Jadę spokojnie, rozglądam się dookoła. Wiem, że gdzieś tam jest
Chyba już pora na wielki różowy Księżyc. Tak, miałem rację. Wysuwa się powoli nad wiktoriańskimi kamieniczkami. Nieśmiało pokazuje się miedzy kominami, to dodaje mu tajemniczości i uroku. Jest olbrzymi, zachwycający ...jak mówią miejscowi „breathtaking".
Jadę powolutku, znika mi, aby za zakrętem pojawić się znowu. Tym razem wykombinował, aby lekko skryć się za chmurką i malowniczy widok dopełniły gałęzie drzewa. Cudo. Niestety, nie miałem mojego Canona ani statywu, który ciągle pozostaje w depozycie... daleko.
Zajeżdżam na ostatni przystanek w mieście, na dworzec PKS :)
Wysiadam na fajkę, a tu chyba na moje zaproszenie na wprost mnie między wieżowcami czekał na mnie...tak, tak Full Jacket Moon.
Wsiadłem do kabiny i ręką zachęciłem pasażerów do środka.
Podeszła młoda para.
Poprosiłem ich o jedną rzecz przed zajęciem miejsca w moim autobusie.
(będę tłumaczył symultanicznie)
- Zanim wsiądziecie ma prośbę, zobaczcie Księżyc.
- Księżyc?
-Tak, ten co krąży wokół Ziemi. Dziś jest wyjątkowy.
- Chyba Słońce? - zdziwiła się panienka.
- No nie. Ziemia krąży wokół Słońca, a Księżyc od dość dawna wokół Ziemi. Niedawno to odkryli. (oznajmiłem pomijając nazwisko odkrywcy Nicolas Copernicus, pewnie i tak nic by jej nie mówiło).
Dzieciaki się odwróciły a ja wysiadłem z kabiny.
- O tu! - pokazałem palcem.
- Nie, nie, tu to jest lampa, trochę wyżej.
- No, nie, że piękny! - oznajmiłem.
- Piękny? - trochę zdziwiona widokiem Księżyca panienka.
- No piękny jak...Nowe Adidasy albo plastikowe rzęsy...no jak nowy tatuaż!!! - przekonywałem.
- Acha - usłyszałem potwierdzenie zachwytu.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.