Brytyjscy naukowcy do spółki z amerykańskimi mają pomysł na ulepszenie świata: opodatkowanie mięsa. Wprowadzenie haraczu na kurze, świńskie i insze przetwory miałoby zapobiec 220 tys. przedwczesnych zgonów i oszczędzić służbie zdrowia 40 miliardów dolarów w skali świata i roku. Szkoda, że tego typu wyliczenia często ocierają się o bzdurę, bywa że kosmiczną. Szczególnie zabawne są kalkulacje dotyczące oszczędności. Wydłużenie życia osobom w wieku emerytalnym – a to one są najbardziej narażone na skutki błędów stylu życia – raczej nie ulży służbie zdrowia, a już z pewnością zusom tego świata.
W obu przypadkach instytucjom bardziej się opyla, by delikwent dostał zawału – najlepiej pierwszego i ostatniego – tuż po zaprzestaniu odprowadzania składek, niż łaził po lekarzach w sprawie kolki, jaskry i podagry. Co nieuchronnie będzie czynił, ponieważ domniemane wydłużenie życia przez zmniejszenie spożycia mięsa nie ochroni delikwenta przez szeregiem dolegliwości wynikających z procesu starzenia się. W końcu dopadnie go również to, na czym służba zdrowia chciałaby zaoszczędzić – tylko że po licznej serii przypadłości drobniejszego sortu. Na marginesie warto dodać, że służba zdrowia nie jest najlepszą podporą w przypadku chorób przewlekłych. Chyba że dla koncernów farmaceutycznych.
Również rachuby dotyczące przedwczesnych zgonów są na wyrost, bo umrzeć można z różnych przyczyn i w każdej sekundzie, niekoniecznie z powodu nadużywania karkówki. Ale rozumiem, że tego typu konstrukty teoretyczne, oparte na wyłuskiwaniu z continuum zdarzeń i procesów akurat tych czynników, które pasują do założeń, to świetny gadżet na użytek działań piarowych.
Używam brutalnego określenia „działania piarowe”, nie tylko z powodu przekonania, że na piarze – czyli naginaniu faktów w celu wpływania na społeczną percepcję – oparta jest niemal cała współczesna komunikacja, a nawet kultura. Już kilka lat temu rzucił mi się w oczy wał wykreowany na podstawie oświadczenia WHO. Światowa Organizacji Zdrowia orzekła wówczas, że mięso może przyczyniać się do rozwoju nowotworów,
jeśli – uwaga – spożywane jest w przetworzonej formie.
Deklaracja ta zapłodniła nieskończoną liczbę pismaków do alarmowania w portalowych nagłówkach, że mięso jest rakotwórcze. Informacja, że chodzi o mięso w formie przetworzonej, a ściślej – przetworzonej przemysłowo, czyli głównie śmieciowe wędliny z marketów, pojawiała się zwykle w zdawkowej formie w części tekstu, do której nie dociera większość internetowego populusu. Na tym oto gruncie wykiełkowano w mózgach opinii publicznej przeświadczenie, że mięso – jako takie – jest niezdrowe.
Nawet teraz, pisząc o podatku na mięso w kontekście jego domniemanej rakotwórczości, nie czyni się wyraźnych rozróżnień między surowizną, a – przepraszam – ścierwem unużanym w fabrycznych toksynach. W efekcie Kowalskiemu z Kowalską sugeruje się, że wieprzowe polędwiczki, które mogą sobie pysznie zamarynować w porterze i majeranku, to podobny badziew, co burger z maka czy mielonka w konserwie.
Co więcej w kontekście rakotwórczości pisze się o „czerwonym i przetworzonym mięsie”. A to zbiór obiektów, w którym z powodzeniem mieszczą się wspomniane polędwiczki. Mieści się w nim również wołowina z Kobe – ta od krów, którym puszcza się Bacha czy też inną skoczną nutę, i zapewnia warunki, których może pozazdrościć spora część ludzkości. Oczywiście do momentu, w którym zostaną delegowane do rzeźni.
