MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

24/12/2018 07:42:00

Felieton: Po co nam święta?

Felieton: Po co nam święta?Święta to – bywa – siermiężny rytuał. Rodzinny festyn w religijnej oprawie. Może lepiej byłoby spędzić je na Bali albo Teneryfie? Pewnie tak, tylko jakoś nie wypada. I dobrze, bo święta w gruncie rzeczy są potrzebne i warto je obchodzić.
Dziś Wigilia. Wypada więc pisać o sprawach nobliwych, a najlepiej o samej Wigilii, ze świętami Bożego Narodzenia w pakiecie. No to napiszę, choć niekoniecznie jest to temat, na który mam wiele do powiedzenia. Wigilia – wiadomo: barszczyk, śledzik, makowiec, w niektórych domach również, o zgrozo, flaszka. Ponadto: życzenia, uprzejmości, prezenty, kolędy, pogawędki niebezpiecznie zahaczające o podziały polityczne, odrobina rodzinnej nadkwasoty i toksykologii. Generalnie niezły bigos.

Do świąt zawsze miałem stosunek niejednoznaczny, jak chyba większość osób, chociaż z różnych przyczyn. W moim przypadku była to niechęć do celebry i świąteczności jako takiej. Po prostu do nadmiaru formy, za którą nie idzie istotna treść. W ogólnopolskiej praktyce święta to przecież głównie pretekst do wypasionej nasiadówki w gronie rodziny – której członkowie przez resztę roku drą ze sobą koty – w celu utrwalenia wzajemnych więzi. Połączenie długiego łikendu, szwedzkiego stołu i aresztu domowego.

To w każdym razie perspektywa, którą wyniosłem z czasów tak zwanej adolescencji. Okresu, gdy mózg jest jeszcze nie w pełni uformowany, a w głowie narasta bunt w jednej ze swych głupszych odmian: powiedzmy, tumiwisielczo-abnegackiej. Nie pamiętam dokładnie swojego ówczesnego stanu umysłu, ale zapewne – jak to w tym wieku bywa – wiązał się z poczuciem bycia oszukanym przez świat. Ba, wszechświat. Łatwo zrozumieć, że z perspektywy tej depresji Wigilia nie jawiła się jako najszczęśliwszy dzień w roku.

Od tego czasu mój stosunek do świąt wprawdzie nie uległ radykalnej transformacji, ale wzbogacił się co najmniej o jeden komponent: powiedzmy, społeczno-kulturowy. Wynika to z faktu, że poza uniwersalną niesprawiedliwością zacząłem coraz bardziej dostrzegać znaczenie życia we wspólnocie z innymi ludźmi. A święta w życiu wspólnotowym odgrywają ważną, może nawet krytyczną rolę.

Zaryzykowałbym hipotezę, że Wigilię, podobnie zresztą jak Wielkanoc, często organizuje się dla starszego pokolenia. Rodziców i dziadków, dla których tego typu wydarzenia są świętością absolutną i jednym z filarów życia rodzinnego. Co do tego drugiego – trudno się nie zgodzić. Szczególnie w przypadku rodzin podzielonych granicami, które integrują się raz, dwa lub trzy do roku. Ale święta zbliżają również tych, którzy mieszkają blisko siebie w sensie geograficznym, choć niekoniecznie mentalnym.

Gdyby nie rodzinny zwornik w osobach seniorów zapewne wielu z nas – szczególnie tych bezdzietnych – wybrałoby „wigilię” na Majorce lub Ko Phangan. To zdecydowanie przyjemniejszy sposób spędzania czasu niż bieganie za prezentami, rychtowanie wyżerki dla dziesięciu osób, mycie garów, a to wszystko w zamian za maksimum dzień całkowicie niezmąconego spokoju, w dodatku we własnych czterech ścianach.

Ale święta oprócz funkcji prorodzinnej mają również funkcję „prospołeczną”: tożsamościową i religijną. Może nie na Zachodzie, gdzie są już tylko spolitpoprawnioną dźwignią marketingu, ale nad Wisłą z pewnością tak. Niezbywalnym aspektem ich polskiej wersji jest to, że wciąż kojarzone są z narodzinami Chrystusa. Zdaję sobie sprawę, że przeżywanie „rocznicy” tych narodzin ma charakter pasywno-deklaratywny. Podejrzewam, że nawet ojczulkowie, którzy z ambony obwieszczają radosną nowinę przyjścia na świat Zbawiciela, nie zanurzają się z tego tytułu w odmęty refleksji metafizycznej, ani nie unoszą na falach odnowionej wiary w sens istnienia.

Jednak przywiązanie do myśli – nawet jeśli mocno już zetlałej w naszej świadomości – że dwa tysiące lat temu z hakiem urodził się Chrystus, który stworzył fundament pod jedyną sensowną moralność, opartą na przykazaniu miłości, i najbardziej obiecującą wizję przyszłości, opartą na zbawieniu, jest co najmniej godne podtrzymywania.

Bo nawet jeśli z życiem religijnym na co dzień jesteśmy na bakier, warto krzewić w sobie świadomość religijną – niezależne od zinstytucjonalizowanych form religijności przekonanie, że życie doczesne jest krótkim, często nieprzyjemnym tripem, który prowadzi do lepszego celu, a opuszczenie biologicznej powłoczki jest czymś w rodzaju wyzwolenia.

Ta świadomość nie tylko pomaga lepiej zorientować się, kim jesteśmy i ukierunkować własne życie. Daje również lepszy grunt pod życie wspólnotowe. Uprzytamnia, że powinniśmy ze sobą współpracować, a najgorszym razie akceptować się i tolerować – bo walczyć ze sobą nie ma sensu. Łupy do zdobycia rysujące się na horyzoncie to w gruncie rzeczy fikcje i dystrakcje. Prawdziwy cel leży poza doczesnością.

No i właśnie o takich rzeczach warto przypomnieć sobie między barszczem a śledzikiem.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

pam90i

10 komentarzy

25 grudzień '18

pam90i napisała:

Komentarz usunięty w związku z naruszeniem regulaminu.

Konto zablokowane | profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska