– To nas zaskoczyło, bo wydawało się, że nastolatki wręcz się będą cieszyć. Nie mają szkoły, nie są w grupie ryzyka. Okazało się natomiast, że wręcz przeciwnie – już w czasie pierwszego lockdownu 44 proc. dzieci zmagało się z objawami depresji. W tej chwili ten wynik jest trochę niższy i wynosi 38 proc. Natomiast u tych dzieci, które mają objawy depresji, nastrój się znacznie pogorszył – wskazuje w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes dr Beata Rajba, psycholog z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
Polska jeszcze przed pandemią COVID-19 była w niechlubnej czołówce państw z najwyższym odsetkiem samobójstw wśród dzieci i młodzieży. W 2019 roku w grupie wiekowej 13–18 lat odnotowano 905 prób samobójczych, a na przestrzeni poprzednich sześciu lat ich liczba wzrosła dwuipółkrotnie. W ubiegłym roku prób było 814. Mimo nieznacznego spadku specjaliści od zdrowia psychicznego obawiają się, że długotrwałym skutkiem pandemii może być fala samobójstw wśród nastolatków.
– W tej skrajnej grupie – potrzebującej pilnej pomocy psychologa i psychiatry – ok. 18 proc. zmaga się z myślami samobójczymi, z czego 11 proc. wręcz ma myśli samobójcze z zamiarem, czyli chciałoby popełnić samobójstwo – alarmuje psycholog. – Nie oznacza to, że 11% nastolatków się zabije, ale że są w grupie wysokiego ryzyka i powinny natychmiastowo uzyskać pomoc.
Zwłaszcza że sytuacji nie poprawia utrudniony dostęp do lekarzy specjalistów. Według rejestru Naczelnej Izby Lekarskiej w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży aktywnych jest 482 lekarzy.
– Na kilka tysięcy dzieci przypada mniej więcej jeden psychiatra. Trochę lepiej jest w przypadku dorosłych, ale to wciąż za mało. Natomiast jeżeli depresja nie jest bardzo nasilona, to nie musi być psychiatra, bo psycholog lub psychoterapeuta może pomóc równie skutecznie, a ich dostępność jest większa – mówi dr Beata Rajba.