Podatkowe projekcje wyglądają dość niepokojąco. Gdyby otaksować mięso tak, jak sugerują jajogłowcy, w niektórych przypadkach mogłoby to doprowadzić do wzrostu cen dla konsumentów nawet o 160 proc. Jak wiadomo, Polak nie krowa i wołowe lubi, ale zbytnio mu się nie przelewa. W efekcie wskutek propagandowego pierdololo, którymi wnet zarażą się ustawodawcy, może nieźle dostać po kieszeni. Zrobić z tym niewiele można. Dlaczego? Z prostego powodu: taka jest linia.
Po prostu. Jeśli jeszcze nie przyzwyczailiście się do tego, że decyzje podejmowane są nie w parlamentach ani rządach, tylko gdzieś tam za kulisami, to może nie załapiecie, o co chodzi. A pomocne w załapywaniu, że taka jest linia, będzie powiązanie podatkowych ciągutek antymięsnych z paroma innymi trendami. 1) Coraz ściślejszą troską o dobrostan zwierząt, co do pewnego poziomu jest słuszne, a od pewnego – szkodliwe. Wiąże się bowiem z przyznawaniem zwierząt statusu bliskiemu statusowi człowieka, a tym samym degradacją tego ostatniego. 2) Coraz częstszym mamrotaniem o śladzie węglowym produkcji mięsnej, czyli że hodowla zwierząt rzeźnych przybliża nas do klimatycznej katastrofy. 3) Lansowaniem mód wegetariańsko-wegańskich, do których wprawdzie nie mam wontów, chyba że stanowią dywersję wymierzoną w mięsożerstwo. 4) Zasiewaniem koncepcji robakożerstwa, a nawet prowadzeniem badań nad możliwością zastąpienia białka mięsnego w ludzkiej diecie białkiem insektów.
Jeśli pada hipoteza, że taka jest linia, to wypadałoby zapytać: dlaczego taka jest linia? Odpowiadam: nie wiem. Nie wiem, bo nie mam wglądu w stenogramy z knowań władców świata. Mam natomiast jakiesik tam hipotezy, z gatunku tych luźnych. Jedna jest taka, że apetyt na mięso rośnie i może być niebawem trudny do zaspokojenia. Apetyt rośnie, bo rośnie liczba ludzi, dochodzi też do awansu ekonomicznego całych grup społecznych, np. w Chinach. Jeśli mielibyśmy wykarmić kurczakami wszystkie głodne gęby, nie obędzie się bez szkody dla przyrody. Niezbędne jest zwiększenie areału uprawnego, liczby i powierzchni farm, ferm itp., itd. Prościej jest otaksować mięso, najlepiej jako takie, i ograniczyć do niego dostęp. W przyszłości cielęcinką będą zajadać się milionerzy, a tłuszcza będzie wtranżalać szarańczę.
Druga hipoteza jest taka, że chodzi o przejście z hodowli naturalnej na laboratoryjną. Mięso wytwarzane na pożywce, w szklanych naczyniach to nieodległa przyszłość. Nie dość, że nie generuje kosztów ekologicznych, to można je opatentować, a produkcję skupić w rękach korporacji. Trzecia hipoteza jest bardziej „ezoteryczna” – rezygnacja z mięsnej diety zmniejsza poziom agresji i zachowań testosteronowych. W skali społecznej może do doprowadzić do obywatelskiego spotulnienia, co zawsze jest mile widziane przez administrację. Wszystkie hipotezy są komplementarne, więc niewykluczone, że wszystkie prawdziwe.
A tymczasem na regenerację po ciężkim poniedziałku polecam medaliony cielęce zapiekane z serem, w sosie pieczarkowym, z kaszą gryczaną i kiszoną kapustą.
Pan Dobrodziej