korespondentów, osobom, które zaatakowały Mahera, prawdopodobnie nie spodobał się fakt, że doszło do rozmów pomiędzy przedstawicielem kraju arabskiego a Izraelem, który przez wielu Palestyńczyków uznawany jest za nielegalne państwo położone na arabskiej ziemi.
Palestyńczycy zaatakowali ministra butami w środku i na zewnątrz meczetu. Z przerażeniem rysującym się na twarzy, Maher został wyprowadzony ze świątyni przez ochroniarzy i izraelską policję.
Stamtąd przewieziono go do szpitala – skarżył się bowiem na trudności z oddychaniem. Siły bezpieczeństwa Izraela aresztowały siedem osób podejrzewanych o udział w incydencie.
Do szpitala zadzwonił potem premier Izraela. "Rozumiem, że zostanie Pan z nami chwilę" – żartował z egipskim ministrem.
Po zbadaniu pracy serca, Maher opuścił szpital i odleciał samolotem do Kairu. Tam powiedział, że incydent nie będzie miał wpływu na rolę Egiptu, jako mediatora pomiędzy Izraelem i Palestyńczykami. Maher stwierdził, że cały incydent to wynik "głupiego zachowania".
Zdaniem korespondenta BBC, atak może jednak być jednak źródłem zakłopotania dla Izraela, Palestyńczyków, jak i Egiptu. Tel-Awiw upatrywał bowiem wizytę jako krok ku normalizacji stosunków z Kairem, które od trzech lat są nie najlepsze.
Prezydent Egiptu, Hosni Mubarak, powiedział, że żałuje, iż doszło do incydentu. Atak potępiły władze palestyńskie. Według słów członka władz Autonomii, Saeba Erekata, premier Ahmed Korei był "wstrząśnięty i rozgniewany".
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.