MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

03/12/2018 07:51:00

Felieton: Wojna o mięso

Felieton: Wojna o mięsoMięso wyrasta na kolejnego po cukrze wroga publicznego na rynku spożywczym. Nie konserwanty, nie ulepszacze, nie antybiotyki stymulujące wzrost, nie genetycznie zmodyfikowana pasza zanieczyszczona glifosatem, ale właśnie mięso. Najucieszniejsze jest to, że sposobem na uzdrowienie społeczeństwa mają być podatki.
Brytyjscy naukowcy do spółki z amerykańskimi mają pomysł na ulepszenie świata: opodatkowanie mięsa. Wprowadzenie haraczu na kurze, świńskie i insze przetwory miałoby zapobiec 220 tys. przedwczesnych zgonów i oszczędzić służbie zdrowia 40 miliardów dolarów w skali świata i roku. Szkoda, że tego typu wyliczenia często ocierają się o bzdurę, bywa że kosmiczną. Szczególnie zabawne są kalkulacje dotyczące oszczędności. Wydłużenie życia osobom w wieku emerytalnym – a to one są najbardziej narażone na skutki błędów stylu życia – raczej nie ulży służbie zdrowia, a już z pewnością zusom tego świata.

W obu przypadkach instytucjom bardziej się opyla, by delikwent dostał zawału – najlepiej pierwszego i ostatniego – tuż po zaprzestaniu odprowadzania składek, niż łaził po lekarzach w sprawie kolki, jaskry i podagry. Co nieuchronnie będzie czynił, ponieważ domniemane wydłużenie życia przez zmniejszenie spożycia mięsa nie ochroni delikwenta przez szeregiem dolegliwości wynikających z procesu starzenia się. W końcu dopadnie go również to, na czym służba zdrowia chciałaby zaoszczędzić – tylko że po licznej serii przypadłości drobniejszego sortu. Na marginesie warto dodać, że służba zdrowia nie jest najlepszą podporą w przypadku chorób przewlekłych. Chyba że dla koncernów farmaceutycznych.

Również rachuby dotyczące przedwczesnych zgonów są na wyrost, bo umrzeć można z różnych przyczyn i w każdej sekundzie, niekoniecznie z powodu nadużywania karkówki. Ale rozumiem, że tego typu konstrukty teoretyczne, oparte na wyłuskiwaniu z continuum zdarzeń i procesów akurat tych czynników, które pasują do założeń, to świetny gadżet na użytek działań piarowych.

Używam brutalnego określenia „działania piarowe”, nie tylko z powodu przekonania, że na piarze – czyli naginaniu faktów w celu wpływania na społeczną percepcję – oparta jest niemal cała współczesna komunikacja, a nawet kultura. Już kilka lat temu rzucił mi się w oczy wał wykreowany na podstawie oświadczenia WHO. Światowa Organizacji Zdrowia orzekła wówczas, że mięso może przyczyniać się do rozwoju nowotworów, jeśli – uwaga – spożywane jest w przetworzonej formie.

Deklaracja ta zapłodniła nieskończoną liczbę pismaków do alarmowania w portalowych nagłówkach, że mięso jest rakotwórcze. Informacja, że chodzi o mięso w formie przetworzonej, a ściślej – przetworzonej przemysłowo, czyli głównie śmieciowe wędliny z marketów, pojawiała się zwykle w zdawkowej formie w części tekstu, do której nie dociera większość internetowego populusu. Na tym oto gruncie wykiełkowano w mózgach opinii publicznej przeświadczenie, że mięso – jako takie – jest niezdrowe.

Nawet teraz, pisząc o podatku na mięso w kontekście jego domniemanej rakotwórczości, nie czyni się wyraźnych rozróżnień między surowizną, a – przepraszam – ścierwem unużanym w fabrycznych toksynach. W efekcie Kowalskiemu z Kowalską sugeruje się, że wieprzowe polędwiczki, które mogą sobie pysznie zamarynować w porterze i majeranku, to podobny badziew, co burger z maka czy mielonka w konserwie.

