GMO to organizmy modyfikowane genetycznie, np. nasiona zbóż odporne na działanie określonych czynników. Dzięki takim modyfikacjom zboża można uprawiać bez obaw, że zeżre je zaraza. Wystarczy je intensywnie pryskać ciężką chemią. Zilustrujmy rzecz na przykładzie. Do najbardziej rozpowszechnionych w rolnictwie organizmów GMO należą nasiona odporne na działanie pestycydów, takich jak glifosat. To związek będący głównym składnikiem popularnego pestycydu Roundup, produkowanego przez koncern Monsanto. Badania przypisują tej substancji działanie rakotwórcze dla człowieka. Nie byłoby z tym może problemu, gdyby glifosat spływał po kłosach i rozkładał się w glebie na niegroźne związki, ale tak nie jest – a przynajmniej nie jest tak do końca. W 2015 r. organizacja Soil Association nagłośniła wyniki badania, które wskazują na obecność glifosatu w 60 proc. chleba sprzedawanego na Wyspach. Problem zapewne dotyczy również innych przetworów mącznych. Oczywiście chemizacja dotyka całego rolnictwa wielkopowierzchniowego, ale sektora GMO w szczególności – w końcu organizmy GMO zaprojektowane są tak, by „chemia” nie robiła im krzywdy. Robi jednak krzywdę konsumentom.
To tylko jedna z kontrowersji związanych z roślinami GMO, a jest ich multum. Wiele dotyczy wpływu GMO na ludzkie zdrowie, inne – zagrożeń dla stabilności ekosystemów, a jeszcze inne – ryzyka związanego z monopolizacją produkcji żywności. Trzymajmy się jednak tych pierwszych, najbardziej palących. Badania na zwierzętach wskazują, że żywność GMO może przyczyniać się do rozwoju nowotworów, zaburzać gospodarkę insulinową, prowadzić do rozwoju niepłodności, upośledzać sprawność układu odpornościowego, przyspieszać procesy starzenia się, a także prowadzić do zmian strukturalnych w narządach. Te ustalenia są, rzecz jasna, kwestionowane przez agrobiznes – konsumentowi pozostaje wierzyć jednej lub drugiej stronie sporu. Strona GMO również ma badania na poparcie swoich tez. Są z nimi jednak dwa problemy. Pierwszy jest taki, że na rynku naukowym wyniki badań zbyt często zależą od interesów tych, którzy je finansują – no bo mało kto robi badania pro publico bono. Drugi jest taki, że żywność GMO jest stosunkowo nowym fenomenem i aby ocenić jej wpływ na zdrowie konsumentów, potrzeba rzetelnych, wieloletnich, obserwacji i analiz epidemiologicznych. Są one trudne do przeprowadzenia również ze względu na fakt, że z codziennej diety przeciętnego konsumenta trudno wyodrębnić produkty GMO – i ich wpływ na zdrowie. W tej sytuacji rozsądne byłoby zastosowanie zasady przezorności: domniemania, że to, czemu część badań przypisuje szkodliwość, faktycznie jest szkodliwe i należy obchodzić się z tym ostrożnie. Takie podejście prezentuje Unia Europejska – trochę na papierze, a trochę faktycznie. Dlatego żywność GMO nie wlała się jeszcze do nas szerokim strumieniem. W innych częściach świata jest z tym gorzej. Szczególnie w krajach zacofanych cywilizacyjnie, na których prawo łatwiej jest wpływać przez korumpowanie lokalnej administracji. Dlatego uprawy GMO rozpowszechnione są m.in. w Ameryce Łacińskiej, Indiach i wielu państwach Afryki.