Ponieważ jednak kontrowersje wokół GMO nie milkną, zagrożenia związane z uprawami tego typu roślin wciąż są podnoszone, a negatywne skutki tych upraw są coraz bardziej odczuwalne – konieczna jest zmasowana kampania piarowa oraz intensywny lobbing promujący przestawienie światowego rolnictwa na tory GMO. Jednym z głównych rozgrywających na tym polu jest aktualny „numer cztery” na liście najbogatszych ludzi świata: Bill Gates. Twórca potęgi Microsoftu jest również twórcą największej na świecie fundacji „filantropijnej”: Bill & Melinda Gates Foundation (BMGF). Filantropia uprawiana przez Gatesa ma mniej więcej tyle wspólnego z dobroczynnością, ile filantropia uprawiana przez Sorosa. To po prostu działania dywersyjne poprzedzające bezpośrednią ofensywę polityczno-ekonomiczną. W ciągu ostatnich czterech lat BMGF przeznaczyła 15 milionów dolarów na kampanie mające na celu rozwiązanie problemu „głodu na świecie” przez promocję technologii GMO. Jedna z nich to „Alliance for Science”, druga „Ceres2030”. Oba przedsięwzięcia zawiadywane są z centrali na Cornell University – jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w USA, należącej do Ligi Bluszczowej (Ivy League). Nazwa drugiej kampanii informuje o horyzoncie czasowym wyznaczonym dla celów promowanych przez Gatesa. ONZ zamierza zlikwidować problem głodu na świecie w 2030 r., a wydatną rolę mają w tym odegrać uprawy GMO. Walka z głodem to główne hasło używane w promocji frankenżywności. Na jakie wysiłki przeznaczone są miliony ofiarowane przez Gatesa? Między innymi opłacanie „naukowych promotorów” (science advocates) GMO oraz forsowanie rozwiązań prawnych sprzyjających rolnictwu GMO („to champion evidence-based agricultural policies”) w 35 państwach. Innymi słowy: na propagandę i lobbing. Sieć „Alliance for Science” liczy podobno 9 tys. „sprzymierzeńców w świecie nauki”, reprezentujących ponad połowę krajów świata.
Smutne, że mało kto dostrzega perfidny charakter tych działań. Bo mało kto zdaje sobie sprawę, że działania o charakterze „filantropijnym” i „pomocowym” zwykle są przykrywką dla gospodarczej, politycznej i ideologicznej konkwisty prowadzonej przez silniejsze państwa i korporacje. Tak było w czasach zimnej wojny, kiedy pompowanie kasy w kraje rozwijające się miało na celu przeciągnięcie ich na stronę jednego lub drugiego obozu, a także dobranie się do ich surowców oraz gospodarek. Tak też w dużym stopniu pozostaje do dziś, bo państwa ani korporacje nie wyrzekły się swoich egoistycznych interesów. Problem w tym, że w zglobalizowanym świecie takie działania prowadzone są na jeszcze większą skalę i są bardziej brzemienne w skutki. Majstrowanie przy ekosystemie przez promocję upraw GMO niesie ze sobą szczególnie ryzyko. Natura bowiem nie respektuje granic administracyjnych i zmiany wprowadzane sztucznymi metodami do jej „kodu źródłowego” będą się rozprzestrzeniać również na terenie państw, które nie dołączyły do klubu GMO.
Pan Dobrodziej