Co więcej w kontekście rakotwórczości pisze się o „czerwonym i przetworzonym mięsie”. A to zbiór obiektów, w którym z powodzeniem mieszczą się wspomniane polędwiczki. Mieści się w nim również wołowina z Kobe – ta od krów, którym puszcza się Bacha czy też inną skoczną nutę, i zapewnia warunki, których może pozazdrościć spora część ludzkości. Oczywiście do momentu, w którym zostaną delegowane do rzeźni.

Podatkowe projekcje wyglądają dość niepokojąco. Gdyby otaksować mięso tak, jak sugerują jajogłowcy, w niektórych przypadkach mogłoby to doprowadzić do wzrostu cen dla konsumentów nawet o 160 proc. Jak wiadomo, Polak nie krowa i wołowe lubi, ale zbytnio mu się nie przelewa. W efekcie wskutek propagandowego pierdololo, którymi wnet zarażą się ustawodawcy, może nieźle dostać po kieszeni. Zrobić z tym niewiele można. Dlaczego? Z prostego powodu: taka jest linia.

Po prostu. Jeśli jeszcze nie przyzwyczailiście się do tego, że decyzje podejmowane są nie w parlamentach ani rządach, tylko gdzieś tam za kulisami, to może nie załapiecie, o co chodzi. A pomocne w załapywaniu, że taka jest linia, będzie powiązanie podatkowych ciągutek antymięsnych z paroma innymi trendami. 1) Coraz ściślejszą troską o dobrostan zwierząt, co do pewnego poziomu jest słuszne, a od pewnego – szkodliwe. Wiąże się bowiem z przyznawaniem zwierząt statusu bliskiemu statusowi człowieka, a tym samym degradacją tego ostatniego. 2) Coraz częstszym mamrotaniem o śladzie węglowym produkcji mięsnej, czyli że hodowla zwierząt rzeźnych przybliża nas do klimatycznej katastrofy. 3) Lansowaniem mód wegetariańsko-wegańskich, do których wprawdzie nie mam wontów, chyba że stanowią dywersję wymierzoną w mięsożerstwo. 4) Zasiewaniem koncepcji robakożerstwa, a nawet prowadzeniem badań nad możliwością zastąpienia białka mięsnego w ludzkiej diecie białkiem insektów.

Jeśli pada hipoteza, że taka jest linia, to wypadałoby zapytać: dlaczego taka jest linia? Odpowiadam: nie wiem. Nie wiem, bo nie mam wglądu w stenogramy z knowań władców świata. Mam natomiast jakiesik tam hipotezy, z gatunku tych luźnych. Jedna jest taka, że apetyt na mięso rośnie i może być niebawem trudny do zaspokojenia. Apetyt rośnie, bo rośnie liczba ludzi, dochodzi też do awansu ekonomicznego całych grup społecznych, np. w Chinach. Jeśli mielibyśmy wykarmić kurczakami wszystkie głodne gęby, nie obędzie się bez szkody dla przyrody. Niezbędne jest zwiększenie areału uprawnego, liczby i powierzchni farm, ferm itp., itd. Prościej jest otaksować mięso, najlepiej jako takie, i ograniczyć do niego dostęp. W przyszłości cielęcinką będą zajadać się milionerzy, a tłuszcza będzie wtranżalać szarańczę.

Druga hipoteza jest taka, że chodzi o przejście z hodowli naturalnej na laboratoryjną. Mięso wytwarzane na pożywce, w szklanych naczyniach to nieodległa przyszłość. Nie dość, że nie generuje kosztów ekologicznych, to można je opatentować, a produkcję skupić w rękach korporacji. Trzecia hipoteza jest bardziej „ezoteryczna” – rezygnacja z mięsnej diety zmniejsza poziom agresji i zachowań testosteronowych. W skali społecznej może do doprowadzić do obywatelskiego spotulnienia, co zawsze jest mile widziane przez administrację. Wszystkie hipotezy są komplementarne, więc niewykluczone, że wszystkie prawdziwe.

A tymczasem na regenerację po ciężkim poniedziałku polecam medaliony cielęce zapiekane z serem, w sosie pieczarkowym, z kaszą gryczaną i kiszoną kapustą.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

violettaphotography

2 komentarze

8 grudzień '18

violettaphotography napisała:

'OPYLA'????......

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska