MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

24/09/2003 00:04:01

Polish Day – Zemsta "gastarbeiterów"

Trochę szacunku, panie dyrektorze. Jak podaje Ośrodek Turystyczny w Londynie przez imprezę pod tytułem Polish Day in Regents Park przewinęło się ok. 5 tysięcy osób – a więc tyle ile planowano. Z drugiej jednak strony to, czy były to te osoby, o które chodziło organizatorom – nie jest już takie jasne.

Coraz bardziej jasne natomiast staje się, że sto dwadzieścia tysięcy funtów – tyle mniej więcej kosztowała impreza – zostało wydanych na promocję szczególnego rodzaju: promocję Polski wśród Polaków. Mało tego, organizatorzy swoją niekompetencję próbują zrzucić na wszystko co pod ręką: pogodę, terroryzm, przepisy Anglików, lub hałaśliwych Polaków etc. Gęste tłumaczenia się zdradzają jeszcze jedno: pogardę dla drugiego człowieka.

Co za pech. Przyszli nie ci

Sądząc z wypowiedzi organizatora Polish Day - dyrektora Ośrodka Polskiej Organizacji Turystycznej w Londynie Jerzego Szegidewicza selekcja uczestników od początku była dylematem organizatorów. Postawiono sobie bowiem zadanie z góry skazane na porażkę: zorganizowanie otwartej imprezy, z nadzieją, że przyjdą sami Anglicy i to bogaci. Niestety. Przyszli Polacy i to niezbyt bogaci.

 


 


Kwartet Jazzowy Jaroslawa Śmietany... Fot. Ryszard Zdyb
----------



"...To nie próba, zamieszane z zaproszeniami doprowadziło do tego,
że grano bez publiki" - kom. R. Zdyb


 

A przecież dyrektor tak się starał. Jak sam przyznał (londyński "Dziennik Polski" 17 września pierwsza strona): "Nie chcieliśmy aby przyszło zbyt dużo gestarbeiterów. Oni nie byli pożądani". Jednocześnie zadziwiając swą niekonsekwencją ogłosił imprezę w prasie polonijnej, na polskich portalach interenetowych, a nawet polskich szkołach sobotnich.

Abstrahując od tego, że jak na imprezę której celem była publiczność brytyjska rozreklamowanie jej w mediach angielskich było - co tu dużo mówiąc - marne, wypowiedź dyrektora wywołuje poważne zaniepokojenie. Co to znaczy, że gestarbeiterzy byli niepożądani? Kogo dyrektor uważa za gestarbeiterów? Migracje zarobkowe? Dziesiątki tysięcy ludzi, sezonowych migrantów zarobkowych? Młodych Polaków pracujących na wizach biznesowych, studenckich, lub nielegalnie? Osoby, które pracują fizycznie? Oj, czy to aby nie pogarda?

Impreza miała charakter otwarty. Mógł na nią wejść każdy według zasady: kto pierwszy ten lepszy. Przyszli gestarbeiterzy. Ku zmartwieniu organizatorów nie zjawili się tłumnie maklerzy giełdowi, dyktatorzy mody lub profesorzy z Oxfordu. Przyszli kelnerzy, budowlańcy, barmani, didżeje, widżeje, uliczni grajcy, studenci, sprzątaczki, niańki do dzieci i sezonowi robotnicy w rolnictwie brytyjskim, którzy zbierają kolendrę za funta za godzinę. Co za pech.

 



Fot. Ryszard Zdyb


Albo, albo

Jak powiedział po imprezie jeden z przedstawicieli władz Krakowa: albo robi się imprezę zamkniętą za zaproszeniami i wówczas można dokonać milczącej selekcji społecznej zapraszając ważnych i bogatych; albo jest impreza otwarta gdzie z definicji zaproszeni są wszyscy. Problem polega na tym, że organizatorzy Polish Day chcieli mieć jedno i drugie.

 



Fot. Ryszard Zdyb


Co jednak bardziej niepokojące to stosunek dyrektora Szegidewicza do części tych, którzy przyszli – właśnie gestarbeiterami przez niego zwanych. Jeśli byli niepożądani – należało zrobić imprezę zamkniętą. Nie sądzę, aby odpowiedzialny za promocję Polski w Wielkiej Brytanii nie spodziewał się, że jeśli zorganizowana będzie impreza otwarta, to nie zjawią się ci, których tak chętnie dyrektor by nie widział – gestarbeiterzy, czyli migracja zarobkowa, czyli dziesiątki tysięcy Polaków zamieszkałych w Londynie.

Szczerze powiedziawszy, dziwi mnie podobny stopień pogardy osoby publicznej do obywateli polskich pracujących zagranicą. Zgoda, drobna część z migrantów zarobkowych to przestępcy. Inna grupa to ludzie prości, których najlepszą rozrywką jest kilka butelek piwa – zwłaszcza jeśli się pracuje na budowie. Ale to jeszcze nie powód by wyrażać wobec nich swoje lekceważenie, chęć dyskryminacji i wykluczenia społecznego.

Trochę szacunku panie dyrektorze. Jeśli w Polsce, organizator otwartej imprezy plenerowej powiedziałby: "rolnicy niepożądani", albo "robotnicy niewykwalifikowani niepożądani" bądź "taksówkarze niepożądani" – nie sądzę, by wyżej rzeczone grupy społeczne puściły mu to na sucho.

 



Fot. Ryszard Zdyb


W rozmowach z londyńskimi organizatorami Polish Day wyczuwa się głęboką niechęć wobec gestarbeiterów, ludzi pracujących w Londynie fizycznie, młodych Polaków których widujemy pełno na ulicach w barach, hotelach, budowach etc. Oto miała być impreza dla Brytyjczyków. A tu przyszli, wypili piwo, zapełnili amfiteatr i przeciętny Brytyjczyk musiał całować klamkę. Stąd tylko o krok od obwinienia za klapę Polish Day – gestarbeiterów właśnie. Czyżby? Powtarzam: impreza była otwarta.. Czy naprawdę nikt się nie spodziewał, że przyjdzie tabun młodych Polaków-gestarbeiterów?

Zaskoczeni raz jeszcze

W rozmowach na ten temat pada często słowo: zaskoczenie. Panowie, zaraz zaraz. Zaskoczenie było podczas gigantycznego sukcesu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w POSK-u. Tam też pojawiło się parę tysięcy gestarbeiterów. I chociaż wywołują oni taką niechęć u ludzi, pracujących za pieniądze polskich podatników w dziwnych rządowych placówkach, to ci migranci zarobkowi, jak ich zwał tak ich zwał, potrafili wówczas całkiem nieźle się zorganizować. Przypominam: nie było podczas Orkiestry żadnej bójki, żadnej awantury. Wbrew stereotypowi, którym posługuje się dyrektor Siegedewicz, Wielka Orkiestra była popisem entuzjazmu i zdolności samoorganizacyjnych polskiej młodzieży. To było pierwsze zaskoczenie wszystkich. Pamiętam pochwały dla Roberta Czekalskiego – szefa sztabu Orkiestry – od przedstawicieli polskich placówek dyplomatycznych: "zaskoczenie frekwencją" i "sukces" – te słowa słyszane były aż nadto często.

 



Fot. Ryszard Zdyb


Drugie zaskoczenie to referendum europejskie. Tutaj też wszyscy byli zaskoczeni, że do głosowania zarejestrowało się niemal tyle osób co w Chicago. Ale nawet trzygodzinna kolejka do głosowania pod Ambasadą nie uświadomiła odpowiedzialnym za wydanie stu dwudziestu tysięcy funtów publicznych pieniędzy, że otwarta impreza w Regents Parku może się zamienić w "polish get-together" – jak powiedział mój znajomy Anglik.

I teraz znów mamy zaskoczenie. Zaskoczenie, że jest tyle młodych, pracujących Polaków w Londynie, zaskoczenie, że tak szybko się informują, zaskoczenie, że mogą przyjść, bo gdzieś jest "polska impreza". Czy naprawdę nikt o tym nie pomyślał? Nie wierzę.

Gestabeiterzy to power

Publiczna funkcja jaką piastuje dyrektor Szegidewicz zobowiązuje mnie do poczynienia pewnych uwag. Panie dyrektorze, ci, których pogardliwie pan określa mianem gestarbeiterów – a więc ogólnie migrantów sezonowych, czy też zarobkowych jest w Londynie dobrych kilkadziesiąt tysięcy – o ile nie ponad sto.

Poza fundamentalnym szacunkiem dla pracy, dyrektor winien zostać oświecony jeszcze w czymś. Migranci zarobkowi to poważna siła ekonomiczna. Stanowią oni poważny element w wymianie ekonomicznej na linii Polska-Wielka Brytania. Korzystają oni z polskich firm przewozowych, wysyłają do Polski paczki, kupują w polskich sklepach napędzając im koniunkturę na kiełbasę, latają polskim liniami lotniczymi, chodzą do polskich restaruracji i pubów, dają na tacę w dziesięciu polskich kościołach w Londynie, posyłają dzieci do polskich szkół oraz co może najważniejsze: wysyłają do Polski pieniądze. Nie ma dokładnych badań na temat przekazów pieniężnych do Polski, ale nie ma powodów aby sądzić, iż odbiegają one od schematu jaki wytworzył się na świecie – w 2002 roku oficjalnymi kanałami, imigranci zarobkowi na całym świecie przesłali do krajów pochodzenia ponad 100 mld dolarów ("The Economist" 2 Jan. 2003).

Krótko mówiąc, gestarbeiterzy-migranci zarobkowi, których tak chętnie by się pozbył dyrektor Szegidewicz ze swojej sknoconej imprezy za pieniądze polskiego podatnika, są znaczącą dla polskiej gospodarki grupą społeczną. Jeśli funkcjonariusz publiczny lekką ręką obraża kilkadziesiąt tysięcy Polaków – to wydaje mi się, że winien się z tego wytłumaczyć.

 



Fot. Ryszard Zdyb


Ale już za późno. Pogarda dyrektora obróciła się bowiem przeciwko niemu samemu. Jak wszyscy wiemy, już dwie godziny po otwarciu imprezy, nie było miejsc, bo przyszły mocne ekipy Polaków z całego Londynu na darmową kiełbasę. Potem w desperacji robiono "przerwy techniczne", które pozostawiały jeszcze większy chaos i obrażały jeszcze więcej osób.

Ale tak się dzieje, jak się z wyżyn lukratywnego korytka rządowego spogląda na dziesiątki tysięcy zarabiających fizycznie. Arystokratyczne wyżyny dyrektora nie pozwoliły mu dojrzeć rzeczywistości taką jaką jest. Miejmy nadzieję, że widzi ją teraz jaśniej. Szkoda tylko, że ta lekcja tyle kosztowała. Znam o wiele tańsze szkoły marketingu i promocji.

Michał P. Garapich

A co Ty o tym sądzisz? Porozmawiaj o tym na forum.

Więcej zdjęc w Galerii NetworkPL.com

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska