Jednym z poszkodowanych gangu były Mariusz Rycaczewski, autor materiału spotyka go w bazie Armii Zbawienia na północy kraju, gdzie szukał spokoju i schronienia po koszmarze jaki przeżył.
Pan Mariusz przyznał, że od samego początku czuł że oferta pracy jest podejrzana. Jak twierdzi, grupa kilku „Cyganów” złożyła mu ofertę nie od odrzucenia – podróż na Wyspy i pracę z zakwaterowaniem. „Myślałem, na początku że to żart, ale nazajutrz zadzwonili do mnie pytając kiedy będę gotowy”, powiedział.
Zdesperowany mężczyzna postanowił podjąć ryzyko. „Biorę jedną torbę. Spotykam się z nimi na tym dworcu autobusowym, a oni dają mi bilet i idę”, opowiada.
Niestety życie, które czekało go w Wielkiej Brytanii, było bardzo dalekie od sielanki, którą mu obiecano. Po przyjeździe na miejsce, zostawiono go na zimnym tarasie z 12 innymi mężczyznami. Wszyscy byli tacy sami: starsi - po czterdziestce i pięćdziesiątce, wielu z nich to alkoholicy lub bezdomni, wszyscy mieli jakieś problemy życiowe.
Mariusz spał na podłodze, jedzenie, które dostawał było nieświeże. Co więcej, powiedziano mu, że będzie musiał za nie zapłacić, jak również za bilet autobusowy i zakwaterowanie.
Próba ucieczki nie powiodła się: „Przestępcy ... bili mnie po żebrach. Czasami śpię z wielkim nożem, bo boję się, że wrócą”, wyznał reporterowi.