Wtedy Roman zaczyna przygodę z fachem, który stał się na dekady jego wielką pasją. Rozpoczął jako niezależny grawer w biżuterii Halfhide w Merseyside. Było to miejsce, w którym po raz pierwszy położył ręce na kultowych trofeach Wimbledonu.
Sztućce i trofea Wimbledonu
Ten nowy fach wciągnął go bardzo szybko, z czasem stał się w nim niedoścignionym mistrzem. To było jednak potem, najpierw bowiem umieszczał przeróżne znaki i wzorki na dostarczanych sztućcach na Wimbledon. W 1979 roku zaczął grawerować nazwiska na tenisowych trofeach. I tak przy nich pozostał na kolejne lata, nawet wtedy, gdy wreszcie znowu wrócił do ojczyzny, tym razem już na stałe.
Jego rodzina rozpoczęła kontakt z krajem w roku 1989, gdy nastąpiła zmiana ustroju. Żółtowski wraz z siostrą i bratem zaczęli starać się o zwrot zagrabionemu im mienia. Stanęło wreszcie na tym, że odkupili bezprawnie zabrany im dom i dopięli swego.
Mogli wreszcie wrócić po raz drugi do Polski, choć brat i siostra Żółtowskiego już nie żyli. Było to w roku 1995. Do dziś Roman Żółtowski mieszka pod Poznaniem z żoną i synem.
Nie zerwał wtedy jednak kontaktów z organizatorami najbardziej prestiżowego tenisowego turnieju świata. Jeszcze nie dawno na dany sygnał ruszał samochodem latem do Wimbledonu. Jak sam wspomina jego życie składało się z czasu przed i po Wimbledonie, on tylko czekał na sygnał, by ruszać w drogę.
Nieubłaganie zbliżał się kres jego życiowej przygody. Żółtowskiemu stuknęła bowiem „osiemdziesiątka” i postanowił spasować. Jego dzieło przejęli ci, którzy współpracowali z nim wiele lat, uczyli się od niego niecodziennego fachu, podpatrywali jak pracuje.
Brytyjscy fachowcy wiedzieli, że prędzej czy później będą musieli przejąć pałeczkę po znakomitym polskim mistrzu. Dlatego w ostatnich latach jeszcze bardziej z nim współpracowali, by działać potem tak jak on. Obecny zespół składa się z trzech grawerów, przejęli po Polaku robotę. Wszyscy przyznają zgodnie, że bez Romana Żółtowskiego, bez jego dziesięcioleci niestrudzonego poświęcenia i wielu godzin spędzonych na drodze, trofea Wimbledonu nie miałyby tej samej magii. Obecny zespół mówi tak: wykorzystujemy jego bezbłędną pracę, która stała się dla nas inspiracją i dzięki temu dziedzictwo Żółtowskiego jako głównego rzemieślnika Wimbledonu, żyje dalej.
Tomasz Marzec, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.