Wypadek i równia pochyła
Życiowe problemy Polaka zaczęły się po wypadku samochodowym, w którym doznał urazu kręgów szyjnych. W Wielkiej Brytanii jest od 12 lat. Był żonaty, chodził do pracy, potem urodził się mu synek i przykładnie wracał do dziecka i żony.
Wszystko posypało się po wypadku. Stracił pracę, potem rodzinę, był kolejny związek, na końcu nie miał dachu nad głową. Zaczęła się równia pochyła, jako bezdomny pomieszkiwał na Heathrow. Nie awanturował się i dzięki niepisanej umowie miał tam kąt, w którym mógł się przespać.
To nie wszystko, bo w jego życiorysie pojawiły się kradzieże i inne przestępstwa. O tym, że nie był aniołem opowiadało wielu. Mówili, że po wyniesieniu się od żony nachodził ją potem wiele razy. Dobijał się do domu, chciał się widzieć z synem.
Jak twierdzi osoba, która znała Skupienia przychodził do niej każdej nocy, kobieta składała na niego doniesienia na policję. - Najlepiej dla niego byłoby gdyby wrócił do Polski - mówił znajomy Polaka.
Numer, jaki wyciął z maratonem szybko został zdemaskowany. Mówiono o złodzieju numerka. Impreza była medialna i porównując zdjęcia ze startu i mety ktoś dostrzegł różnicę, były to dwie różne osoby. Podniesiono alarm, Brytyjczyk przegrał marzenia, a Polak mówił, że na medal ... zasłużył.
Autentycznie wzruszony
Skupień nie widział nic złego w tym, że oszukiwał. Kiedy dostał pamiątkowy medal najpierw przytulił go do piersi, potem ucałował i w jego oczach pojawiły się łzy. Był to najważniejszy dzień w moim życiu – mówił doświadczony przez los Polak, który pochodzi z okolic Katowic.
Szybko ckliwa przygoda przerodziła się we wstyd i dramat. Numer startowy należał do 28-letniego Jake’ a Haliday’a, poborcy podatkowego z Edynburga, który go zgubił podczas zmiany koszulki. To sprawiło, że tuż przed metą został z biegu wyproszony.
Anglik był załamany, maraton był dla niego wszystkim. Dla biegu poświęcił wiele, zmienił swoje nawyki, miał odpowiednią dietę, ostro trenował, by nie tylko dobiec do mety, ale zająć lepsze miejsce. Miał jednak pecha, bo zgubił swój numerek. - Nie przebiegłem tych 42 kilometrów i 195 metrów, to było straszne - mówił zdruzgotany.
Halliday swoim startem wspierał fundację zajmującą się chorymi na nowotwór krwi. Bez numerka nie mógł oficjalnie ukończyć biegu. Jego udział i nie poszedł jednak na marne, jak potem podano zgromadził około 50 tysięcy funtów.